baner

14/15.02.2010 - Warszawa - Moskwa - Bangkok

przed odlotem

.

No i zaczelo sie kolejne podrozowanko. Tym razem w trase ruszylem samotnie (GRE). To moja pierwsza samotna podroz, ale jestem przekonany ze jakos dam rade. Dokladniej musze dac rade, bo bilet powrotny za 28dni :) i raczej nikt mnie rozpieszczac nie bedzie. Podroz bez Karli to nie będzie to samo... no ale coz. Plan zaklada przemierzyc Tajlandie i zobaczyc tak duzo jak tylko sie da w tak krotkim czasie... no i tyle :), nad reszta sie jeszcze zastanowie.

Cala historia zaczyna sie w zasypanej sniegiem Warszawie. Odlot do Moskwy o 11:20 czasu polskiego, wiec chwile przed 10 stawilem sie na Okeciu. Gdy tylko znalazlem sie w samolocie przypomnialy mi sie wszystkie filmy katastroficzne, z "Czy leci z nami pilot?" na czele :). Przed oczami caly czas pojawial mi sie obraz ruskich pilotow, ktorzy w swoich plaszczach i czapkach wygladali jak gestapo. Wystartowalismy. Po 2h lotu (czyli o 15:20 czasu rosyjskiego wyladowalem na radzieckiej ziemii. Wystalem sie godzine w kolejce do odprawy (ach ci ruscy), a teraz siedze sobie spokojnie i czekam na samolot z Moskwy do Bangkoku. Przedemna 8 godzin na przemyslenia i zadume nad wlasnym zywotem. Dodam ze przed odlotem nie udalo mi sie wyspac (ok 3h przerywanego snu), wiec czuje ze bedzie ciezko, szczegolnie jak wyladuje w Bangkoku i trzeba bedzie przebic sie do centrum i znalezc hotel.

Kolejny raz musze pochwalic Aeroflot, tanio, czysto i przytulnie. Ale nie chwalmy dnia przed zachodem slonca.

LOT

.

w oczekiwaniu

.

No i masz babo placek. Chcialem to mam. 4 godziny czekania juz za mna, wiec jestem na polmetku. Nie bolace poslady juz sie wyczerpaly, tak jak i wariacje na temat wygodnego siedzenia. Towarzystwo wokol mnie zrobilo sie miedzynarodowe. Z lewej dwa male, grube chinczyki graja w jakies videogry. Z prawej angol z typowym akcentem przekazuje swoja filozofie zyciowa trzem hindusom. Ba, trafil sie nawet skosnooki w bialej masce na twarzy a'la Michael Jackson. A ja siedze miedzy nimi wyczerpany, mina skwaszona i zajadam sie kabanosami.

No dobra, okazuje sie ze skosnookich w maskach na twarzy jest wiecej, a powiedzialbym nawet ze calkiem sporo. Z braku zajec zajelem sie spacerowaniem po lotnisku. Ja pierdziu, ile tu jest luksusowych sklepow. Latwiej kupic krem do twarzy za 270 euro, czy 0.7 Johnego Walkera Blue Label niz pol litra fanty, czy snickersa. Kolejne spostrzezenie jest takie ze z bogatymi ruskimi kontrastuja panowie o aparycji beja, twarza jak po miesiecznym ciagu alkocholowym i broda jak chalabala. Nie daje mi spokoju kwestia dokad leca tak zacni jegomoscie, czyzby Azja srodkowa? Przestaje juz pisac o byleczym. Do mojego odlotu zostalo jedynie 80 min wiec chyba czas zaczac sie zbierac hehe.

moscow duty free

.

