Myslalam ze nia mam choroby morskiej, a bliska bylam przekonac sie ze jadnak mam :) na moje szczescie nie zdazylam dzis rano zjesc sniadania. Bo mogloby byc roznie. Choc, co najwyzej bylabym jedna z 68 innych pasazerow ktora biegala po pokladzie zielona z w workiem na smieci w reku.
O 7 rano wyryszylam zalatwiac sprawy organizacyjne. Raz potrzebowalam na wyspe sie dostac, dwa potrzebowalam do soboty sie z niej wydostac. Sa dwie mozliwosci, gdzie oprocz kryterium w postaci ponoszonych kosztow wazne jest tez msc w ktorym aktualnie sie znajdujemy. Najbardziej popularna opcja jest samolot z Ho Chi Minh. Samoloty (Vietnam Airlines) kursuja miedzy miastem, a wyspa kilka razy dziennie. Druga opcja to szybkie lodzie motorowe, ktore startuja z Rach Gia. Poniewaz wypad na wyspe byl to raczej spontan, a nie zaplanowana akcja potrzebowalam sie dzis na nia dostac. I w tym celu posluzyly mi lodzie, a najdalej w sobote rano sie z tamtad wydostac. I tu z pomoca przyszly linie lotnicze i polaczenie z Sajgonem. I jakze mile zaskoczenie bylo to dla mnie, ze w przeciagu pol godziny, przypominam ze w Wietnamie, udalo mi sie wszystko zalatwic. Bilety na lodzie sprzedawane sa punktach praktycznie w calym miescie i nawet jak sie jakiegos nie zauwazy, co juz jest sporym wyczynem, to zawsze zauwaza Ciebie. Poszlo jak po masle. Cena biletu jest jednakowa niezaleznie od przewoznika i wynosi 270.000 dongsow. Lodzie startuja z przystani przy Nguyen Cong Tru. Pierwsza tura o 8 i 8.30, druga o 13 i 13.30. Ja zostalam pasazerem SuperDong III. Pozostalo zatem zakrecic sie za biletem lotniczym. I tu rowniez mile zaskoczenie, bo nieopodal portu jest biuro Vietnam Airlines. Wpadam i po 10 minutach wypadam z biletem w reku. Zalapalam sie jeszcze nawet na poranna kawe i o 7.30 stawiam sie na statek. Wszystko idzie zgodnie z planem, jak nie w Wietnamie normalnie :) Punkt 8 opuszczmy nadbrzeze. Na pokladzie lodzi wygodne fotele, klimatyzajcja, barek i Avatar Camerona na plazmach. Fiu, fiu. Mnie bardziej niz Avatar interesowalo to co dzieje sie na zewnatrz wiec cala praktycznie trase spedzilam na otwartym pokladzie lodzi i tak jak przez pierwsza godzine bylo w miare spokojnie,tak przez druga godzine bujalo niemilosiernie. Lodka plynie szybko, na tyle szybko ze odleglosc na wyspe pokonuje w 2 i pol godziny. Bujalo i majtalo na wszystkie strony. Woda zalewala poklad, a co chwila efektowny podskok na fali. Co bardziej wrazliwe jednoski zzielenialy, o co, jak wspomnialam, wcale trudno nie bylo.
Sprawdzam na moim wielkim budziku, ktora godzina i az mi sie wierzyc nie chce, bo na wyspe docieram punkt 10.30. Port znajduje sie od strony Ham Ninh, a ja mialam zamiar dotrzec na Long Beach w okolice Duong Dong, czyli jakies 15 km dalej. Za 20 000 podjezdzam autobusem do centrum, skad juz tylko praktycznie metry dziela mnie od rajskich plaz wybrzeza. Pogoda zmienna, ale z zdecydowana tendecja sloneczna.
Na wyspie ceny hoteli dopasowane do kazdej kieszeni. Sa wielkie resorty i male rodzinne interesy. Cumuje w Thanh Hai Guest House, gdzie dostaje maly bungalow, zakopany gdzies pod palma w tonie zieleni z wlasnym hamakiem na, co warto podkreslic, wlasnym tarasie. 8 dolarow za noc. I mniej wiecej tak ksztaltuje sie dolna granica tutejszych cen.
Plan byl prosty. Nie robic nic, albo robic tylko to, na co mam ochote, wypoczac, odpoczac i naladowac baterie. I wykonany zostal w 100 procentach :) Phu Quoc znaczy "piekny kraj", a wyspa slynie, oprocz plaz oczywiscie, z nuoc mam, czyli sosu rybnego, ktorego roczna produkcja siega tu 6 mln litrow. Jezeli ktos jest wybitnym fanem tego specyfiku moze zafundowac sobie wycieczke do fabryki w Duong Dong.