baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 11

26.10.2008 - Agra

Pobudka o 6 rano. Nie bylo latwo, szczegolnie ze za oknem jeszcze szaro-buro. Meczymy sie jednak, poniewaz chcemy wejsc do Taj Mahal unikajac stania w kolejce. Po kilkunastu minutach od pobudki, otwieramy drzwi pokoju. Na naszym tarasie, siedzi wyraznie zdziwiona spotkaniem z nami malpa, ktora po chwili ucieka na inny taras. Gdy zaczynamy sie rozgladac okazuje sie, ze malp jest wiecej. Korzystaja one z malej aktywnosci ludzi o tej godzinie i buszuja sobie po tarasach. Cale szczescie ze boja sie nas bardziej niz my ich. W miedzyczasie orientujemy sie, ze nie mamy wystarczajacej ilosci rupci, a wstep do Taj to cale 750rs od osoby (hindusi placa 25rs.). Oczywiscie w kasach przyjmuja tylko hinduskie pieniadze. Zaczynaja sie poszukiwania bankomatu. We wszystkich sklepach i restauracjach wokol Taj mozna wymieniac pieniadze, do czego zachecaja nas spotykani na ulicy wlasciciele sklepow. Postanowilismy sprobowac, pierwsza cena to 840rs za 20 dolarow, nie jestesmy zainteresowani takim kursem wiec idziemy dalej. Okazuje sie ze bankomat jest przy East Gate (my jestesmy przy West Gate), na szczescie to tylko 10min drogi. Gdy dochodzimy do bankomatu, okazuje sie ze jest nieczynny, bo w calej dzielnicy nie ma pradu. Chyba we wszystkich miastach Indii prad wysiada srednio kilka razy dziennie, na szczescie w wielu budynkach jest awaryjne zasilanie. Bankomat nie dziala wiec i tak musimy wymienic dolce. Znajdujemy sklep gdzie mily pan wymienia nam 20 dolcow na 960rs. (jak dla nas spoko). Nie wiadomo dlaczego przy East Gate kolejka chetnych ma jakies 50m (jest przed 7), a przy West nie ma prawie nikogo, tak wiec tam wlasnie sie kierujemy. Standardowe przeszukanie i jestesmy w srodku. Mimo wczesnej godziny turystow jest calkiem sporo. Od razu bierzemy sie za pstrykanie zdjec i podziwianie. Taj Mahal jest bardzo ladne. Zadbany ogrod, palac z bialego marmuru, oczka wodne i wschodzace slonce. Aby wejsc na podwyzszenie na ktorym stoi Taj trzeba zdjac buty, nie jest to zbyt higeniczne, ale tu wiele rzeczy jest niezbyt higienicznych (w rozumieniu europejskim). W srodku Taj, sa ladnie rzezbione sciany i jest dosc ciemno. Taj robi zdecydowanie lepsze wrazenie z zewnatrz fajnie owiany mgla. Kierujac sie ku wyjsciu, zachwycamy sie coraz bardziej. Im dluzej patrzy sie na Taj tym bardziej docenia sie jego piekno.

Taj Mahal - bajkowe miejsce

. . . . .

Zjedlismy omleta w jakiejs marnej restauracji (skusil nas wysoki rooftop, jedzenie marne, a ice tea to po prostu zimna, stara herbata na dodatek o dziwnym smaku) i ruszylismy w kierunku kwatery. Idziemy spac na 2 godziny, aby pozniej pelni sil wyruszyc na miasto. Najpierw kierujemy sie do Red Fort, do ktorego nastawienie mamy nieciekawe, po tym co widzielismy w Delhi. Poniewaz sa to tylko 2 kilometry, a droga jest szeroka i sa chodniki, ku zdziwieniu rikszarzy idziemy piechota. Nie widzielismy chyba zadnych spacerujacych turystow. Wszyscy woza dupska rikszami. Docieramy na miejsce i wbijamy sie do srodka. Tu wejscie kosztuje 300rs. (nad kasa jest napisane "foreigners: 250+50=300rs", miejscowi oczywiscie 25rs"). Red Fort to kompleks obronny, ktory Shah Jahan (jeden z mugolskich wladcow) urozmaicil o ladne palace. Trzeba przyznac ze fort w Agrze robi na nas zdecydowanie wieksze wrazenie niz ten w Delhi. Zdecydowanie jest tu co ogladac. Jest tu sporo licznych komnat, z fajnymi widokami na Taj, duzo bialego marmuru i dwa calkiem fajne minarety. Pstryknelismy 100 zdjec i wyszlismy kupic banany, czyli podstawowy skladnik naszej diety. No bo zdrowe, odzywcze i latwo obieraja sie ze skorki :).

