Z zalozenia mielismy sie wyspac. Ale nie...o 8 rano budza nas resztki festiwalu i halas ulicy. Temperatura jak zwykle powalajaca - 35 stopni w cieniu. Dzis drugi dzien ataku na Agre. Bilety pociagowe ze wzgledu na trwajacy w Indiach festiwal rozeszly sie predko wiec nam przypadla slynna indyjska osobowka...czyli albo jedziemy na dachu, albo w toalecie, albo na schodach trzymajac sie poreczy, tudziez wystajac z okna :). Wciagnelismy po masala omlet w hotelowej resteuracji (przydalaby sie im wizyta sanepidu, albo chociaz kot do wylapania myszy) i w droge.
Na stacji znajomi rikszarze ponownie wyskoczyli z mega super oferta zakupu biletow po jakze, a i owszem, okazyjnych cenach, oczywiscie wciskajac przy tym scieme ze na bank i nie ma innej opcji, nie zalapiemy sie na pociag... no po prostu nie damy rady...Ale dalismy :). Pociag o dziwo przyjechal nawet troche wczesniej. Zapakowalismy sie do wagonu, pytajac piec razy po drodze Agra train?? Agra? Agra?..jakos tak srednio wszyscy kumali angielski, no ale ochoczo przytakiwali, wiec nie mielismy podstaw im nie wierzyc :). Ruszylismy wiec zatem na legendarne Taj Mahal jadac w wagonie z gromadka brodatych, wesolych pomaranczowych, fioletowych, zoltych i bialych turbanow :). Wszyscy ochoczo czestowali nas ciabata owinieta w gazete, machali, zagadywali i obdazali bezzebnym usmiechem witajac nas serdecznie. Laczylo nas to ze wszyscy mielismy brudne stopy i usmiechniete buzie :).
Podroz przyjemna, za oknem ladne krajobrazy...gorki, pagorki usiane masa skal i glazow, bezkresne rowniny, a na nich gdzieniegdzie pojedyncze drzewa, na wpol wyschniete rzeki, a potem lasy. Widzielismy dzis z okna pociagu wioske lepianek, z dachami z patykow, a takze mase wyschnietych plackow lajna (ulepionych oczywiscie hinduskimi rekami). Miejscami placki byly poukladane w fantazyjne stozki lub wrecz rzezby :). W pewnym momencie jeden z hindusow, tych od turbanow zaprasza Gre do swojego "przedzialu" (w rozumieiu polskim przedzial to odseparowane msc dla kilku pasazerow, tu to po prostu lawki obok:). Koniecznie trzeba tu wtracic że Karla jest czasem ignorowana przez mezczyzn jako kobieta - że chyba nie mysli, nie decyduje..albo co tam jeszcze, o przeciez jakze "ważnych" męskich sprawach. Gapia sie, zagaduja, usmiechaja, ale do pewnych spraw sie po prostu "nie nadaje" :). Stanowisko Karli w tym temacie jest takie, ze po pierwsze to gitara - przynajmniej ma spokoj, a po drugie to ze pewnie powszechnie wiadomo ze mezczyni sa mniej wyczuleni i daja sie latwiej wkrecic, z calym szacunkiem rzecz jasna :). Wracajac jednak do tematu..jeden z grupy turbanow mowi po angielsku i pelni role tlumacza dla pozostalych turbanow. Grzegorz zostaje poinformowany, ze najstrarszego, z najdluzsza broda, choc najskromniejszym turbanem (szef calej ekipy) zaciekawila Grzegorzowa twarz i koniecznie chcial cos w tym temacie powiedziec. Okazuje sie ze ten wazniak to bardzo wazny czlowiek, mentalny guru, przywodca jednej z Ashram, ktory pomaga biednym ludziom. Rzeczywiscie "najdluzsza broda" sprawial wrazenie madrego i waznego czlowieka, a pozostali wygladali jak jego ochrona. Trzy grubasy z turbanami, medalami na czole i z pofalowanymi nozami u boku. Ashram - komuna spoleczna, skupiona wokol spirytualnego przywodcy, guru. Podobno zajmuja sie w nich pomaganiu biednym ludziom, sami zyjac o chlebie i wodzie. Jak jest naprawde nikt nie wie :). Grubas mowiacy po angielsku najpierw wypytal mnie skad jestem i gdzie juz bylem w Indiach. Pyta sie czy w Polsce mowi sie po angielsku i czy Polska graniczy z Anglia hehe, po krotkiej wymianie informacji geograficznych (i nie tylko), przeszli do rzeczy. Stary (tlumaczony przez grubasa), gladzac swa brode patrzyl z madrascia w oczach i mowil. Stwierdzil ze jestem czlowiekiem ktorego otacza wielkie szczescie (w sensie ze jest mi przeznaczone), niestety to szczescie jest zablokowane. Aby je odblokowac musze pomoc biednym dzieciom, a tak sie akurat sklada, ze ten mentalny guru siedzacy przedemna zajmuje sie pomaganiem dzieciom, wiec najlepiej jak dam mu cos co on przekaze tymze dzieciom. Na koncu grubas stwierdzil ze zazwyczaj ludzie daja 100-500rs. hehe. Powiedzieli, ze moge nawet dostac rachunek :). Po chwili namyslu i konsulatacji z karla i przewodnikiem, oznajmilem im ze dawanie pieniedzy obcym ludziom w pociagu nie jest zbyt dobrym rozwiazaniem i obiecalem ze odwiedze jedna z ashram w Indiach i tam przekaze pieniadze na biedne dzieci. Na pozegnanie zyczyli mi szczescia w zyciu. Tymczasem inni hindusi zagaduja Karle. Tu naprawde nie ma chwili spokoju. Pada haslo skad jestesmy..my ze z Polski, a Oni na to ze dlaczego w takim razie gadamy po francusku (?????) he he. Takie ot to maja pojecie o Polsce, co nie zmienia faktu ze wszyscy twardo twierdza ze Polsza to naprawde nice country :).
