Wczorajsza herbatka byla bardzo udana. Siedzielismy w sklepie, w ktorym pracuja nasi przyjaciele (sklep Acme Art, z przeroznymi pamiatkami). Gadalismy i popijalismy herbate, chlopaki pokazywali rozne pozycje z yogi i tlumaczyli kwestie witania slonca. Rozmawiajac z miejscowymi coraz bardziej poznajemy miejscowa kulture. Do sklepu wpadl rowniez wlasciciel i szef kumpli. Okazal sie rownie fajny co reszta ekipy. Dalsza czesc wieczoru minela nam na rozmowie o polityce, policjantach i przejsciach granicznych w Nepalu. Wspomnieli ze wpadla do niech dzis policja na maly rekonensans, a to wszystko w zwiazku z tym ze wczoraj siedzili z nami na murku i gadali. Chodzilo o sprawdzenie czego od Nas chcieli i co to za interesy :) Fajna ekipa. Wymienilismy maile i poszlismy do domu. Po polnocy internet sie zalaczyl i zaczal smigac jak szalony.
Rano zebralismy sie, poszlismy do Agrasen na omleta, a potem na masala chai do znajomych. Dostalismy upominki i podarowalismy polska walute na pamiatke. Pozegnalismy sie i ruszylismy na bus station.
Dworzec w Khajuraho
Zakupilismy bilety na autobus do Jhansi (240 rs/2osoby) i pociag z Jhansi do Agry (970rs., chyba jakis wypas na maxa). Autobus wygladal przyjemnie, ogarniety, duzo miejsca w srodku i normalne fotele (a nie lawy). Autobus wydawal sie jechac szybko, czasem tylko zabierajac jakis hindusow. Przystankow mialo byc 4 bylo 40 :). Pierwszy przystanek w jakims miasteczku, minal na pstrykaniu fotek (o malo nie rozplynelismy sie z goraca).
Logistyka miejska
Dworzec
Wody?
Dworcowa lazienka (damskich tu nie ma w ogole)
Nastepnie byly jeszcze dwa dluzsze przystanki i kilkadziesiat krotkich aby zabrac kolejnych podroznych. Za oknem klimat coraz bardziej tropikalny. Palmy nie sa juz rzadkoscia, a nawet jest ich calkiem sporo. Widzimy coraz wiecej podmoklych terenow i rzek z palmami przy brzegach. To wszystko w polaczeniu z indyjskim wyciem plynacym z glosnikow, sprawia ze czujemy ze jestesmy naprawde daleko. Jedyne co psuje klimat, to hinduska przed nami rzygajaca przez okno i klakson naszego autobusu (oczywiscie naduzywany). Klakson to jakas melodyjka, jest bardzo glosny, a czasem wydaje dzwieki jak w Pacman'ie (ten ktory pojawia sie gdy pacman moze zjadac duchy). Po chwili skrecamy z glownej drogi i jedziemy boczna, ma szerokosc autobusu i jest poszarpana jak antylopa po spotkaniu z tygrysem. Jedziemy 5 km/h, co chwile mijajac jakas ciezarowke czy autobus (oczywiscie kierowca trabi za kazdym razem na maksa). Ostatni dluzszy postoj, zaliczamy w malej miescinie. Zaopatrujemy sie tu w przydroznym "barze".
