Pobudka o 9 rano nalezala do tych ciezszych. Poniewaz nie potrafie spac przy wlaczonym wiatraku, w nocy spocilem sie porzadnie. Poranek poswiecilem na uzupelnienie strony internetowej, a nie powiem troche pracy przy tym jest. Po sniadaniu postanowilismy zaliczyc najwazniejsze punkty, wiec skierowalismy sie w strone Wat Phra Kaeo. Poniewaz jest to najpopularniejsza swiatynia w tym miescie, na miejscu tlum jak sie patrzy. Nie zabraklo oczywiscie wiekowych niemcow i japonczykow, choc w tlumie dalo sie rowniez uslyszec "Krzysiek choc zobacz..." czy "ej Baska...". Na wejsciu okazalo sie ze Monika nie moze wejsc, bo ma odkryte ramiona i mogla by tym obrazic ktoregos z bogow, a tego przeciez bysmy nie chcieli. Poniewaz wymiana zdan z ochrona nie miala sensu, wstapilismy do pobliskiego sklepu. Korzystajac z okazji stalem sie posiadaczem calkiem zwiewnych spodni (150 thb w mega turystycznym miejscu). Zadowoleni z zakupow przyatakowalismy swiatynie.
Wat Phra Kaeo
Wstep kosztuje 350 thb, ale w srodku naprawde jest co ogladac, szczerze mowiac to az nie wiadomo gdzie kierowac obiektyw aparatu. Wszystko jest zachwycajace. Tu domek, tam posag, obok swiatynia, to wszystko zdaje sie nie miec konca. Ze wzgledu na rozmiar obiektu i ogromny tlum nie potrzeba bylo duzo czasu abym zgubil znajomych. No ale coz w koncu przyjechalem na samotna wyprawe. Rozgladajac sie za Lukaszem i Monika podziwialem, co tez ci tajowie nie powymyslali.
Wat Phra Kaeo ciag dalszy
Poniwaz padalem na ryj ze zmeczenia postanowilem odpoczac. Nieopodal kompleksu odnalazlem bazar, a na nim plenerowa jadlodalnie. Pad thai z owocami morza sprawilo ze poczulem sie jak w niebie, eksplozja smaku i kulinarna rozpusta to slowa ktore moga opisac to co czulem. Polecam.
seefood padthai
Szybki rzut oka na rzeke Chao Phraya, a nastepnie spacer wzdluz Maharat Road do kolejnej swiatyni. Swiatynia o ktorej mowie to Wat Po, a w niej najwiekszy na swiecie lezacy budda (nie miescil sie skubany w obiektywie). Oprocz lezacego buddy inne posagi, budowle, wierzyczki, stupy i nawet cudnie zaprojektowane elementy roslinne. Jezeli ktos chcialby pomoc swemu szczesciu, moze zrobic to za pomoca kilkudziesieciu garnuszkow umieszczonych w hali z lezacym budda. Otoz nalezy wrzucic monete do kazdego z garnuszkow aby marzenia sie spelnily. Poniewaz zarowno garnuszkow jak i wrzucajacych jest naprawde sporo, metaliczny halas jak i zarobek swiatyni jest niemaly.
Wat Po
lezacy budda
Kolejny obowiazkowy punkt Bangkoku odhaczony i mozna isc dalej. Na chwile przycupnelem na lawce w Saranrom Park, gdzie tajowie spedzaja czas na sportowo. Najlepsze byly grupy uprawiajace jogging. Podczas gdy ja rozplywalem sie z goraca, co poniektorzy biegali ubrani w dresy (gora i dol). Poniewaz nie moglem na to patrzec zmoczylem facjate i pomaszerowalem w kierunku Giant Swing. W tej okolicy pelno jest sklepow z buddyjskimi dewocjonaliami, wiec kazdy brahmin, czy mnich moze zaopatrzyc sie tu we wszystko czego szanujacy sie mnich potrzebuje.