Red Fort Agra

. .

W tej fosie plywaly kiedys krokodyle, teraz by chyba nie pozyly w niej za dlugo

.

Miotelka

.

Nastepnym punktem naszej dzisiejszej wycieczki mial byc park polozony po drugiej stronie rzeki Yamuny, z podobno ladnym widokiem na Taj. Droge pokonalismy czesciowo riksza a czesciowo przy pomocy wlasnych nog, przechodzac mostem nad Yamuna. Na moscie jak wszedzie w Indiach masa riksz rowerowych, motorowych, motocykli, rowerow i samochodow, wszyscy trabia i jest niemale zamieszanie. Po drugiej stronie rzeki, klimat jest dosc odmienny, bardziej bazarowy i slumsowy. Podobno Agra powstala najpierw po tej stronie rzeki, a dopiero pozniej zasiedlono, druga strone, tak bogata w zabytki. Lapiemy riksze i ruszamy do parku. Droga nie jest dluga ale dobrze ze pokonalismy ja riksza, poniewaz jest tu jakies koczowisko. Ludzie zyja tu doslownie w szalasach zbudowanych ze wszystkiego co znalezli w okolicy. Wyglada to dosyc nieprzyjemnie. Po dotarciu na miejsce okazuje sie ze wstep do parku (ktory z zewnatrz wyglada jak sad) to 100rs od osoby. Majac dosc oplat za wstepy dnia dzisiejszego, olewamy park i idziemy nad brzeg Yamuny. Tu widoki bardzo ladne. Czesciowo wyschnieta rzeka odslania duze ilosci piasku i tworzy sie "plaza". Widok na Taj z tej strony rzeki jest naprawde fajny. Malo turystow, a Taj odbija sie cudownie w rzece. Pstrykamy foty i wracamy.

To sie nazywa logistyka

.

Widok na Taj z drugiej strony Yamuny

.

Koczowisko

.

Rikszarz wysadza nas wczesniej - przy moscie kolejowym, informujac ze tu tez da sie przejsc. Wbijamy sie na most pstrykajac przy tym foty dzieciom krzyczacym do nas z dolu. Po drugiej stronie mostu napotykamy na stado malp. Sa duze, male, jedne uciekaja, drugie maja nas gdzies, a jeszcze inne odstawiaja przy nas sceny z kamasutry :).

Dzieci

.

Hindusi chcieli fote

.

Malpa na moscie

.

Piechota dotarlismy z powrotem do Tajganji czyli "naszej" dzielnicy. Zmeczeni i glodni, szukamy jakiejs milej restauracji. Przyciagnieci przez mily balkonik, wchodzimy do Taj Cafe (naprzeciwko Hotel Kamal). Jest to miejsce prowadzone przez same kobiety. Jest tu bardzo ladnie, czysto, obsluga mila. Posilki sa w standardowych cenach, jednak sa ladnie podane i dla zmeczonych hinduskimi standardami turystow, sa naprawde fajnym akcentem. Jedzenie bylo smaczne, a miejsce przyjemne. Polecamy. W drodze powrotnej zwiedzilismy waskie, bazarowe uliczki Tajganji. Jest tu bardzo kolorowo i tloczno i mozna tu kupic chyba wszystko. Ku naszemu zdziwieniu najwiekszy tlok jest przy sklepiku z garnkami :). W pewnym momencie wysiada prad, wiec kierujemy sie do naszego hotelu. Po drodze mijamy wielblada. Nie dosc ze uliczki sa waskie, jest tu tlum ludzi i sporo trabiacych namietnie motocyklistow, to jeszcze przeciska sie tu niemaly wielblad. W naszym pokoju, nauczeni doswiadczeniem dnia poprzedniego, skutecznie walczymy z muszkami. Piszemy po ciemku dziennik, sluchajac dobiegajacych z oddali jednostajnych (przyjemnych) uderzen basu. Czyzby jakas fajna imprezka :) ?

Muszki w hotelu

.
statystyka