Noc w pociagu wyszla mi na dobre bo dzis juz o 9 bylem gotowy i wyspany. Dzisiejszy plan to miejscowe zabytki, ktorych wydaje sie byc tu calkiem sporo. Na miescie pomimo wczesnej pory jest juz tlum. Wszedobylskie chinskie wycieczki utrudniaja poruszanie sie w waskich uliczkach Fenghuang. Na poczatek udalem sie w kierunku Wanming Pagody. Pagoda jak pagoda, zrobilem kilka zdjec i moglem wracac. Po drodze jest Wanshou Temple, pod ktora klebil sie spory tlum chinskich turystow. Oplata za wstep to 60rmb, wiec stwierdzilem ze najpierw zobacze co tu jest jeszcze ciekawego a te swiatynie zostawie sobie na koniec.
pagoda Wanming
Kolejna atrakcja ktora chcialem obejrzec byl Hong Bridge, ale tu trzeba miec tzw. through ticket. Through ticket moze byc zakupiony w kilku miejscach w miescie i upowaznia do wstepu do kilku zabytkow. Postanowilem kierowac sie na jedna z kas i ogladac to co sie da po drodze. Wstapilem do Jangxin Temple, gdzie za wejscie placi sie 15rmb. Swiatynia jest taka sobie, nie ma praktycznie nic ciekawego do zaproponowania, a nie krytykuje jej na max bo lubie swiatynie :). Przeszedlem przez East Gate i odpuscilem zwiedzanie wiezy ze wzgledu na brak through ticketu. W dalszej drodze przypadkiem wszedlem do dawnego domu Shen'a Congwena'a. Tu normalnie wchodzi sie na through ticket, ale ja jakos przeszedlem caly dom i nikt mi uwagi nie zwrocil. Ogolnie ten dom to straszna lipa i nie ma tu praktycznie nic do zobaczenia.
Mysle ze w tym momencie powinienem wspomniec co nieco o chinskich zabytkach, ktore sa naprawde kiepskie. Moze jezeli ktos nie podrozuje za bardzo to moze znalazlby tu cos ciekawego, ale dla czlowieka ktory widzial juz w zyciu kilka turystycznych atrakcji chiny sa pod katem zabytkow bardzo kiepskie.
Hong Bridge
kadzidla w jednej ze swiatyn
Ten nieciekawy dom i swiatynia tak mnie nastawily do miejscowych zabytkow, ze postanowilem nie kupowac through ticket'a. Za ta decyzja przemawial rowniez inny argument, through ticket wcale nie obejmuje wszystkich zabytkow i pewnie wcale nie obejmuje najciekawszych (jakies domy, muzea i galerie). Pod kasa na through ticket probowaly mnie namowic dwie chinki, ktore niesamowicie rozbawil moj angielski, bo chyba spodziewaly sie pokonwersowac ze mna po chinsku. Nie za bardzo sie z nimi zrozumialem, ale chcialy chyba sprzedac mi jakies swoje bilety.
Wyszedlem przez Fucheng Gate ze starowki i postanowilem poszukac bankomatu. Moja karta dziala jedynie w bankomatach bankowych, a w Fenghuang sa bankomaty ale takie jakies ogolne, nie zwiazane z zadnym konkretnym bankiem. Fenghuang poza starowka to najzwyklejsze chinskie miasteczko. Jest tloczno, glosno, a slonce swieci jak oszalale. Na Nanhua Lu znalazlem bankomat ICBC i moglem wracac. W drodze powrotnej staralem sie isc bocznymi uliczkami i w ten sposob trafilem do "skubalni", czyli miejsca gdzie przerabia sie zywe ptaszki na wartosciowe miecho.
Fucheng Gate
skubalnia
Wszedlem jeszcze raz na starowke przez Fucheng Gate i skierowalem sie do znajdujacego sie na przeciwko ciekawie wygladajacego budynku. Budynek ten okazal sie byc jakims hotelem czy czyms w tym stylu. Nastepnie zaciekawil mnie znajdujacy sie obok budynek o ciekawej architekturze, ktory okazal sie byc pasazem handlowym. Stwierdzilem ze mam dosc tych zabytkow i ide sie po prostu przejsc. Idac Wenxing Jie minelem zamknieta Chaoyang Temple i doszedlem do rzeki, gdzie skrecilem w lewo. Pokrecilem sie troche przy Nanhua Gate i postanowilem wspiac sie na pobliski pagorek. Wspinaczka nie byla dluga, a widoki naprawde fajne.