Dojezdzamy do Agry kolo 16. General class wcale nie byla taka zla. Przynajmniej nie jechalismy na dachu, choc to mogloby byc ciekawe doswiadczenie. Wszystko przed nami miejmy nadzieje:). Na stacji, to juz standard, wiec chyba nie musimy nawet tego pisac, napada na Nas grupa przewoznikow...ale my juz wycwiczeni w tych akcjach nie tracimy glowy i spokojnie ladujemy sie do jednej z riksz. Za 40 rupci dojezdzamy na Taj Ganji (ok 9km) - male zaglebie hostelowe z duzym plusem lokalizacji w poblizu Taj Mahal (3 minuty). Szybka akcja (zmusily nas do tego pierwsze oznaki buntu Grzesiowego zoladka :),ztargowalismy z deka i ladujemy w hotelu Host (250 rupci za dwojke z wiatrakiem, WC, TV). Pokoj skromny, zle nie jest. Szybka runda po okolicy, zblizal sie zachod slonca wiec kolejki do Taj mega wielkie, wiec na dzis odpuszczamy i zwiedzanie tego otoz zabytku zostawilismy sobie na jutro z ranca.
Kolejka do Taj Mahal
Kolo Taj jest park wielbladow, mozna pojedzic na wozach, ale zwierzeta sa tak biedne, brudne i zachudzone ze odpuszczamy. Wogole staramy sie nie jezdzic na zadnych biednych koniach, krowach czy wielbladach, czy nawet jezdzic riksza rowerowa....jakos sumienie gryzie.
Camele
W hostelu czekala na nas pyszna kolacja na wypasie, do tego roof top restauracja w zajebistym widokiem na Taj Mahal przy zachodzie slonca. Obserwujemy jak po okolicznych dachach smigaja malpki (smieszne zwierzatka). Standard Thali to jedyne 70rs. Z pelnymi brzuchami wrocilismy na salony i tu zaczela sie zazarta walka z muszkami owocowkami, ich tysiace - my we dwojke. Skonczylo sie na tym ze siedzimy po ciemku w pokoju z wszelkimi odmianami zapalonych kadzidel by to wredne male wscibskie zwierze wystraszyc. Sama Agra jako miasto wydaje sie mila. Nawet nie smierdzi tak bardzo :) i mniej krowiego lajna..no albo druga wersja ze my sie juz przyzwyczajamy :).Tak czy siak ku uciesze wszystkich dajemy dzielnie rade :).
Widok z dachu - Taj Mahal
Widok z dachu - okolica
Standard thali
Zaczynamy sobie fajnie radzic z targowniem sie. Rzucamy nasza cene, a jak nie to odchodzimy. Zazwyczaj gonia Nas, potem jeszcze tylko troche formalnosci - my swoje Oni swoje, bo trzeba przeciez nas jeszcze troche powkrecac :) w koncu stawiamy na swoim i przechodzi. I tak pewnie ostro przeplacamy, a juz napewno bardziej niz miejscowi, ale przynajmniej mamy satysfakcje. W Indiach trzeba przyzwyczaic sie do paru rzeczy. Kultura, jedzenie i klimat to chyba oczywiste, no ale oprocz tego do faktu ze raz- wszyscy chca z toba gadac, dwa - ze prawie wszyscy chca cos od ciebie, trzy- ze z tych prawie wszystkich prawie wszyscy chca zrobic cie w konia, a cztery ze nie wiedziec czemu uwielbaja wprost robic sobie z toba zdjecia. Smieszne to kazdy ma swoj maly Orient, dla Nas Oni sa oriantalni, a my dla Nich. i sie kreci :). Czasem po prostu trzeba przymknac oko na pewne sprawy, i bardziej nie wierzyc niz wierzyc tubylcom. Oczywiscie nie generalizujemy, spotkalismy mase ludzi milych , przyjaznych i pomocnych. Najgorsza "kasta" to chyba rikszowa mafia. Ci to dopiero potrafia zrobic czlowieka w balona :) tuz za nimi plasuje sie mafia "agentow" z travel agency..wszyscy przyszli turysci wierzcie nam ze bilety na pociag czy autobus mozna bez problemu kupic na stacjach kolejowych czy u kierowcy. Bez zadnych dodatkowych oplat rzecz jasna. Po za tym nalezy troche wziasc poprawke na wszelkie tlumaczenia ze kasy na dworcach sa nieczynne, remontowane, zalane woda, zaatakowane epidemia szczurow i innymi kataklizmami. Kasy dzialaja jak sie patrzy, a w wiekszych miastach sa nawet oddzielne dla turystow zagranicznych. Wiec apelujemy!!! - nie dajmy sie wrobic w indyjskie bambuko :).
Rikszobus
Po sasiedzku