Zakupy
Pierozki sa na ekologicznym talerzu z lisci, a to drugie jest smaczne, ale nie wiemy co to
Tak sie robi masala chai
Pierozki podane w talerzu z lisci, sa smaczne lecz ostre, a to drugie "cos" jest dobra przekaska. W koncu dojezdzamy do Jhansi. Leb nam peka od dzwieku klaksonu i mamy ochote na cisze. Oczywiscie po wyjsciu z autokaru zostajemy zaatakowani przez rykszarzy. Pierwsza propozycja to 50 rs na bus station. Idziemy dalej. Rykszarze sie przekrzykuja, a autobusy trabia, a nas bola juz uszy. W koncu znajdujemy rykszarza, ktory jest sklonny zawiesc nas za 10rs. On rowniez nie ma litosci dla naszych uszu i wlacza bardzo glosna indyjska muzyke, nie slyszymy wlasnych mysli. Poniewaz 10rs to niska cena, jedziemy z nim na jakis bazarek, gdzie przedstawia nas swojemu kumplowi. Tu lapie kolejnych pieciu pasazerow. Teraz podrozujemy tuktukiem w 7 osob + kierowca i mega glosna muzyka, jest wesolo. Dojezdzamy na dworzec i kierujemy sie na nasz peron. Po 2h oczekiwania podjezdza nasz pociag.
Na dworcu
Nie znajdujemy naszego wagonu, wiec zagadujemy szefa pociagu. Okazuje sie ze mamy bilety na wlasciwy pociag, ale niewlasciwe miejscowki. Nie mozemy pojechac tym pociagiem. Okazalo sie ze w Khajuraho, nie sprzedawali biletow, tylko je rezerwowali, a poniewaz wszystkie miejsca byly juz wczesniej zajete, zaplacilismy za niedzialajace bilety (i to nie malo). Zaczyna sie zamieszanie. Biegniemy do budynku dworca, kolejny pociag do Agry jest 30 min pozniej. Zagaduja nas jacys rikszarze i po zbadaniu problemu, postanawiaja nam pomoc, teraz biegamy w czworke. Okazuje sie ze wszystkie miejsca na dzisiejsze pociagi sa zarezerwowane. Moglismy zakupic bilety na dzis, ale w pierwszej klasie za 1500rs u jakiegos typa spod ciemnej gwiazdy (mowil ze to travel agency). Poniewaz zostajemy tu jeszcze 2 miesiace, stwierdzamy "spoko, mamy czas". Postanawiamy ruszyc do hotelu, jakis mily chlopak polecil nam jeden calkiem blisko (hotel Samrat, niedaleko dworca- 10 rupci, pokoj 350 za dwojke).
Bez problemu udaje nam sie zwrocic bilety, ze strata 20 rs. Kupujemy bilety na jutrzejszy dzien. Bilet open, czyli mozemy jechac ktorymkolwiek pociagiem w general class. General class to cos w stylu polskiego osobowego. Wczesniej obiecywalismy sobie ze nigdy takim nie pojedziemy, ludzi jest w nich tyle ze wysypuja sie oknami (no ale coz, zobaczymy jak to bedzie, najwyzej dokupimy miejscowki w pociagu). Ruszamy do hotelu, korzystamy z uslug rikszarza ktory tak nam pomogl, nalezy mu sie w koncu. Ku naszemu zdziweniu chce tylko 10rs. (dostaje od nas 30rs.), pomogl w sumie bezinteresownie, a nie wygladal na takiego uczynnego :).
Hotel z zewnatrz ladny, recepcja ladna, pokoje troche gorsze, ale jest spoko (mamy tv). Najwiekszy minus to plamy i wlosy po poprzednich gosciach na poscieli (fuj). Taka sama akcja w hotelowej restauracji - fajny wystroj i poplamione na maxa obrusy.Pozatym to pierwszy hotel, w ktorym jest ciepla woda, z tym ze prysznic nie dziala, bo jest tyle kamienia, ze przez dziurki nie przelatuje woda hehe. Zakupujemy w okolicznym sklepie papierochy dla Karli (Golden Flake), piwko (Kingfischer za 75rs.) i idziemy do pokoju popisac dziennik. Po 25min probach polaczenia z netem w koncu sie udaje.
W Jhansi rozpoczal sie festiwal. Za oknem jakis gosciu wyje z glosnikow i wybuchaja petardy (jakis glosny dzis dzien). Zmeczeni, utuleni indyjskim piwkiem ruszamy spac.
Namskaar moi drodzy :).