baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 12

27.10.2008 - Agra - Fatehpur Sikri - Bharatpur

Siedzimy teraz i czilaltujemy na tarasie w Bharatpur. Zachodzace slonce, klimat wiejski..no i komary :). Ale jest przyjemnie, tarasik na wypasie, z lezankami, kolorowymi lampkami... W koncu troche ciszy i brak nachalnych przewodnikow, przewoznikow i innych tego typu typow. Juz dzis byl dzien kryzysu, a propos nachalnosci ludzi. A najbardziej rozwalil nas "przewodnik" po Fatehpur Sikri, towarzyszyl nam przez cale pol godziny nachalnie tlumaczac nam co i jak, ktoredy zwiedzac, gdzie isc i co robic...a my po prostu chcielismy sobie pozwiedzac w ciszy i spokoju (co jest zreszta nie mozliwe w Indiach :).No ale od poczatku...

Obudzilismy sie w dobrych humorkach, wyspani, wypoczeci. Imprezki wczoraj nie zaliczylismy. Jak nastapila zbiorka, wylaczyli muzyke - czyli nie idziemy. Jak juz zasiedzielismy sie w pokoju, muzyke wlaczyli - no ale my juz klimat senny zlapalismy ;/.

Nastepnie zbiorka do naszej wypasionej Taj Cafe na male co nie co. Kawki, herbatki i oczywiscie obowiazkowo omlety (tym razem z tomato sandwichem, czyli zwyklym tostem z pomidorem) i w droge. Najpierw dyskusje z rikszarzami, kto i za ile nas dowiezie na dworzec autobusowy. Szczesciarz ktory mogl nas zawiezc na dworzec cala droge probowal zrobic jakis biznes, a to namowic nas na taksowke(bo autobusy sa przeciez kiepskie, niewygodne, a to daleko), potem namowic na wymiane pieniedzy, albo tez wynajem przewodnika.

Dworzec byl nieduzy, ale jak zawsze duzo sie na nim dzialo. Mili hindusi lamana angielszczyzna (hinduszczyzna) wskazali nam wlasciwy autobus. Pierwszy cel jaki obralismy to polozone 42 km od Agry - Fatehpur Sikri (bilet to 22rs per person), rzekomo miasto widmo. Widmo takie nie do konca, bo chyba nie ma msc w Indiach bez naszych faworytow mafii riszkowej :) i wszelkiej masci sprzedawcow i nagabywaczy. Po prostu tlum ludzi. Po za tym miasteczko zamiszkuje 29 000 mieszkanców, no ale legenda glosi ze kolo 1605 roku miasteczko zostalo opuszczone ze wzgledu na brak wody. Generalnie do zwiedznia sa dwa zespoly zabytkow - czesc bezplatna i platna (i jak zawsze dla zagraniczniakow platna kilkanascie razy wiecej, czyli 260 rupciow). Ogolnie rzec biorac ladnie tam, choc na poczatku meczacy przewodnik i inni chcacy nam cos koniecznie sprzedac ludzie troche nas zniechecili. Plecaki zostawilismy w Sunset View Guesthouse, niedaleko wejscia do kompleksu (jezeli chcesz nocowac w Fatehpur Sikri mozesz rozwazyc to miejsce, poniewaz jest ladne, nowowybudowane, czyste i ma ekstra widok z okna i rooftopu). Na poczatek czesc bezplatna, czyli duzy plac otoczony wysokimi murami i 4 bramami wejsciowymi (jedna podobno najwieksza w Azji), jednym meczetem, kilkoma kryptami i masa przewodnikow. Jeden z nich koniecznie chcial nas oprowadzic, nie docieralo do niego niejednokrotnie powtarzane przez nas "no thank you, we want to be alone". Byl naprawde twardy, wytrzymal nawet nerwy i grozne miny Karli :). Miejsce bylo calkiem spoko, choc zwiedzanie go polegalo glownie na uciekaniu nachalnemu przewodnikowi. Jak on mowil, zebysmy poszli w lewo to my w prawo. Na terenie calego obiektu trzeba chodzic bez butow. Pstryknelismy kilka fot, a Gre oszamal mala miseczke owocow (owocow bylo tam niewiele, glownie ogorek, pomidor, jeden kawalek mango i jakis nieobrany owoc, calosc byla srednio smaczna,koszt: 10rs.).

Przydrozny bar

.

Bezplatna czesc Fathepur Sikri

. .

Victory Gate - podobno najwieksza w Azji

. .

Karla bezskutecznie probuje zbyc przewodnika

.

Gdy wydostalismy sie z czesci bezplatnej, ruszylismy do tej platnej. Nastawienie mielismy kiepskie i na poczatku nawet podsmiewalismy sie z zastanych tu zabytkow. Potem jednak weszlismy w ladna czesc calego kompleksu, troche ogrodow, troche basenikow, ladne kruzganki. Calosc wygladala naprawde fajnie. Caly kompleks musial wygladac cudownie za czasow swojej swietnosci. Pryncypal Akbar zbudowal sobie calkiem niezla chalupke :). W kompleksie znajdowal sie rowniez, duzy kwadratowy basen, w ktorym poziom "wody" byl kilka metrow ponizej poziomu gruntu (patrz fota). Za czasow swietnosci wygladalo to na pewno przepieknie, ale obecnie basen byl wypelniony przez jakis sciek. Gdyby tego bylo malo, byly tam dzieciaki, ktore za drobna oplata oferowaly skok na banke w ten syf (krzyczaly cos o akapulko). Nie skorzystalismy.