Kolejnym punktem dzisiejszej wycieczki byla swiatynia Wat Saket, czyli zlota stupa. Jest to calkiem dobry punkt widokowy na okolice. Dookola gorki znajduja sie liczne dzwony i dzwoneczki, w ktorych kazdy chetny moze pociagnac za dzyndzel. Widok ok, ale sama swiatynia nie zachwycila mnie za bardzo. Zmeczenie dawalo o sobie znac, a moje stopy blagaly o litosc (nowo kupione sandaly obcieraja mnie wszedzie gdzie tylko sie da), skierowalem sie wiec na kwatere. Przy samym guesthousie znalazlem fajne stoisko z jedzeniem i krzeselkami. Tu tez wchlonelem ryz smazony z kurczakiem w wersji spicy (bardzo spicy). Jedzonko naprawde smaczne, a kosztowalo mnie jedyne 30 thb.
Widok z Wat Saket
na szczycie Wat Saket
W "domu" kolejny odswiezajacy prysznic i 30 min w rzeczywistosci wirtualnej. O godzinie 18 zaladowalismy sie do taryfy i jazda w kierunku czerwonej dzielnicy. W Bangkoku taksowki sa niedrogie i klimatyzowane, co daje im przewage nad konkurencyjnymi cenowo tuktukami. Taksowki z "TAXI-METER" na dachu jezdza wedlug licznika, kasuja 35 thb za trzasniecie drzwiami i 5thb za kazdy kolejny km. Niestety utknelismy w megakorkach, ktore w Bangkoku sa norma. Moglismy na spokojnie obejrzec miasto z bardziej nowoczesnej strony. Wysokie budynki, nowoczesne centra handlowe, setki kolorowych neonow i nowoczesne samochody, no nie powiem fajnie tutaj. Po kilkudziesieciu minutach dotarlismy na Suanlum Night Bazar. To miejsce to jedno wielkie szalenstwo zakupowe, dostac mozna wszystko i tanio. Nabylem kolejne przewiewne spodnie i koszulke :), no i wiem juz gdzie wpadne przed powrotem do Polski. Zaraz obok bazaru jest zaglebie kulinarne czyli setki malych budek z jedzeniem. Ja skusilem sie na sushi mix (200thb) i grillowana osmiornice (180thb), ktorej zarowno ja jak i kot pod stolem nie bylismy w stanie zjesc do konca.
Z pelnymi brzuchami spacerem poszlimy na Patpong, czyli do czerwonej dzielnicy. Tutaj znowu nowoczesnie, my na dole, nad nami ulica, a nad ulica przejezdza skytrain, do tego pelno neonow i bezustanny korek. Jezeli chodzi o oferowane tu uslugi, to jest w czym wybierac. Mozna z chlopczykiem, mozna z dziewczynka, mozna isc na striptiz czy na slawny ping pong show, gdzie kazdy zainteresowany moze zobaczyc do czego zdolne sa tajskie dziewczyny. Na ulicy z dziwkami pelen wybor, przed kazdym lokalem stoja dziewczyny, ktore kazdemu chetnemu pokazuja menu (czyli zdjecia "towaru"). Musze wspomniec ze niektore z tych dziewczyn sa naprawde ladne, a niektore nawet piekne. Na wspomnianej ulicy jest rowniez sklep z odzieza branzowa o nazwie "catwalk", czyli raj dla kobiet lekkich obyczajow. Przygoda wieczoru bylo przejsce przez ulice gejowska. Uliczka byla bardzo waska, kupujacych nie bylo w ogole, za to sprzedajacych duzo. Efekty byl taki ze tajscy geje usmiechali sie do mnie, zapraszali, niektorzy nawet lapali za rece i probowali zatrzymac. Szedlem naprawde szybkim krokiem i zestresowalem sie w ciagu tych 2 minut porzadnie. Wrazen bylo sporo jak na jeden dzien, zaladowalismy sie w taryfe i po chwili szlismy juz Khao San. Drin w knajpie, piwko w guesthousie i do lozeczka.
ulica rozpusty
banery przed gejowska ulica