W zwyklym lozku spalo sie znakomicie. Wstalem dzis w miare wczesnie i szybko wyszedlem z kwatery. Ze wzgledu na wczesna pore na ulicach raczej pusto. Wies powoli budzi sie do zycia, a miejscowi rolnicy zmierzaja na pola. Jezeli chodzi o sam spacer to nie za bardzo jest sie nad czym rozpisywac. Od wczoraj we wsi nic sie nie zmienilo i wciaz jest piekna i prawdziwa. Z rana slonce bylo dosc mocne wiec ciezko bylo zrobic dobre zdjecie. Podczas spaceru zawitalem do jednego z barow na przepyszna zupe z ryzowym makaronem, wieprzowina i smazonym jajkiem (palce lizac) za 8rmb.
poranny spacer po Shaxi
Okolo 10 przechodzilem przez rynek, na ktorym znow spotkalem Toma i Victorie na rowerach. Efektem krotkiej konwersacji, byla decyzja o wypozyczeniu roweru i zabraniu sie z nimi. W ich hostelu mieli jeszcze jeden prawie sprawny, trzeba bylo jedynie popracowac nad flakiem w tylnym kole. Koszt wypozyczenia to 20rmb, a naprawy tylnego kola w pobliskim warsztacie to 2rmb. Victoria przekasila co nieco na sniadanie i moglismy ruszyc na wyprawe. Skierowalismy sie na poludnie, a za cel obralismy White Dragon Lake. Okoliczne wsie sa moze mniej spektakularne ale rowniez klimatyczne i fajne. Efekt byl taki ze wraz z Tomem zatrzymywalismy sie co chwile "na fote" (galeria Toma). Mam wrazenie ze gdybym zostal tu dluzej, mial obiektyw z lepszym zoom'em i wiecej smialosci, to zrobilbym tu zdjecie zycia (i to niejedno).
po drodze
Droga na poczatku nie byla zbyt trudna, lecz pod koniec zrobilo sie nieco stromo. Musze przyznac ze niezle sie zdyszalem. Wyrazy uznania naleza sie Tomowi (60 lat) i Victorii (delikatna kobiecina raczej stroniaca od sportu), ktorzy tez dzielnie wjezdzali pod gore. Nie jest latwo trafic do naszego celu, ale dzieki towarzystwu Victorii moglismy czesto i skutecznie pytac o wlasciwy kierunek.
White Dragon Lake okazalo sie niewielkim oczkiem wodnym, z niewiarygodnie czysta woda. Jak slusznie zauwazyl Tom, ani on ani ja nie widzielismy wczesniej w Chinach czystej wody. Zostawilismy rowery i poszlismy pomoczyc nogi w cieniu drzew. Miejsce jest bardzo przyjemne i calkiem niezle schowane, zeby nie powiedziec zadupne. Niestety juz niedlugo. Od wlasciciela jednego z guesthousow wiemy ze w ciagu najblizszych miesiecy ma sie tu rozpoczac budowa eleganckiego hotelu. To smutne jak masowa turystyka niszczy piekne miejsca. Podobno jestesmy jednymi z ostatnich ktorzy moga ogladac to miejsce w nienaruszonym stanie.
Sielanke przerwal nam starszy chinczyk, ktory okazal sie straznikiem tego jeziora. Nie wiem czego tu strzeze, ale mieszka w ubogiej chacie (prawie same sciany i dach) nad samym jeziorkiem i jest samotnym starszym panem. Calkiem milo sie z nim rozmawialo, a Tom pociagnal temat naszych nacji i postanowil wreczyc staruszkowi blyszczacy bryloczek z kanadyjska flaga. Chinczyk rozbawil nas stwierdzajac ze nie chce tego, bo i tak nie moze tego do niczego uzyc :). Tak swoja droga to calkiem niezly patent z tymi mini upominkami. Tom ma zawsze ze soba kilka naklejek z kanadyjska flaga i bryloczkow. Jak sam stwierdzil te gadzety sa czesto swego rodzaju biletem wstepu do wielu ciekawych miejsc, mieszkan itd. Musze kolejnym razem zastosowac ten patent.
White Dragon Lake - woda czysciutka
Tom fotografujacy Victorie
Powrotna droga byla czysta przyjemnoscia. Fragment zjazdu po asfaltowym zygzaku pozwolil odetchnac troche od mocno swiecacego dzis slonca. Victoria sie bala i miala problem ze zjezdzaniem (czy kazda kobieta tak ma?), ale dala nam sie namowic. Efekt byl taki ze wyladowala na tylku i prawie zleciala z urwiska. Wszyscy najedlismy sie strachu, ale skonczylo sie na kilku obtarciach. Podobno Victoria pierwszy raz zjezdzala z gorki na rowerze hehe.
Zatrzymalismy sie na chwile przy jednym z dwoch starych mostow. Shaxi to jedna z 3 oaz w ktorych zatrzymywali sie podrozni przybywajacy z Wietnamu, Birmy czy Nepalu. Tedy wlasnie przebiegaly starodawne szlaki handlowe. Most ma podobno kilkaset lat i sluzyl karawanom przemierzajacym okolice. To bardzo ciekawy fragment chinskiej historii.
baaardzo stary most
w drodze powrotnej
zboze na ulicy
Po okolo 20 minutach dotarlismy z powrotem do Shaxi i zatrzymalismy sie na jedzenie w jednej z knajp. Po posilku przenieslismy sie do mych znajomych na kwatere i walnelismy po piwku. Pogadalismy jeszcze troche i pozegnalismy sie. Jest juz 17 a ja powinienem dostac sie dzis do Lijiang. Wzielem z kwatery plecak i oddalem kluczyk. Chlopak "mowiacy" po angielsku chcial chyba wyluskac odemnie zaplate za pozne opuszczenie pokoju, ale powiedzial tylko "time". Gdy spytalem go o co chodzi, to zrezygnowal i powiedzial "go". To powinna byc dla niego nauczka, niech lepiej nauczy sie mowic po angielsku. Z roku na rok turystow bedzie tu coraz wiecej, a mila atmosfera plus latwosc w komunikacji to klucz do sukcesu.
Kilka minut po 17 usiadlem przy drodze na plecaku i rozpoczelem oczekiwanie. W Shaxi nie ma dworca autobusowego, wiec mozna sie stad wydostac na dwa sposoby. Pierwszy to zatrzymanie przejezdzajacego autobusu, a drugi to skorzystanie z minibusa, ktory odjezdza gdy zbierze sie conajmniej 5 osob. Usiadlem niedaleko minibusow, wiec moglem obserwowac liczbe zainteresowanych transportem jednoczesnie czekajac na przejezdzajacy autobus. Po 1,5h i rozmowie z jakims chinczykiem ktory zrezygnowal, stwierdzilem ze lepiej zostane i rusze jutro rano. Nie bede sie spinal i jechal na sile do Jianchuan, bo to dopiero polowa drogi i nie chce tam utknac na noc.
Poszedlem do mej ulubionej knajpy, gdzie zjadlem posilek w towarzystwie 3 mowiacych po angielsku chinskich turystow. Wrocilem na ta sama kwatere i dostalem ten sam pokoj. Wieczor uplynal mi na pisaniu strony. Na koniec dnia relaksujace piwko i wczesnie do lozka, jutro rano ruszam z samiuskiego ranka.