Platna czesc Fatehpur Sikri

. .

Kapielisko

.

Ogrodnik przy pracy :)

.

Wrocilismy po plecaki i z buta skierowalismy sie na bus do Bharatpuru. Droga mimo ze z ciezkimi plecakami, byla calkiem przyjemna. Jedynym minusem sa tu caly czas zaczepiajacy nas ludzie. Starsi chca cos sprzedac, lub przewiezc riksza (tylko nieliczni odpuszczaja po "no thank you"), a dzieci mowia bezczelnie "hello money", chca dlugopisy, czekoladki lub po prostu wyciagaja reke. To straszne do czego przyzwyczaili je zagraniczni turysci, niektore z nich w cale nie sa takie biedne, tylko usmiechajac sie chca 10 rupci. W niektorych hotelach sa nawet wywieszone kartki wzywajace turystow, do nie przyzwyczaja dzieci i nie dawania im niczego. Zagraniczni turysci czesto robia z nich zebrakow, a dzieci idac na prosty zarobek po prostu wyciagaja bezczelnie raczki, usmiechajac sie przy tym szeroko i mowiac "ten rupees". Znalezlismy na nie sposob i jak one wyciagaja lapki, my tez wyciagamy do nich lapki i prosimy je o 10 rupci. Zazwyczaj reaguja smiechem lub zdziwieniem i odpuszczaja. Gdy doszlismy na bus station (nie bylo tu zadnego autobusu) jakis gosciu (wlasciciel jeepa) chcial nas wkrecic ze do Bharatpuru (okolo 17 km) mozna dotrzec tylko jeepem i ze nie ma zadnych autobusow. Juz my sie poznalismy na tych oszustach i go olalismy. Nie zdazylismy ustawic sie przy drodze, a juz nadjechal jakis autobus i szybko wbilismy sie do srodka. Byl to jakis dlugodystansowiec, z miejscami sypialnymi :), a zatrzymal sie chyba tylko dlatego ze machalismy. Miejsca sypialne wygladaly naprawde fajnie, choc w busie trzeslo tak ze spac sie nie dalo napewno (my kilka razy uderzylismy glowami o sufit, podskakujac na 15 cm od fotela).

.

Z buta na autobus

.

Autobus sypialny

.

Gdy dojechalismy na miejsce rzucili sie na nas rikszarze, ktorych grzecznie olalismy. Przybylismy do tej miejscowosci ze wzgledu na park narodowy z duza iloscia ptakow. Jacys Angole siedzacy przy jednym z hoteli poradzili nam abysmy znalezli sobie zakwaterowanie, gdzies dalej, poniewaz wejscie do parku znajduje sie przy glownej drodze. Powiedzieli nam ze halas jest nieziemski, rzeczywiscie droga smigaly same ciezarowy. Zakwaterowalismy sie w Kiran guest house, ktory wydal nam sie bardzo przyjemny. Na przestronnym tarasie stol, a przy nim 2 lozka i krzesla. Chcielismy cos zjesc (w guesthousowej restauracji), okazalo sie ze kuchnia teraz zamknieta (przerwa od 16 do 18:30).

Wypoczynek mielismy elegancki, lecz zostal przerwany wraz ze zmrokiem (tu robi sie ciemno ok 17), gdy nadleciala masa komarow. W miedzyczasie Gre wszamal cos w innej restauracji i zaplacil 90rs. za mega ostry posilek i 30rs. podatku :). Wieczorem ruszylismy na "miasto" i ku naszemu zaskoczeniu znalezlismy tu tetniace zyciem, pieknie przyozdobione ulice. Ozdoby sa z powodu Diwali festival, wszedzie wybuchaja petardy, a domy sa przyozdobione swieczkami, lampkami, blyskotkami. Klimat Bozonarodzeniowo - Noworoczny. Sam festiwal fajny. Ludzie bawia sie, objadaja ciastkami i slodyczami, i co zostalo podkreslone przez jednego z miejscowych zakladaja nowe ciuchy. Znaczy sie na full wypas.

Odswietna ulica w Bharatpur

.

Wszystko bylo by pieknie, gdyby nie to, ze bylismy jedynymi turystami na miescie i wszyscy chcieli sie na nas popatrzec, czy powiedziec "hello". Po dluzszej chwili bolaly nas gardla od mowienia wszystkim "hello" i a usta dretwialy nam od usmiechania sie. Zarzadzilismy powrot na kwatere. Tu okazalo sie ze kuchnia juz zamknieta (byla 20, a wczesniej nas informowano ze kuchnia dziala do 22). Ruszylismy do innej restauracji, blisko wejscia do parku i glownej drogi. Tu zjedlismy smaczny posilek (paratha i smaczne Alu Gobi, czyli smazone ziemniaczki z kalafiorem i jakimis warzywkami). Tak nam tu dobrze ze pijemy juz drugie Masala chai. Mimo iz po podlosze maszeruja dziwne robale. Zaraz ruszamy do hotelu, bo jutro z samego rana idziemy ogladac ptaszki w Keoladeo Ghana National Park.

statystyka