Wczorajszy wieczor spedzilismy w milusinskiej Kothi Restaurant. Jest tam przyjemnie, jedzenie smaczne, duzo europejczykow, a z glosnikow leci spokojna, klimatyczna muzyka - jednym slowem "polecamy!". Poranna pobudka nie byla dzis problemem, poniewaz wczoraj polozylismy sie grzecznie i wczesnie spac. Ogarnelismy sie w miare szybko i czym predzej wylogowalismy z hotelu. Najpierw ruszylismy na bus station w celu ogarniecia dzisiejszej podrozy do Pushkaru i pozostawienia bagazy. Na stacje dotarlismy tuktukiem (oczywiscie nie pierwszym oferowanym, bo cena byla przynajmniej pieciokrotnie za duza). Na stacji dowiedzielismy sie, ze dzis bezposredniego busu do Pushkaru nima, z mapy wynikalo ze zaraz obok jest Ajmer, a tam autobusy kursuja co 5 min. Tak wiec bilety postanowilismy kupic pozniej, a tymczasem zostawilismy bagaze w cloak roomie (12rs za bagaz za 24h) i ruszylismy w strone Tiger Fortu (Nahargarh) na pobliskim wzgorzu.
Transport miejski
Dzieciaki chcialy fote
Tiger Fort widziany z dolu
Poniewaz slonce swiecilo coraz mocniej, a droga mogla byc dluga, na poczatku rozwazalismy podroz riksza. Jednak wysokie (na pewno za wysokie) ceny przejazdow rzucane przez rikszarzy, utwierdzily nas w przekonaniu ze chodzenie jest zdrowsze. I dobrze zrobilismy, to nie bylo wcale tak daleko. Droga prowadzila bocznymi uliczkami Jaipuru, na ktorych nie bylo juz takiego tlumu. Minusem bocznych uliczek bylo to, ze ich mieszkancy chyba rzadko widuja turystow, tak wiec czulismy sie obserwowani i rozchwytywani (a to jest juz naprawde meczace). W koncu znalezlismy sie u stop gory na ktora mielismy sie wspiac. Zygzkowata dwu kilometrowa droga, wydawala sie z dolu dosc prosta do pokonania. Swiadomi zludzenia jakim jest patrzenie z dolu, uzbroilismy sie w duza butle wody i wlasciwe nastawienie psychiczne. Droga byla srednio stroma i okazala sie naprawde prosta, a jedyna przeszkoda bylo niemilosiernie swiecace slonce i zero cienia. Na calej trasie znalezlismy 1 metr kwadratowy cienia, ktory skrzetnie wykorzystalismy, bo pot zalewal nam juz oczy.
Wspinaczka
Widok z gory
Na gorze czekaly na nas mury starego fortu, palac maharadzow i ladne widoki na Jaipur. Popstrykalismy kilka fot, przeszlismy sie po murach i wbilismy sie do palacu (wstep 30rs). Palac calkiem spoko, duzo jednakowych pokoi, tarasow, przejsc, schodow i ladny dach. Calosc pomalowana w kolorowe wzory. Palac niestety troche zaniedbany i zniszczony przez czas, lecz za czasow swietnosci musial byc naprawde fajnym miejscem.
Palac na wzgorzu
Po wyjsciu z palacu, zeszlismy na dol i ta sama droga wrocilismy na bus station. Cala trasa zajela nam jakies 3 godziny. Na dworcu uzupelnilismy energie wsuwajac banany i pomarancze. Wzielismy nasze bagaze i ruszylismy po bilety. I tu sie zaczelo zamieszanie. Najpierw ustalalismy, ktore okienko jest wlasciwe do zakupu biletow do Ajmer'u i kupilismy bilety (80rs. za 140km). Na bilecie widnial napis "Bus no. 1828", tak wiec zaczelismy poszukiwania. Przeszukalismy caly dworzec i nic, takiego autobusu nie bylo, a pomagali nam rozni ludzie prowadzac raz w jedno raz w drugie miejsce. Nastepnie pan z okienka w ktorym kupilismy bilety powiedzial, ze musimy isc do pokoju nr. 14, co tez niezwlocznie uczynilismy. W pokoju nr. 14, siedzialo dwoch panow nie mowiacych po angielsku. Najpierw jeden wyjal okulary, przeczytal co jest na bilecie i podal drugiemu, ktory zrobil to samo. Nastepnie bilet wrocil do pierwszego, ktory podstemplowal, podpisal bilet i powiedzial ze musimy isc do "reservation counter". Zdezorientowani udalismy sie do okienka w ktorym kupilismy bilet. Pan z okienka znowu popisal cos na bilecie i wskazal nam na najblizej stojacy autobus. Po calym tym zamieszaniu i ogolnej dezinformacji, wprowadzono nas do autobusu i usadzono w szoferce. Indyjskie autobusy maja bardzo obszerne szoferki (nie takie jak w europejskich autobusach), sa oddzielone od reszty autobusu, wchodzi sie do nich przez nieduze zasuwane okno, a w srodku jest miejsce kierowcy, lawka do siedzenia z boku i sporo miejsca na srodku. Tak jeszcze nie podrozowalismy :).