w Fenghuang pelno chinskich adeptow malarstwa rysujacych miejscowe budynki
wzdluz murow
Nanhua Gate
widoki ze wzgorza
Idac dalej przeszedlem przez Fenghuang Bridge i rozpoczelem powrot na kwatere wzdluz rzeki. Nad woda odbywa sie akcja pod tytulem "wielkie pranie i suszenie". Chinskie kobieciny piora ubrania w rzece i rozwieszaja je na budynkach. Ciekawy temat do fotografowania, choc slonce troche za mocne. Przy Hong Bridge'u zjadlem miecho w zupie na otro i udalem sie na kwatere, gdzie przemila recepcjonistka wytlumaczyla jak dojsc na dworzec autobusowy i odradzila zwiedzanie Wanshou Temple. Podobno w tej swiatyni placi sie duzo, a nie ma tam nic specjalnego.
pranie na calego
pomnik zdaje sie mowic "nie robcie tego" :)
zupa miesna
Autobus tym razem jedzie jakas inna droga. Buja zdecydowanie mniej, a czasami jest nawet szeroko. Kierowca zdaje sie jechac delikatnie i potrabuje sobie wesolo niczym slon trabalski. Do Jishou dotarlismy po ok. 1,5h. To miasto jest calkiem spore i niestety nasz autobus zatrzymal sie na dworcu autobusowym, a busy do Dehang odjezdzaja spod dworca kolejowego. Nie udalo mi sie zalapac na takse z dwoma spotkanymi angolami (ich bagaze zajely moje miejsce) i podjelem kolejna amibitna decyzje dzisiejszego dnia. Poszedlem z buta. Nigdzie mi sie nie spieszy, jest troche cienia, a droga plaska. Szedlem spokojnie pytajac miejscowych o wlasciwa droge. W momencie gdy zaczynalo sie robic nieprzyjemnie osiagnelem cel i znalazlem sie na dworcu. Przekasilem conieco i wsiadlem do stojacego tu busa.
W autobusie jechalem poczatkowo sam, ale pozniej kierowca zatrzymal sie i kazal mi sie przesiasc to drugiego pojazdu stojacego obok. W drugim pojezdzie jechalem w towarzystwie 6 malych dziewczynek, ktore przetestowaly na mnie wszystkie zwroty jakich nauczyly sie w szkole po angielsku (ok. 5 :)). Droga do Dehang zajela nam ok 50 min. Po drodze podziwilam wiadukty i mosty zawieszone naprawde wysoko nad ziemia, wygladaly tak jakby droga prowadzila po szczytach okolicznych gor. Musze przyznac ze w calych chinach budowa trwa, a takich wielkich konstrukcji jest tu calkiem sporo. Chinczycy zdaja sie nie zastanawiac czy to mozliwe czy nie tylko po prostu buduja.
Dehang znajduje sie w parku narodowym, wiec przed wjazdem do wioski autobus sie zatrzymuje i turysci musza oplacic 60rmb za wstep do parku. Taka oplate to wydaje z usmiechem na ustach, bo okoliczne widoki sa naprawde piekne. Samo Dehang to mini wiocha rozciagajaca sie wzdluz niewielkiej rzeki. W 10 minut mozna przejsc cala miejscowosc. Tego wlasnie potrzebowalem, czyli cisza spokoj, wiejskie klimaty i swieze powietrze - idealna koncowka mojego wyjazdu. Podswiadomie skierowalem sie we wlasciwym kierunku i zakwaterowalem sie w guesthousie polecanym przez Lonely Planet. Za drewniana "jedynke" z oknem i wiatrakiem zaplacilem 50 rmb. Menu w guesthousowej resturacji ceny ma odpowiednie - o 15rmb za dania wegetarianskie i od 30 - 100rmb za dania z miesem.
rynek w Dehang
po prawej moj taras
Przeszedlem sie z aparatem po okolicy i poosbserwowalem dzieciaki kapiace sie pod mostem. Kolacje zjadlem w towarzystwie dwoch szwedek mieszkajacych za sciana, a wieczorne piwko wysaczylem rozmawiajac z dwoma starszymi panami (Niemcem i Angolem) mieszkajacymi za druga sciana :). Moj drewniany pokoj trzeszczy jakby mial sie zaraz zawalic, po podlodze biegaja wielkie robale, a lazienka ... to jest chyba temat na osobna opowiesc. No coz lazienka jest w stanie mocno surowym. W takich warunkach mozna porzadnie wypoczac :). Jutro zapowiada sie dzien pelen ladnych widokow i trekkingu.
widok z okna