baner
Dzienniki / Chiny 2011 / Dzien 13

7.05.2011 - Yangshuo > Guilin

Wczoraj tak sie rozszalalem na gg ze poszedlem spac o 3 w nocy. Budzik zaskoczyl mnie dzis o 9 i ze wzgledu na ambitne plany musialem sie zbierac. Spakowalem sie i pozegnalem z Franzem, podziekowalismy sobie wspolnie za spedzony razem czas. Na zewnatrz upal i swieci slonce. Doszlo do tego ze wole zeby padal deszcz. Slonce powoduje oparzenia i meczy, a deszcz jest taki przyjemnie orzezwiajacy :). Na dworcu autobusowym postanowilem zjesc sniadanie. Jest godzina 10:30 a oni tu sie dopiero przygotowuja do rozpoczecia pracy. Nie wiem o co chodzi z ta okolica ale lubuja sie tutaj w jakichs dziwnych czesciach zwierzecego ciala. Prawie niemozliwe jest zjedzenie w wiekszosci ulicznych punktow zwyklego miesa. Do wyboru sa kostki do obgryzienia, skora, boczek i inne dziwadla. Nie mialem wyboru i na sniadanie poobgryzalem sobie z miesa kostki + warzywa i ryz.

kibel na dworcu w Yangshuo

.

Zaraz po sniadaniu zakupilem bilet do Guilin (18rmb) i po 3 minutach od zakupu odjechalismy. Idealnie. Po drodze poobserwowalem sobie znajome okoliczne widoki, czyli pagorki i pola ryzowe. Kierowca wlaczyl chyba klakson na stale i wylaczal go tylko czasami. Nawet pomimo tak glosnego stylu jazdy, prawie zaliczylismy dzwona z mobilnym dzwigiem (stanelismy deba jakis metr przed nim). Na dworcu autobusowym w Guilin bylismy ok 13. Probowalem kupic bilet do Kunming ale pani w okienku powiedziala stanowcze "no". Jezeli dobrze zrozumialem to autobusy bezposrednie nie odjezdzaja do Kunming z Guilin. Po chwili namyslu podszedlem do okienka po raz drugi i zakupilem bilet za 260rmb do Guiyang Autobus odjezdza o 20, wiec mam prawie caly dzien dla siebie w miescie ktore juz zwiedzalem, super.

chyba juz cos wspominalem o praniu na ulicy

.

Cos trzeba bylo ze soba zrobic, wiec rozpoczelem czlapac po miescie. Po glownych ulicach juz jezdzilem wiec tym razem staralem sie wchodzic w rozne zakamarki. Bylo by moze i fajnie, tylko na rowerze a nie na piechote. Do tego slonce swieci dzis naprawde mocno i musze sie czesto zatrzymywac w cieniu. Stwierdzilem ze jedynym ratunkiem dla mnie bedzie jakis chlodny i przyjemny park lub jaskinia. Franz opowiadal mi troche o Seven Stars Park'u po drugiej stronie rzeki i tam sie wlasnie podswiadomie skierowalem.

i znow pagody

.

Pomimo mocnego slonca udalo mi sie dojsc pod brame parku bez wiekszych problemow. Obejrzalem cennik. Zaporowa cena 200rmb za jaskinie mnie odstraszyla, ale zdecydowalem sie na Zoo. Wejscie do parku kosztuje 35rmb + 32rmb zoo. Park jak park, duzo zieleni, woda, tropikalna roslinnosc, powiew chlodu. Jest sporo ludzi, ale na tak goracy dzien nie moglem chyba wybrac lepiej (no moze komora kriogeniczna).

wejscie do parku

.

Jezeli chodzi o zoo to coz moge powiedziec, jest dosc ubogo. Warszawskie zoo jest zdecydowanie bardziej okazale, ale ustepuje temu w Guilin jednym. W Guilin sa Pandy :). U pand spedzilem chyba 30 min obserwujac, fotografujac i podziwiajac. To naprawde smieszne zwierzeta. Jakies takie okraglutkie, puchate i co chwile wywalaly brzuch siedzac jak gruby czlowiek przed tv. w trakcie mojej wizyty pandy dostaly akurat kilka galezi do obryzienia. Kazda wziela sobie po galezi, polozyla sie na plecach i nie zwracajac uwagi na podekscytowanych ludzi za ogrodzeniem, zaczela sobie rzuc liscie.

Pandy

. . . .

WWszystkie inne zwierzeta w tym zoo siedzialy w jakis zapyzialych zagrodach z mega brudnymi szybami. Nie wygladalo to zbyt fajnie i bardziej kojarzylo sie z wiezieniem niz z wesola gromadka zwierzaczkow zyjacych sobie w kolorowym zoo. Wszystkie zwierzeta jakies zamulone, zapyziale i malo ruchliwe. Pandy odnajdywaly sie w tym klimacie idealnie :). Siedzialy sobie z wywalonymi brzuchami i z zadowolona lecz znudzona mina podgryzaly sobie to marchewke to galazke.

. . .

Po wyjsciu z zoo przeszedlem sie jeszcze troche po parku troche po nim bladzac. Musze przyznac ze calkiem tu fajnie. Park jest naprawde spory, mozna sie tu powspinac po skalach, pojezdzic gokartami, polezec na trawie lub wykapac sie w potoku. Do tego punkty widokowe na wzgorzach, wielka jaskinia i kilka swiatyn. Dookola zielen i woda, jednym slowem naprawde przyjemnie. Na koniec zlozylem wizyte w parkowej swiatyni Qixia Temple. Poniewaz zrobilo sie pozno trzeba bylo zaczac wracac na dworzec. Po drodze zatrzymalem sie na ostra zupe z tofu, przepiorczymi jajami, makaronem i jakims zielskiem. Po posilku poczulem ze nogi bola mnie juz naprawde mocno. Wracalem powoli robiac sobie co i raz przystanki w cieniu. Na dworcu bylem ok 18 i mialem 2h do odjazdu. Wykorzystalem ten czas na czytanie przewodnika, zakupy, regeneracje zmeczonych nog i kapiele w pobliskiej umywalce. Przez to cale goraco jestem mega brudny i lepki, a przedemna noc w autobusie, a potem pewnie dzien w kolejnym.

w parku

.

nie ma to jak pograc sobie w parku w karty

.

Qixia Temple

. . .

Przed samym odjazdem zjadlem male conieco w przydworcowym stoisku. Zatrzymalem sie przy jednym ze stoisk i wskazalem jakie chce skladniki, a kucharz pokazal mi drzwi za swoimi plecami. Przeszedlem przez drzwi i znalazlem sie na malym i mega obskurnym podworku, ktore teraz sluzylo za restauracje :). Niejednej osobie takie warunki by przeszkadzaly, ale ja musze sie przyznac ze lubie takie akcje i chyba wlasnie po nie jezdze do Azji :).

miejscowy przysmak

.

Li River

.

Parking

.

w tej gustownej restauracji spozylem kolacje

.

Moj dzisiejszy autobus okazal sie byc sleeperem, hurra! Niestety jest jeszcze ciasniejszy niz poprzedni i mam wrazenie ze nawet chinczycy sie ledwo mieszcza. Nie jest lekko, ale to chyba i tak lepiej niz siedziec 10h. Przemierzajac chinskie ziemie zajmuje sie pisaniem dziennika. Krolestwo za klimatyzacje!

statystyka