baner
Dzienniki / Chiny 2011 / Dzien 20

14.05.2011 - Shaxi

W zwyklym lozku spalo sie znakomicie. Wstalem dzis w miare wczesnie i szybko wyszedlem z kwatery. Ze wzgledu na wczesna pore na ulicach raczej pusto. Wies powoli budzi sie do zycia, a miejscowi rolnicy zmierzaja na pola. Jezeli chodzi o sam spacer to nie za bardzo jest sie nad czym rozpisywac. Od wczoraj we wsi nic sie nie zmienilo i wciaz jest piekna i prawdziwa. Z rana slonce bylo dosc mocne wiec ciezko bylo zrobic dobre zdjecie. Podczas spaceru zawitalem do jednego z barow na przepyszna zupe z ryzowym makaronem, wieprzowina i smazonym jajkiem (palce lizac) za 8rmb.

poranny spacer po Shaxi

. . . . . .

Okolo 10 przechodzilem przez rynek, na ktorym znow spotkalem Toma i Victorie na rowerach. Efektem krotkiej konwersacji, byla decyzja o wypozyczeniu roweru i zabraniu sie z nimi. W ich hostelu mieli jeszcze jeden prawie sprawny, trzeba bylo jedynie popracowac nad flakiem w tylnym kole. Koszt wypozyczenia to 20rmb, a naprawy tylnego kola w pobliskim warsztacie to 2rmb. Victoria przekasila co nieco na sniadanie i moglismy ruszyc na wyprawe. Skierowalismy sie na poludnie, a za cel obralismy White Dragon Lake. Okoliczne wsie sa moze mniej spektakularne ale rowniez klimatyczne i fajne. Efekt byl taki ze wraz z Tomem zatrzymywalismy sie co chwile "na fote" (galeria Toma). Mam wrazenie ze gdybym zostal tu dluzej, mial obiektyw z lepszym zoom'em i wiecej smialosci, to zrobilbym tu zdjecie zycia (i to niejedno).

po drodze

. . . . .

Droga na poczatku nie byla zbyt trudna, lecz pod koniec zrobilo sie nieco stromo. Musze przyznac ze niezle sie zdyszalem. Wyrazy uznania naleza sie Tomowi (60 lat) i Victorii (delikatna kobiecina raczej stroniaca od sportu), ktorzy tez dzielnie wjezdzali pod gore. Nie jest latwo trafic do naszego celu, ale dzieki towarzystwu Victorii moglismy czesto i skutecznie pytac o wlasciwy kierunek.

White Dragon Lake okazalo sie niewielkim oczkiem wodnym, z niewiarygodnie czysta woda. Jak slusznie zauwazyl Tom, ani on ani ja nie widzielismy wczesniej w Chinach czystej wody. Zostawilismy rowery i poszlismy pomoczyc nogi w cieniu drzew. Miejsce jest bardzo przyjemne i calkiem niezle schowane, zeby nie powiedziec zadupne. Niestety juz niedlugo. Od wlasciciela jednego z guesthousow wiemy ze w ciagu najblizszych miesiecy ma sie tu rozpoczac budowa eleganckiego hotelu. To smutne jak masowa turystyka niszczy piekne miejsca. Podobno jestesmy jednymi z ostatnich ktorzy moga ogladac to miejsce w nienaruszonym stanie.

Sielanke przerwal nam starszy chinczyk, ktory okazal sie straznikiem tego jeziora. Nie wiem czego tu strzeze, ale mieszka w ubogiej chacie (prawie same sciany i dach) nad samym jeziorkiem i jest samotnym starszym panem. Calkiem milo sie z nim rozmawialo, a Tom pociagnal temat naszych nacji i postanowil wreczyc staruszkowi blyszczacy bryloczek z kanadyjska flaga. Chinczyk rozbawil nas stwierdzajac ze nie chce tego, bo i tak nie moze tego do niczego uzyc :). Tak swoja droga to calkiem niezly patent z tymi mini upominkami. Tom ma zawsze ze soba kilka naklejek z kanadyjska flaga i bryloczkow. Jak sam stwierdzil te gadzety sa czesto swego rodzaju biletem wstepu do wielu ciekawych miejsc, mieszkan itd. Musze kolejnym razem zastosowac ten patent.

White Dragon Lake - woda czysciutka

.

Tom fotografujacy Victorie

.

Powrotna droga byla czysta przyjemnoscia. Fragment zjazdu po asfaltowym zygzaku pozwolil odetchnac troche od mocno swiecacego dzis slonca. Victoria sie bala i miala problem ze zjezdzaniem (czy kazda kobieta tak ma?), ale dala nam sie namowic. Efekt byl taki ze wyladowala na tylku i prawie zleciala z urwiska. Wszyscy najedlismy sie strachu, ale skonczylo sie na kilku obtarciach. Podobno Victoria pierwszy raz zjezdzala z gorki na rowerze hehe.

Zatrzymalismy sie na chwile przy jednym z dwoch starych mostow. Shaxi to jedna z 3 oaz w ktorych zatrzymywali sie podrozni przybywajacy z Wietnamu, Birmy czy Nepalu. Tedy wlasnie przebiegaly starodawne szlaki handlowe. Most ma podobno kilkaset lat i sluzyl karawanom przemierzajacym okolice. To bardzo ciekawy fragment chinskiej historii.

baaardzo stary most

.

w drodze powrotnej

. . . .

zboze na ulicy

. . .

Po okolo 20 minutach dotarlismy z powrotem do Shaxi i zatrzymalismy sie na jedzenie w jednej z knajp. Po posilku przenieslismy sie do mych znajomych na kwatere i walnelismy po piwku. Pogadalismy jeszcze troche i pozegnalismy sie. Jest juz 17 a ja powinienem dostac sie dzis do Lijiang. Wzielem z kwatery plecak i oddalem kluczyk. Chlopak "mowiacy" po angielsku chcial chyba wyluskac odemnie zaplate za pozne opuszczenie pokoju, ale powiedzial tylko "time". Gdy spytalem go o co chodzi, to zrezygnowal i powiedzial "go". To powinna byc dla niego nauczka, niech lepiej nauczy sie mowic po angielsku. Z roku na rok turystow bedzie tu coraz wiecej, a mila atmosfera plus latwosc w komunikacji to klucz do sukcesu.

Kilka minut po 17 usiadlem przy drodze na plecaku i rozpoczelem oczekiwanie. W Shaxi nie ma dworca autobusowego, wiec mozna sie stad wydostac na dwa sposoby. Pierwszy to zatrzymanie przejezdzajacego autobusu, a drugi to skorzystanie z minibusa, ktory odjezdza gdy zbierze sie conajmniej 5 osob. Usiadlem niedaleko minibusow, wiec moglem obserwowac liczbe zainteresowanych transportem jednoczesnie czekajac na przejezdzajacy autobus. Po 1,5h i rozmowie z jakims chinczykiem ktory zrezygnowal, stwierdzilem ze lepiej zostane i rusze jutro rano. Nie bede sie spinal i jechal na sile do Jianchuan, bo to dopiero polowa drogi i nie chce tam utknac na noc.

Poszedlem do mej ulubionej knajpy, gdzie zjadlem posilek w towarzystwie 3 mowiacych po angielsku chinskich turystow. Wrocilem na ta sama kwatere i dostalem ten sam pokoj. Wieczor uplynal mi na pisaniu strony. Na koniec dnia relaksujace piwko i wczesnie do lozka, jutro rano ruszam z samiuskiego ranka.

statystyka