baner
Dzienniki / Chiny 2011 / Dzien 12

6.05.2011 - Yangshuo

Wczoraj ogarnialem strone do 2 w nocy, wiec myslalem ze pospie sobie dzis dlugo. Ku mojemu zdziwieniu o 8:30 bylem juz gotowy do dzialania. Franz nie za bardzo mogl sie dzis zdecydowac czy porobic dzis "nic" czy ruszyc ze mna na kolejny rowerowy trip. Udalo mi sie go skusic wycieczka bez przewodnika wzdluz Yulong River, do Dragon Bridge i spowrotem. Dzis wycieczka bez przewodnika, ale wedlug Lonely Planet i wedlug wskazowek dawanych przez miejscowych ludzi. Od razu powiem ze mialem dzis chyba najlepszy dzien z calego mego wyjazdu. Rejs po Li river byl naprawde fajny, wczorajsza rowerowa wycieczka byla jeszcze lepsza, ale dzisiejszy dzien to naprawde cos pieknego. Oby wiecej takich dni w moim skromnym zyciu :).

Wzielismy te same rowery co wczoraj i zatrzymalismy sie na supersmaczne jedzenie gdzies na Pantao Lu. Moglem sobie wybrac jakie chce mieso i jakie warzywa, a do tego wszystkiego ryz robiony w fajnych glinianych miskach. Po tak wspanialym posilku ruszylismy w kierunku wiochy Jima. No i znow to samo, pola ryzowe, chinczycy w trojkatnych kapeluszach, bawoly i pagorki. Powoli sie do tego klimatu przyzwyczajam. W pewnym momencie minal nas jakis miejscowy na skuterze, ktory miedzy nogami mial sztywnego psa. Facet zatrzymal sie 100 m przed nami i gdy zdazylismy do niego dojechac, zobaczylismy jedynie jak wnosi go do domu. Pies mial rozciety wzdluz brzuch i wyprute wszystkie wnetrznosci. Jednym slowem byl oprawiony jak swinia, a chinczykowi pewnie juz ciekla slina.

sniadanie

.

na trasie

. . .

Jima to przystan dla bambusowych tratw plywajacych po Yulong River. My skrecilismy tu w prawo i pojechalismy polna droga wzdluz rzeki. Droga wiodla przez naprawde konkretne wioski. Proste zycie i bieda wygladaly zza kazdego rogu. Wraz z Franz'em stwierdzilismy ze takie rzeczy to wczesniej ogladalismy tylko w tv. Oczywiscie co kilkanascie metrow zatrzymujemy sie na fote wiec jedzie sie dosc wolno.

w przeroznych wioskach

. . .

Po jakims czasie dojechalismy do miejsocowsci Baisha, nastepnie calkiem spora droga dojechalismy juz do samego Dragon Bridge. Most ma podobno 600 lat i jest calkiem fajny choc szalu nie bylo. Usiedlismy tu na murku i zjedlismy prowiant w postaci bananow i gotowanej kukurydzy. Poniewaz osiagnelismy juz nasz punkt docelowy, przejechalismy na druga strone rzeki i rozpoczelismy powrot. Po drugiej stronie rownie fajnie jak nie lepiej. Znow pola ryzowe i wiejskie chinskie zycie. Poczatek drogi wiedzie waskimi sciezkami wijacymi sie miedzy domami i polami. Tu jest momentami tak wasko ze trzeba zsiadac z roweru aby nie wpasc w bloto po pas. Kluczylismy tak pomiedzy poletkami, pytajac ludzi o droge. Raz sciezka tak nas poprowadzila ze prawie wjechalismy komus do domu z rowerami.

Dragon Bridge

.

Yulong River

.

takimi sciezkami wozilismy sie dzisiaj

. . . .

Po pewnym czasie wyjechalismy na betonowa elegancka droge ktora pokierowala nas prosto wzdluz rzeki. Podczas drogi dalem sie namowic Franz'owi na kapiel na dziko w rzece. Zostawilismy rowery w krzakach i wybralismy najdogodniejsze miejsce. Nasza miejscowka byla super, mozna bylo skakac do wody, a obok wyjsc niemalze po schodkach z kamieni. Bylo pieknie i kocham takie chwile - na spontanie skoczyc sobie w zwyklych majtach do rzeki :). Wokol gory, pola ryzowe i zdziwieni turysci na bambusowych tratwach a my plywamy sobie w najlepsze.

za niecala sekunde bede sie kapal w Yulong River

.

ja

.

zadowolony z zycia Franz

.

Niestety podczas zbiorki stanelem Franz'owi na okulary co troche popsulo nam humory. Mimo wszystko usmiechnieci ruszylismy dalej. Przejechalismy przez jakas cudowna wioche i popstrykalismy troche zdjec. Troche to okrutne, bo ludzie zyja tu bardzo ubogo i ciezko pracuja w polu by zarobic minimalne pieniadze, a my jezdzimy sobie na rowerkach i pstrykamy im zdjecia bo to wszystko fajnie wyglada. Nie powiem, troche mi glupio.

rolnictwo

. . . . .

W pewnym momencie dotarlismy do miejsca w ktorym mozna przeprawic sie przez rzeke. Zrobilismy to samo co wczoraj i za 10 rmb per person zostalismy wraz z rowerami przetransportowani na pokladzie bambusowej tratwy na druga strone Yulong. Po drugiej stronie zostalo nam juz tylko pedalowanie po asfalcie. Kilka pagorkow, kilka zakretow i po okolo 30 minutach dotarlismy do Yangshuo. Mielismy troche zamieszania z dotarciem do centrum, ale w koncu udalo sie i zasiedlismy w tej samej knajpie co rano i zjedlismy przepyszny obiad.

przeprawa przez Yulong River

.

zaladunek bamboo boats na ciezarowki

.

widoki

. . .

Oddalismy rowery i zaszylismy sie na kwaterze. Prysznic i lozko doprowadzily mnie prawie do ekstazy. Wieczorem pozegnalne piwko gdzies na miescie. Jutro ruszam dalej przed siebie (jeszcze nie do konca wiem gdzie), a Franz zostaje w Yangshuo. Pozdrawiam wszystkich regularnych czytelnikow :).

statystyka