baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 1

16.10.2008 - Delhi

Uff... a wiec jestesmy na miejscu. Podroz minela nam przyjemnie. Odlot z warszawskiego Okecia o 11, po 2h bylismy na lotnisku w Moskwie. Spedzilismy tam 3h, lotnisko sprawialo wrazenie gorszego niz nasze polskie, kible maja jak na polskich dworcach. Do kolejnego samolotu wsiedlismy ok 17 czasu moskiewskiego (czyli +2h), na pokladzie glownie Ruscy i Hindusi, no i garstka Polakow.

oknosamolotu

Oczywiscie atrakcji nie brakowalo, placzace i wariujace dzieci, obgadywanie hinduski, ktora siedziala obok, a na koniec jeszcze jakas awantura dwoch podpitych grup: radzieckiej i hinduskiej. Najlepsze jest to ze Karla po kilku godzinach lotu zgadala sie z obgadywana wczesniej hinduska (wlascicielka najbardziej dracego jape dziecka).

O godz. 00:30 czasu indyjskiego (+6h w stos do czasu polskiego?) bylismy na lotnisku w Delhi. Oczywiscie od samego poczatku nie za bardzo ogarnialismy co i jak, ale poszlismy w slady innych ludzi z naszego samolotu i ustawilismy sie w dlugiej kolejce. Nastepnie odprawa (choc mielismy wrazenie ze to kwestia formalnosci - np. padlo pytanie o przewoz miesa - wyszlo ze przemycilismy kabanosy + 2 jajka - przezorny zawsze ubezpieczony :)), dalej odbior bagazu i zakup 2 winek na duty free. Przy wyjsciu ze strefy odprawy mial na nas czekac zamowiony wczesniej kierowca z hotelu (dobrze ze tak zrobilismy). Gdy zblizylismy sie do wyjscia naszym oczom ukazal sie las kolorowych turbanow, ciemnych twarzy i karteczek z imionami ludzi z kazdego zakatku globu. Wygladalo to z jednej strony przerazajaco a z drugiej smiesznie. Po kilku minutach czytania karteczek (czulismy sie jak zwierzeta na wybiegu), odnalezlismy ta z nazwiskiem GRE. Umowiony kierowca zaprowadzil nas na parking do swojego samochodu (oczywiscie Tata, z klimatyzacja). Pierwsze wrazenie z Indii, nie bylo zbyt dobre. Duzo ludzi, zdezelowane tanie samochody, masa ludzi w turbanach, niektorzy bez butow, zebraki, narkomany itd.. Mielismy wrazenie ze gdyby nie nasz kierowca to byloby ciezko. Na pewno duzy wplyw na zle wrazenie mialo to ze to byl pierwszy kontakt z indiami i 1 w nocy. Podroz noca przez miasto ciekawa, szczegolnie ze wzgledu na mase orientalnych ciezarowek, z masa ozdob. Myslelismy ze jest hardcorowo, dopoki nie wjechalismy na Main Bazaar, czyli ulice, przy ktorej znajduje sie nasz hostel. Okazalo sie ze bylismy w bledzie. Waskie uliczki z masa szyldow, wszedzie spiacy ludzie, chodzace luzem krowy (co one jedza w miescie?). Ciezko to opisac, ale widok byl na prawde przerazajacy. Zastanawialismy sie: co my tu robimy? Co nas skusilo zeby tu przyjechac? a do tego wszystkiego bilet powrotny mamy za 2 miesiace. Jak samochod sie zatrzymal bylo jeszcze gorzej. Weszlismy w boczna uliczke (szerokosc ok. 1,5m), po bokach spiacy bezdomni i silny zapach moczu. Bylismy przerazeni. Nasz hostel okazal sie calkiem spoko, maly pokoik z ogromnym lozkiem, ledwo dzialajacym tv, minioknem z widokiem na sciane, lazienka i klimatyzacja (w nocy zmarzlismy niemilosiernie).

Obudzilismy sie o 12 (od teraz bedziemy pisac wg czasu indyjskiego) i po szybkiej przakasce popijanej winem z dnia poprzedniego postanowilismy ruszyc na miasto. Nie da sie ukryc ze mielismy pewne obawy po tym jak zapamietalismy okolice z dnia poprzedniego, no ale do odwaznych swiat nalezy. Najpierw rozeznanie sytuacji z dachu hotelu (stoja tu stoliki i jest bardzo przyjemnie).

dach1 dach2

Wyszlismy. Main Bazaar jak sama nazwa wskazuje jest jeden wielki bazar, stadion wymieka. Pelno ludzi, tuktukow (motoriksze), riksz, motocykli, sklepow, kolorow. Tu chyba mozna kupic wszystko, od orientalnych ubran, bizuteri i jedzenia, po sprzet elektroniczny czy uslugi fryzjerskie.

Main Bazaar

main bazaar1 main bazaar2 main bazaar3 main bazaar4

Klimat tego miejsca jest po prostu niesamowity. Wczesniej takie miejsca ogladalismy tylko na filmach i w zyciu bymsmy nie pomysleli ze w takie miejsce trafimy, bo pewnie by nas tu zjedli (nie zjedli). Troche zaszokowani zrobilismy rundke po Main Bazaar. Main Bazaar = stadion X-lecia pomnozmy razy 5, + krowy, dorzucmy zapach kadzidla, srednio swiezego miesa, ludzkich odchodow i prosze bardzo - jestesmy w Delhi razem :).

