baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 66

20.12.2008 - Delhi

Rano budzi nas niewielki tlumek wsiadajacy do pociagu, a po godzinie 6 rano, sleeper staje sie osobowym, takze wypada usiasc zwalniajac miejsce zniecierpliwionym hindusom. Ostatnie godziny w pociagu sa na wesolo, w "przedziale" obok spora grupa gra glosno w karty, a w naszym przedziale, starszy pan puszcza hinduskie przyspiewki z komorki. Przy wjezdzie do Delhi mamy widoki na slumsy i domy z kartonow. Pomimo dwoch miesiecy spedzonych w Indiach, widoki maksymalnej biedy i slumsowe osiedla, caly czas robia na nas ogromne wrazenie.

oltarzyk

.

W Delhi zimno i mgliscie. Temperetura nad ranem zmusza nas do zalozenia bluzy i skarpet, takze nie ma to tamto. Pociag przyjezda na stacje bez wielkich opoznien, wiec 10 z gorka jestesmy na stacji Old Delhi. Na Paharganji postanawiamy przedostac sie metrem. Nagabywanie rikszarzy wzbudza w nas usmiech, grzecznie odmawiamy i kierujemy sie na stacje metra. Na stacji srodki bezieczenstwa, rentgen bagazy, przeszukanie osobiste, bramki do wykrywania metalu. Na miejsce docieramy po dwoch stacjach, przeskakujemy kladke nad torami i ponownie, po ponad dwumiesiecznej podrozy witamy Main Baazar. Oprocz tego ze bazar jest rozkopany, jest szaro i mokro nie rozni sie bardzo od tego co bylo. Nadal "pachnie", nadal mnostwo ludzi i wszelakich towarow.

sniadanie na szczycie

.

widok z dachu restauracji

.

gniazda na wiezy

.

na main bazaar

. . . .

Dwa ostatnie dni to w zasadzie oczekiwanie na samolot. Zakwaterowalismy sie ponownie z hotelu Scott, gdzie poprzednio zle nam nie bylo. Dostalismy nawet znizke 25 rs. jako stali bywalcy :). Dalismy sobie czas na relaks w pokoju, regeneracje sil, a nawet pokusilismy sie o cieply prysznic. Po poludniu ruszylismy na szal zakupow i zbiory pamiatek. Zakupy w Indiach sa meczace. Zreszta chyba jak wszedzie. Po za tym odkrylismy, ze do Canought Place, gdzie zawsze naciagaja rikszarze biednych turystow jest doslownie 7 min drogi na piechote. Wystarczy wyjsc z Main Bazar (przy New Delhi Railway Station) i skierowac sie na prawo. Delhi troche inne niz dwa miechy temu. Bardziej szaro i zimowo, choc oczywiscie z zima w Polszy ma to niewiele wspolnego. Gdzie niegdzie przeswituja nawet jakies swiateczne dekoracje, no ale w porownaniu z tym co dzieje sie w Polsce od listopada, to Delhi nie ma zadnych szans w konkursie na dekoracje swiateczne miasta. Pokrecilismy sie to tu to tam, odwiedzilismy pyszna knajpe (na rogu przy wyjsciu z Main Bazar jest ich cale zatrzesienie). Maja tam pyszne Aloo Gobi, no i rewelacyjnych naganiaczy. Przez 24 na dobe, z niesamowita energia, a wrecz sila zachecaja wszystkich do wejscia. Knajpy sa jedna kolo drugiej, a wiec i naganiaczy sporo,i oczywiscie jeden chce przekrzyczec drugiego. Po za tym furore robi piec tandorii do pieczenia ciabaty, niby to tylko woda z maka, a smakuje wysmienicie.

nasz bar

.

sprzedawca orzeszkow

.

tu robotami drogowymi sie nikt nie przejmuje

. . .

Wieczorem uskuteczniamy spacery po okolicy, i chcac nie chcac krecimy sie jakos w okolicach bazarow - na Palika Bazar nie ma kompletnie nic, na targowiskach ulicznych tez kiepsko. Gdy przechodzimy kolo jednej ze swiatyn, naszym oczom ukazuje sie niesamowity widok. Przy wyjsciu z owej swiatyni, stal mur zlozony z zebrakow liczacych na datek od wychodzacych z budynku wiernych. Ilosc wyciagnietych raczek i oczu patrzacych w proszacy sposob, powodowala dezorientacje wsrod ludzi, ktorzy zapewne nie mogli sie zdecydowac komu wreczyc rupcie. Poznym wieczorem wracamy do domu i padamy na lozko. Oczywiscie nie czujemy wcale a wcale, ze jutro to tylko pakowanie i powrot do starej, dobrej, zimowej Polski.

na przeciwko naszego hotelu

.

smazone ziemniaki i veg kotlety

.

bazarowy przysmak

.
statystyka