Zaliczylem spacer po lotnisku. 40 min przed odlotem stalem juz w autobku, ktory mial mnie dowiezc do samolotu. Wielki A330 z zewnatrz prezentowal sie bardzo okazale, powiedzialbym ze wrecz wzbudzal respekt. W srodku tez niczego sobie, np. zaglowkach wbudowane monitory z pilotami. Okazalo sie mozna na tym ogladac filmy, teledyski, sluchac muzyki, obserwowac przebieg lotu (gdzie jest samolot, na jakiej wysokosci, jaka predkosc, ile przelecielismy, ile zostalo i jaka temp, po prostu wszystko) i pograc w gry (pilot mial po drugiej stronie pada :). Zima w Moskwie nielicha, sniegu pelno i pizdzi. Przed ustawka do startu pewna smieszna machina usunela ze skrzydel gruba warstwe sniegu i w koncu wystartowalismy. Na pokladzie glownie angole, ruscy, kilku francuzow, polakow i innych narodowosci. Przez pierwsze 10 min lotu na ekranach pokazywal sie tekst zwiazany z ladowaniem systemu. Co chwile wyskakiwal "fatal error", czy "loading failed", co dalo mi do myslenia czy aby na pewno samolot jest sprawny :). 8 godzinny lot do lekkich nie nalezal, poslady blagaly o litosc, a ja nie moglem usnac. Pogralem troche w pingponga, arkanoid, golfa i inne badziewie, obejrzalem odcinek Samurai Jack'a. O 12:50 czasu tajskiego (+6h w stosunku do polskiego) ledwo zywy wyladowalem w Bangkoku. Jak startowalem za oknem noc, snieg i temperatura na minusie, 8h lotu a tu dzien, slonce na max i 30 stopni :). Gwozdziem do trumny okazala sie odprawa paszportowa, do ktorej ustawily sie chyba wszystkie narody swiata. Ostatecznie o 14 bylem gotowy opuscic lotnisko. Jeszcze tylko transformacja w turyste, czyli sandaly na nogi, szorty na pupe, okulary na oczy. Poniewaz do Bangkoku przybywa ogrom turystow, transport do centrum zoorganizowany jest bardzo dobrze. Mozna zwyklym autobusem, taksowka, tuktukiem, wynajac jedna z limuzyn czekajacych przed wyjsciem lub wsiasc w autobus turystyczny. Ja wybralem ostatnia opcje i po chwili siedzialem sobie w klimatyzowanym autobusie, ktory za 150 bahtow w ciagu 45 min dowiozl mnie na Khao San road, czyli miejsce spotkan backpackersow (niestety nie tylko backpackersow) z calego swiata. Z tego samego autobusu wysiadl Lukasz i Monika, ktorzy odprawiali sie przedemna na Okeciu, udzielili mi rady w Moskwie, siedzieli przedemna w samolocie do Bangkoku, a jeszcze do tego wsiedli do tego samego autobusu. To nie mogl byc przypadek, wiec ruszylismy na poszukiwanie noclegu wspolnie. Po niedlugim czasie nasz wybor padl na Sweety guesthouse (na przeciwko poczty), na ulicy ktora jest dokladnie po drugiej stronie Tanao road w stosunku do Khao San road. Warunki jak najbardziej azjatyckie, ale w koncu nie przyjechalem tu dla luksosow. Warunki rekompensuje na szczescie cena (140 thb za single room).

lotnisko Bangkok

.

w poszukiwaniu noclegu

.

sweety guesthouse

.

moj "pokoj" ;)

.

Znajomi postanowili sie chwile przespac, a poniewaz we mnie wstapily nowe sily (ciekawe skad?) poszedlem na przechadzke po okolicy. W okolicy nic nie zasluguje na szczegolna uwage, z samym Khao San Road na czele. Kiedys pewnie bylo to jedyne miejsce gdzie mogli spotkac sie zajawkowicze podrozy na wlasna reke. Teraz to miejsce to takie tajskie krupowki. Sa tu same bialasy + przyjezdni skosnoocy, tajowie sa ale albo robia tu jakis biznes albo przyszli sie przylansowac bo ulica kojarzy im sie pewnie z wielkim swiatem. Wszystkie sklepy i restauracje sa typowo pod przyjezdnych, tak wiec 0 tajlandii w tajlandii. Troche przypomnialy mi sie Indie, a to dzieki nagabywaczom z guesthousow i wszechobecnym rikszarzom. Jeden z nich nie omieszkal mnie zagadac tekstem: skad jestem (odp: polska to nice country) i ile juz w tajlandii. Nastepni hindusopodobni zaatakowali mnie podczas przechadzki Khao San. Rozdawanie ulotek i zapraszanie do sklepow (only one minute, promise? & remember about me :) to norma.