Nalezy wspomniec ze tutaj wszyscy nas zaczepiaja (tzn. wszystkich turystow z zagranicy). Jedni chca cos sprzedac, inni zaprosic do sklepu, zaprowadzic do hotelu lub sklepu, opowiedziec, oprowadzic, dostac troche pieniedzy, przewiezc riksza. Po jakims czasie bylismy zmeczeni ciaglym gadaniem i odpowiadaniem na pytania: "Where are you from?" ("Poland? Nice country"- kazdy ktory to dzis powiedzial, pewnie nawet nie wie gdzie to jest :)), "Hello, How are you?", "Where would you like to go", "What are you looking for?" no i oczywiscie "Come to my shop". Na poczatku wdajemy sie w dyskusje, ale po chwili dochodzimy do wniosku ze w ten sposob to daleko nie zajdziemy, wiec nauczeni doswiadczeniem, olewamy wiekszosc zagadujacych nas osob. Jeden z zagadujacych hindusow, okazal sie bardzo mily i pomocny. Na poczatku zaznaczyl ze nie chce pieniedzy i ze nam wszystko opowie. No i rzeczywiscie, opowiedzial, pokazal na mapie co i jak, powiedzial zeby pojechac do tourist information, oraz zaprowadzil do tuktuka, z ktorego kierowca ustalil niska cene 10rs (100rs=mniej niz 6zl). Rozpoczelismy pierwsza przejazdzke riksza po miescie, oczywiscie masa pojazdow (riksz, motocykli i malych samochodow), wszyscy trabia i jezdza jak chca (jedyna przestrzegana zasada to ruch lewostronny).

Przejazdzka riksza

riksza1 riksza2

Dotarlismy do centrum do tourist information. Tam bardzo mili mowiacy po angielsku ludzie, rozmawiali z nami, ustalajac gdzie chcemy jechac i jak to mozna zrobic. Okazalo sie ze w gory, mozna tylko samolotem, bo pociag tam nie dociera. Podana cena to 225 euro za 2 osoby za 3 dni (bilet w jedna strone, transport na i z lotniska, zakwaterowanie w jakims hoteliku). Poniewaz to nie jest tanio, idziemy sie zastanowic, do restauracji "Leaf Bananna" calkiem niedaleko. Pijemy lassi i kawe, i jemy jakis dziwny placek z posypka warzywna. W kwestii zlozonej nam przed chwila propozycji podrozy, stwierdzamy ze to nie jest wysoka cena, ale nie po to tu przyjechalismy aby wydawac 225 euro w 3 dni. Wracamy do tourist information, a tam juz inny gosciu, przyjmuje nasza rezygnacje. Kolejne nasze pytanie dotyczy Rajasthanu, a nasz "doradca" stwierdza, ze tam niejezdza pociagi, a autobusy sa niebezpieczne, wiec proponuje wynajem samochodu z kierowca. Za 17 dni, w cenie samochod z kierowca do dyspozycji, przejazdy pociagami, cena ok 3 tys. za dwie osoby. Pan byl fajny i mily, ale po dluzszej rozmowie stwierdzamy ze to nie jest tourist information, tylko oni chca na nas zarobic. Ceny sa bardzo korzystne, ale w Indiach mialo byc tanio, wiec po co placic ok 4 tys za 17 dni i wozic sie tu samochodem z kierowca. Rozstajemy sie z milym panem i idziemy na miasto.

New Delhi

miasto1 miasto2 miasto3 miasto4 miasto5 miasto6

W centrum jest przyjemnie, wiecej miejsca, wysokie budynki, szerokie ulice i mniej nagabywaczy. Siedzimy w parku na trawce, tu jakis typ znowu cos od nas chce, z pokazanego przez niego notesiku dowiadujemy sie ze obslugiwal juz kilku Polakow, a on zajmuje sie czyszczeniem uszu :). Podziekowalismy. Szukalismy miejsca gdzie mozna kupic mobilny internet i karte pre-paidowa do telefonu. Okazuje sie, ze zeby kupic startera do telefonu na karte, trzeba dac zdjecie i paszport(?). Nie mamy paszportu wiec wychodzimy. Wlasnego internetu, jeszcze nie mamy, ale na szczescie kafejka internetowa jest u nas w hostelu. Po dluzszym spacerku postanawiamy wrocic do "nas". Kierowcy tuktukow oferuja zbyt duze ceny, wiec decydujemy sie na metro. Metro ladne i zadbane, wejsc do wagonow metra pilnuja porzadkowi, ktorzy ustawiaja ludzi w kolejkach i dyryguja ruchem. Metrem docieramy na dworzec kolejowy New Delhi, skad jest rzut beretem do naszego hosteliku. Na dworcu syf na maksa, masa polnagich, biednych ludzi, smierdzi od nich strasznie. Wrazenia niezapomniane, w zyciu bysmy nie pomysleli ze znajdziemy sie w takim miejscu i ze wyjdziemy z tego cali i zdrowi, a jednak. Wracamy przez Main Bazaar do domku. Jeszcze kilka fotek i oferta jakiegos pana zakwaterowania w Kaszmirze.

Main Bazaar wieczorkiem

bazar noca1 bazar noca2

Nasza uliczka

uliczka1 uliczka2

W hoteliku upragniona kapiel, a potem pisanie dziennika podrozy na dachu, przy akompaniamencie silnikow od ciezarowek - umieszczone na dachu wytwarzaja energie, gdy nagle wysiadzie prad, a taka sytuacja to standard. Brak pradu trwal ok. 40 min i przez ten czas wszelkie regeneratory o sile dzwieku warszawskiego Ikarusa pracowaly nie dajac spokoju. Piszac zajadamy sie kabanosami z Polski i popijamy winko.

statystyka