Pink city, czyli slynny Jaipur... jednych ujmuje, innych zniecheca. Pierwsza grupe reprezentuje Karla, druga Gregory. Spedzilismy caly dzien na zwiedzaniu i krazeniu po okolicy. Ze wzglegu na festiwal dzis wiekszosc sklepow i restauracji byla nieczynna, przynajmniej w pierwszej polowie dnia. Klimat taki jak u nas 1 stycznia, czyli wszyscy na kacu, a wszedzie walaja sie smieci po zeszlonocnej balandze. Nawet rikszarze, ktorzy chcieli przyciac sobie na nas jakis niezly kursik, belkotali jeszcze nad ranem. Na tradycyjnego juz omleta udallismy sie do hotelowego baru Evergreen - bo tylko to udalo nam sie znalezc. Za full wypas sniadanko (omlet, masala tea, wyciskany z limonki sok, dwa tosty z dzemem i pieczone ziemniaczki w pysznym sosiku z warzywkami) jedyne 65rs. Na pierwszy rzut obralismy Palac Wiatrow (Hawa Mahal). Wstep 50 rupali. Palacyk zbudowany w 1799 roku przez tutejszego maharadze. Cecha charakterystyczna jest oczywiscie rozowo - pomaranczowa fasada usiana malymi okienkami, ktore mialy sluzyc licznym zonom maharadzy do obserwacji miasta, tak by nikt ich nie mogl zobaczyc. Palac jest ladny z zewnatrz to jednak jego urok docenia sie po wejsciu do srodka. Wewnatrz czlowiek czuje sie jak w domku dla lalek :). Male okienka z malymi okiennicami, azurowe zdobienia, tu balkonik, tam tarasik, schodki, wierzyczki, korytarzyki i takie tam. Czulismy sie jak ksiezniczki :).
Palac wiatrow - Hawa Mahal
Gdzie jest Karla?
Dalej ruszylismy na City Palace. Upal coraz bardziej dawal sie we znaki, w koncu Radzastan to w duzej czesci tereny pustynne. Grzeje w czache, az momentami sie nie dobrze robi. Z lekka nuta zawachania placimy 300 rs od osoby i robimy wjazd do srodka. Zostalismy wyposazeni w Audio przewodniki (odtwarzacz mp3 z nagranym anglojezycznym glosem przewodnika - niestety nie mieli po Polsku) wiec full profesjonal... zapowiada sie niezle. Kompleks palacowy calkiem spory, do wychaczenia jest i muzeum - sztuk dwie i galeria, wystawa karoc, armat, sale palacowe. Calosc ladnie utrzymana. W prywatnej czesci kompleksu palacowego miesci sie prywatna siedziba obecnego maharadzy. Dostalismy tez cynk ze maharadza jest w miescie. A poznac to mozna po wywieszonej w najwyzszym punkcie kompleksu pieciokolorowej fladze Jaipuru. Normalnie zwiedzilibysmy wszystko zdecydowanie szybciej, ale wysluchanie wszystkiego co mial nam do powiedzenia nasz audioprzyjaciel zajelo troche czasu. W jednym muzeum byla wystawa ubran, okazalo sie ze Maharaja Sawai Mansingh II wazyl jakies 250 kg (wiec jego szata byla sporawa), a skubany mial chyba wziecie, bo posiadal 108 zon. W innym muzeum byla bardzo okazala wystawa hinduskiej broni. Byly miecze i sztylety z rekojesciami z kosci sloniowej i jakis krysztalow, a takze najrozniejsze giwery. Niektore byly calkiem spore, do montowania na sloniach, byla tez jedna miezaca 4m. W jednym z budynkow stoja dwie srebrne wazy (1,6m wysokosci), ktore sa najwiekszymi srebrnymi obiektami na swiecie. Podobno te duze dzbany sluzyly do transportowania gangesowej wody sluzacej do kapieli, podczas maharadzowych podrozy zagranicznych. Bardzo okazale prezentowala sie sala, w ktorej maharadza przyjmowal gosci. Oczywiscie przepych w indyjskim wydaniu, na scianach portrety, kryszatkowe zyrandole, kwieciste dywany, oraz punkt obserwacyjny dla kobiet - oczywsicie tak, by one byly niewidoczne. Fajne byly tez karoce, ktore napewno budzily respekt na ulicach Jaipuru.
City Palace
Wielka srebrna waza
Wystawa broni (to tylko mala czesc). Najlepsza jest ta 4 metrowa giwera:)
Wyszlismy z City Palace i powluczac nogami skierowalismy sie do pobliskiego minaretu . Po drodze rzucilismy przez plot okiem na obserwatorium astronomiczne z 1720 r.
Minaret (Iswari Minar Swarga Sal - wstep 10rs) posiada wysoka wieze, z ktorej dobrze widac cale miasto. Wchodzac na wieze spalilismy kilka kalorii :). O dziwo na gore nie prowadza schody, lecz cos w rodzaju pochylej sciezki (wchodzi sie zdecydowanie przyjemniej). Z gory widok niczego sobie. Schodzac odkrylismy, ze w kazdym z okienek wiezy mieszka jakas golebia rodzina. Chyba trafilismy na golebi okres legowy, bo w kazdym mieszkaniu byly jajeczka lub pisklaki (brzydkie na maxa).
Wieza minaretu
Wyczerpani calodziennym zwiedzaniem skierowalismy sie na obiad. Dzis pozwolilismy sobie na odrobine szalenstwa i poszlismy do ekskluzywnej knajpy, gdzie kelnerzy chodza w mundurach, a brudna hinduska noga nie ma wstepu. Za miesny mix z warzywami, dwie fanty i kawke (+podatek 12%) zaplacilismy 660rs. (czyli niecale 40zl), a Gre po raz pierwszy od 2 tygodni poczul miesiwo w ustach. Co dziwne w Indiach kelnerzy dopominaja sie o napiwki, dzisiejszy z wyczekujaca mina, ochoczo oznajmil ze obsluga nie jest wliczona w rachunek. Przyjelismy do wiadomosci :). Najedzeni do syta przeszlismy sie jeszcze troche po ulicach Jaipuru, wieczorowo sie zrobilo bo slonce zachodzi tu kolo 18. Teraz relaksing na kwaterze. Jeszcze w planie mamy chai w pobliskiej klimatycznej knajpce i wczesnie idziemy spac. A jutro dzien pelen wrazen (dalsze zwiedzanie Jaipuru i podroz do Pushkaru).
Bramy
Swiatynia
Odswiezacze do ust - w wielu restauracjach Indii wraz z rachunkiem dostaje sie pojemniczek z ziolkami (czyzby zamiast mycia zebow? :)