Rajdamnoen Road

.

w poblizu khao san

.

latarnia

.

w poblizu khao san

.

Towarzystwo ogarnelo sie ok 18 i postanowilismy wyruszyc w kierunku miejscowego china town. Wow! Co tam sie dzialo, to az ciezko opisac. Wczoraj rozpoczal sie nowy chinski rok, rok tygrysa, rok 2553, tak wiec w chinatown balanga na maxa. Festyn jak sie patrzy, tlumy przeogromne, mozna sprzedac wszystko i kupic wszystko. Jest badziewna bizuteria, ubrania, male kroliczki i pieski, zabawki, elektronika, no i oczywiscie jedzenie... mmmm... tu zatrzymajmy sie na dluzej. Orient w pelnym wydaniu, nie wiem co to bylo i z czego bylo zrobione, ale wszystko bylo przepyszne. W koncu poczulem co to znaczy sos sojowy, ktory jest tu naprawde przekozacki. Wiem ze napewno jadlem pierozki dum sam i moge je polecic, co do reszty to spojrz na foty.

China town

. .

festyn

. . . . . . .

swietuje rok tygrysa :)

.

chinska swiatynia

. .

Przez tlum co chwile przechodzily parady smokow i bebniarzy. Robily przy tym taki chalas ze do tej pory slysze rytmiczne i szybkie lubudubu przerywane uderzeniami talerzy. Byly pokazy kung-fu, koncerty, a nawet relacja dla miejscowej tv. Po trzech godzinach zajadania, fotografowania i przeciskania sie przez tlum, mielismy dosc. Zwienczeniem wizyty w china town bylo obejrzenie kozackiej swiatyni ???? i porcja pierozkow wchlonieta na jednym z kraweznikow. Nastepnie zaladowalismy sie do tuktuka i szybko na kwatere na piwko. Na dole naszej kwatery jest cos w rodzaju knajpki, a raczej miejsca do posiedzenia + tv i bronki. Wchodzilismy rozmawiajac, wiec juz na wejsciu wyczaila nas para polakow (Olaf i Kasia). Od slowa do slowa, rozkrecila sie niezla rozmowa :), opowiesci roznego typu nie bylo konca. Okazalo sie ze Olaf i Kasia sa od roku w podrozy, a od 3 miesiecy w indochinach, wiec poprosilismy ich o wsparcie nas dobra rada. Najlepsze jest to ze Olaf z Kasia prowadza strone internetowa, ktora studiowalem przed swoim wyjazdem (zapraszam wszystkich do podziwiania konkretnej wyprawy na www.dziennikipodrozy.pl). Gadalo sie milo, ale my nie spalismy od wylotu z Polski, wiec trzeba sie bylo zawinac. Ja jeszcze troche popisalem w swojej klitce dziennik i kimono. Jutro kolejny dzien w Bangkoku :)

Pierwsze wrazenie na temat Bangkoku jest jak najbardziej pozytywne. To naprawde wspaniale miasto. Z jednej strony w pelni azjatyckie: szalony ruch uliczny (odziwo bez trabienia), rozgardiasz, zapachy, uliczne stoiska, jest orientalnie itd. Z drugiej strony jest naprawde czysto (co prawda nie wszedzie :), zdecydowanie wiecej jest samochodow (i to niezlych) niz motocykli, jest jakos cicho i spokojnie, ulice rowne jak stol, ludzie zatrzymuja sie na czerwonym swietle. Podoba mi sie. Zdecydowanie polecam Bangkok.

Jedzenie !!!

. . . . . . . .
statystyka