baner
Dzienniki / Chiny 2011 / Dzien 9

3.05.2011 - Longji

Wczoraj wieczorem zgadalem sie z Franz'em Wojciechowskim, z ktorym dziele pokoj. Franz jest holendrem o polskich korzeniach, nie mowi po polsku ale za to elegancko po angielsku. Poszlismy sobie razem na miasto popodjadac rozne smakolyki. Trafilismy w jakies miejsce w ktorym zaplacilismy drogo, ja zjadlem zupe z owocami morza (bez owocow morza), a Franz rybe w kawalkach (8 glow na 14 kawalkow). Po tej uczcie musialem sie podreperowac psychicznie wsuwajac miejscowe przysmaki przyrzadane na ulicy :). Potem mielismy spory problem ze znalezieniem marketu. W tym miescie sa same dziwne sklepy, ktore nie maja polowy produktow, ale herbaty i ziolek to pol sklepu(?).

Dzis zaliczylem wycieczke wykupiona w pobliskiej agencji turystycznej. Zostane zabrany do Longji obejrzec jakas wioche i okazale tarasy ryzowe. Koszt takiej wycieczki to 140rmb i radze sie targowac. Poczatkowo zakladalem odwiedzenie tarasow na wlasna reke i spedzenie tam nocy, ale za niewielka cene zalicze wszystko raz dwa, tym bardziej ze zamierzam jeszcze ogladac tarasy w prowincji Yunan. W zwiazku z wycieczka pobudka z samego rana. Prowiant w postaci pierozkow z grzybami na parze zakupilem zaraz obok hostelu i o 8 bylem gotowy. Jak to zazwyczaj na takich wycieczkach bywa, autokar przyjezdza po ciebie pod hostel wiec nie trzeba sie o nic martwic.

Moim dzisiejszym zmartwieniem jest pogoda. Pada deszcz. Problem jest taki ze pada na prawde mocno i zrobilo sie zimno. Ja oczywiscie na wycieczke wybralem sie bez parasolki/kurtki (bo nie mam), ale za to w sandalach, krotkich spodenkach i zwiewnej koszulce (w koncu wczoraj byl mokry upal). W autokarze 80% to chinczycy, wiec pani przewodnik nawija caly czas po chinsku (angielski w przypadku konkretow). Pani przewodnik ma chyba ADHD. Przez 2 godziny drogi nie zamknela sie nawet na chwile, do tego spiewala, tanczyla i smiala sie z wlasnych dowcipow. Jest smiesznie. Lekko po 10 docieramy pod "biuro". Niestety zeby wjechac do wioch i ogladac tarasy, trzeba oplacic wstep (w cenie wycieczki) i przesiasc sie do specjalnego autobusu. Bilety wstepu + niezly tlum (ok 8 autokarow) powoduja ze przestaje mi sie chciec ogladac to wszystko. W drodze do pierwszej wiochy pani przewodnik informuje wszystkich ze trzeba zaplacic po 60rmb od osoby za przygode z dlugowlosymi kobietami. Jako jedyny w autobusie ku zdziwieniu pani odmawiam. Juz ja dobrze znam takie imprezy i wiem ze kasuja spora sumke a niewiele wiecej z tego wynika.

Niestety wszystkie autokary jezdza razem, wiec jest naprawde niezly tlum. Na chwile przed wyjsciem z autokaru przestaje padac :), ale wciaz jest zimno. W pierwszej wiosce chodzimy miedzy domami i do jednego zagladamy. Pod stolem butelki po browarach, nie dokrojone warzywa na stole i suszace sie ubrania. Ewidentnie ktos tu mieszka. Tak poza tym to szalu nie ma, ot drewniana 3 pietrowa chata wykonczona w dosc ubogi sposob i pokryta sadza od palonego w srodku ognia. Oczywiscie co kilka metrow stoi miejscowa (baaardzo biedna) pani sprzedajaca jakies miejscowe wyroby. Wycieczkowy standard, wlasnie dlatego nie lubie takich wycieczek, bo probuja na turyscie zarobic na kazdym kroku Moje przypuszczenia okazuja sie sluszne i przygoda z dlugowlosymi okazuje sie przedstawieniem w stodole. Wszyscy laduja sie do srodka, a ja mam czas na spacer po pustej wiosce. Wioska jest nieduza, wiec nie za bardzo jest gdzie chodzic. Na szczescie nie tylko ja zrezygnowalem i czas mija mi przyjemnie na rozmowie z trzema kanadyjkami.

mostem do pierwszej wiochy

.

Wiocha nr 1

. . . .

natretne sprzedawczynie

.

Kolejny przystanek to druga wiocha. Tu juz trzeba isc pod gore ok 15 min, aby dojsc do naprawde fajnej i klimatycznej wiochy. Na leniwcow czekaja lektyki, noszone przez niemlodych panow. A starsze kobiety moga grubym turystom z zachodu wniesc na plecach bagaz. Niestety duza ilosc turystow zmienila to miejsce w hotelowo restauracyjne zaglebie, ale i tak jest fajnie. Widoki, miejcowi ludzie i atmosfera - wszystko jest ok. Cale towarzystwo idzie na lunch (nie wliczony w cene wycieczki). Ja po obejrzeniu menu (25-85rmb) stwierdzam ze dobrze zrobilem biorac prowiant i wybieram sie na spacer po okolicy. Wiocha ma pelno ciekawych zakamarkow w ktorych toczy sie codzienne zycie. Nawet pomimo nastawienia na turystow zostalo tu jeszcze wiele prawdziwej miejscowej kultury. Gdybym zostal tu na noc to zrobilbym chyba z milion zdjec, bo naprawde jest co fotografowac.

lektyki dla leniwcow

.

droga do wiochy nr 2

.

Druga wiocha

. . . . . . .

Punktem kulminacyjnym wycieczki jest wejscie na punkt widokowy i podziwianie tarasow ryzowych. Jest kiepskie swiatlo, a na tarasach niewiele wody, ale to wszystko i tak robi wrazenie. Tarasy ryzowe tu czy gdziekolwiek indziej to na pewno cos co trzeba w Chinach zaliczyc. Z calego serca polecam wioche i tarasy w Longji.

tarasy ryzowe

. . . .

Autobek o 16 ruszyl w kierunku Guilin. W pojezdzie jest tak malo miejsca ze sen jest niemozliwy. Z drugiej strony widoki za oknem sa naprawde spoko, wiec sen bylby kiepskim rozwiazaniem. Tym razem nie pada wiec widze to co zaslonily chmury gdy jechalismy tedy rano. Praktycznie cala okolica pokryta jest tarasami ryzowymi. Wystarczy ze pagorek jest mniej stromy i jest zamieniony w tarasy. Gdybym jechal tedy wlasnym pojazdem to postoj na fote musialbym robic co 2 min. Niedaleko kwatery wciagam zupe, do ktorej sam wybieram skladniki (5rmb). Wieczor spedzam przed lapkiem w sprzyjajacym relaksowi guesthousowym hall'u.

moj dzisiejszy podwieczorek za 5rmb

.
statystyka