baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 67

21.12.2008 - Delhi - Moskwa - Warszawa

Pobudka z rana. W koncu nie chemy marnowac ostatniego dnia w Delhi. Wyczekaltowalismy sie z hotelu, a bagaze zostaly na recepcji. Na sniadanie jemy omleta i porigge czyli kleik na lekko slodko tym razem w wersji z bananem. Dzis chcemy i troche pozwiedzac i troche zaopatrzyc sie, juz ostatecznie, w to i tamto. Zakupy, zakupy, zakupy. Obydwoje mamy juz ostro dosc. Dzis praktycznie przez caly dzien spacerowalismy po Main Bazaar, ogladajac, przymierzajac, targujac sie i mowiac "no thank you" wymiennie z "how much?". Chcac zrobic sobie przerwe od zakupow postanowilismy ruszyc na Qutub Minar i nawet siedzielismy juz na przystanku autobusowym (505 odjezdza z okolic Ajmeri Gate), ale rozmyslelismy sie w ostatniej chwili. Wplyw na nasza decyzje miala pozna godzina, dlugi czas oczekiwania na autobek, oraz wizja pysznego aloo gobi podawanego niedaleko stad :). Tak wiec po nieudanej probie zwiedzenia miasta, oraz pysznym posilku w pobliskim barze, znowu ogarnelo nas zakupowe szalenstwo.

Ulice Delhi

.

Czekajac na autobus

.

Na przystanku autobusowym

.

Wieczorem na Main Bazaar robi sie calkiem tloczno. Krzatalismy sie po sklepach, az w jednym z nich natknelismy sie na Tomka - zaprawionego w bojach podroznika. Okazalo sie ze Tomek wraca dzis do Polski, tym samym samolotem co my i zamowil juz taksowke na lotnisko. Umowilismy sie z Tomkiem na wieczor i wspolna podroz na lotnicho i raz jeszcze dalismy sie porwac wirowi zakupow. Najlepsze jest to, ze wszystkie sklepy sa polaczone dziwnymi koneksjami. Czlowiek wchodzi do jednego ze sklepow i pyta o np. wisiorek, po chwili dowiaduje sie, ze wiecej ladniejszych wisiorkow jest w jakims sklepie calkiem niedaleko, po chwili idzie sie juz za jakims hindusem do pobliskiego sklepu. I tak jest caly czas, co chwile ktos cie gdzies prowadzi, chodzisz w ten sposob po jakis zadupnych uliczkach, zwiedzajac ukryte w bocznych uliczkach magazyny i tajemnicze sklepiki.

gastronomiczna czesc Paharganji

.

przerwa na chai

.

Dzis powrot do Polski. Samolot planowo startowal o 5 rano, na lotnisku w Delhi powinno sie byc 3 godziny wczesniej. Zatem caly wieczor jeszcze przed nami. Zmeczeni calodziennym krazeniem po stoiskach i bazarach wieczorem pozwolilismy sobie na czilaut w towarzystwie King Fischera. Najpierw sieknelismy 2 piwka w naszej uliczce (szerokosc 1,5m), czym wzbudzilismy zainteresowanie miejscowych (turysci nie wala zazwyczaj piwek w bocznych uliczkach po zmroku). Na posilek udalismy sie do nowopoznanego kumpla do hotelu, i tam przy frytkach oczekiwalismy na takse.

hindusy "grzecznie" wsiadaja do pociagu

.

zaladunek towarow

.

sklep z przyprawami

.

Podroz na lotnisko byla wesola (jak zawsze w Indiach), nasz kierowca nie przejmowal sie sygnalizacja swietlna i bezstresowo omijal czekajacych na czerwonym swietle, prawie w ogole nie zwalniajac. Nalezy dodac ze my sie wcale nie spieszylismy, ani nie ponaglalismy kierowcy, taki chlopak mial styl jazdy i juz. Na lotnisku widac wyraznie ze zastosowano srodki bezpieczenstwa, bo nawet na hale nie mozna wejsc bez biletu i okazania paszportu. Co najgorsze nie mozna tez wyjsc z hali. Po za tym po lotnisku kreca sie uzbrojeni zolnierze, machajac ponad metrowymi karabinami jak miotla, nie sprawiajac przy tym profesjonalego wrazenia.

Dosc szybko okazalo sie ze nasz lot jest opozniony, i to calkiem sporo bo o 4,5 godziny. Mgla ograniczala widocznosc do tego stopnia, ze zadne samoloty nie byly wypuszczane i trzeba bylo czekac az troche sie rozjasni.

Kilkugodzinne oczekiwanie minelo nam na rozmowach na wiele tematow, wazeniu i przepakowywaniu bagazow i narzekaniu jak to dlugo musimy czekac. O godzinie 6.30 odbyla sie odprawa i w koncu cos sie ruszylo. Lot zaplanowany zostal na 9.30 i tak tez mniej wiecej udalo nam sie wyleciec. Widoki z samolotu przepiekne. Himalaje robia wrazenie..wiec pomysl na kolejna wyprawe juz jest :). Lot nad gorzystym Afghanistanem nacieszyl nasze oczy pieknymi widokami.

himalaje

.

gdzies nad pakistanem lub afganistanem

. . . . . .

Przez opoznienie nie zalapalismy sie na nasz samolot z Moskwy, wiec ostatecznie wyladowalismy na Okeciu z 9 godzinnym opoznieniem. Aeroflot sie spisal i dostalismy karnety na jedzenie na mega drogim moskiewskim lotnisku.

Na tym nasza wyprawa sie konczy. Warto bylo. Nie zalujemy ani jednej minuty w Indiach. Czasem kosztowalo nas to troche wyrzeczen, wysilku, troche nerwow. Czasem trzeba bylo zniesc trudy podrozy, czasem przymknac oko na niewygody, ale to wszystko tez ma swoj urok i w pewnym sensie uzaleznia. Odkrylismy, ze faktycznie istnieje cos takiego jak zarazenie podroza i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nie wyleczalnej.

Chcielismy wszystkim serdecznie podziekowac za wsparcie i towarzystwo, za motywacje i cieple slowa. Choc to ze mamy tylu serdecznych przyjaciol i bliskich wiedzielismy i bez wyjazdu do Indii :). Nasza wyprawa dobiegla konca, nie jest to bynajmniej koniec naszych przygod, czy ostatnia podroz...to dopiero poczatek :). Juz dzis chcielismy zaprosic wszystkich do sledzenia naszych kolejnych wypraw. Oczywiscie ze wzgledu na ograniczone srodki finansowe przygotowania moga troche potrwac i nie jestesmy w stanie zadeklarowac konkretnej daty, choc zapewniamy ze kwestia wyjazdu jest dla nas sprawa priorytetowa.

Tymczasem zapraszamy wszystkich zainteresowanych na maly kiermasz odziezy indyjskiej. Przyjechalo jej z nami okolo 40 kilo :). Kontakt przez maila, lub telefonicznie.

statystyka