Nasza miejscowka w autobusie
A taki mielismy widok z naszych miejsc :)
Miejsca moze nie byly zbyt wygodne, ale za to widok mielismy elegancki. Jadac przez ulice Jaipuru i patrzac z perspektywy kierowcy, mozna odniesc wrazenie, ze jezdzenie duzym pojazdem po indyjskich ulicach jest bardzo proste. Wystarczy jechac nie za szybko i caly czas trabic (aby inni slyszeli ze jedziesz), a zasady pierwszenstwa nie musza cie juz obchodzic. Nawet gdy wyjezdzalismy z podporzadkowanej, informowalismy jadacych glowna glosnym trabnieciem ze wjezdzamy, a inni ustepowali nam drogi.
Cala droga do Ajmeru to po trzy pasy w kazda strone z pasem zieleni po srodku, za przejazd ta droga pobierane sa oplaty. Mimo ladnego wygladu drogi, mozna bylo na niej spotkac bryczke ciagnieta przez wielblada, jadacy pod prad traktor, czy mase motocykli jezdzacych w kazda mozliwa strone. Podroz trwajaca okolo 3 godziny, byla nam "umilana" przez glosna indyjska muzyke. Wokalistka brzmiala jakby pochlonela butle helu, a calosc puszczona byla z kasety, wiec bylo dosc piskliwie. Po drodze byl jeden dluzszy postoj w blizej nieokreslonym miejscu. W jednej z miejscowosci przez ktore przejezdzalismy, obserwowalismy osiedla willowe. Co najmniej dziwne bylo dla nas to, ze hindusi jezdzacy indyjskimi odpowiednikami lanosa czy matiza mieszkaja w naprawde duzych i okazalych domach. Trudno wyobrazic sobie gdzie mieszkaja posiadacze, samochodow klasy sredniej i wyzszej.
Chwile przed zachodem slonca dotarlismy do Ajmer'u, tu zaliczylismy szybka przesiadke do autobusu do Pushkaru (9rs.). Przy przesiadce oczywiscie zamieszanie, kazdy wskazuje inny autobus i inne okienko zakupu biletow, mimo ze wszystko dzieje sie na jakis 150 metrach kwadratowych. Jeszcze na postoju zagaduje nas jakis mily gosciu i proponuje odwiedzenie jego rodzinnego guest housu. W autobusie tlok maksymalny, na szczescie jedzie tylko 11km droga prowadzaca przez skaliste gory. Szkoda ze powoli robilo sie ciemno, bo widoki musialy byc naprawde fajne. Gdy po 30 minutach dojezdzamy na miejsce jest juz ciemno. Tu od razu po wyjsciu z autobusu wita nas brat blizniak kolezki z dworca w Ajmer i prowadzi do Hill View guest house. Poniewaz miejsce wyglada ladnie, jest rooftop i ladny ogrod, a pokoje i cena nam odpowiadaja, decydujemy sie zostac. Po przekaszeniu malego i ostrego conieco, ruszamy na wieczorny spacer. Ulice Pushkaru wydaja sie ciche i spokojne (moze dlatego ze jest po 21). Jest calkiem sporo europejczykow, duzo sklepow z indyjskimi ozdobami i ubraniami (Karla jest w raju :), przy scianach budynkow przysypiaja krowy, a sprzedawcy nie sa zbyt nachalni. Pierwsze wrazenie jest naprawde dobre. Glowne ulice Pushkaru zlokalizowane sa wokol swietego jeziora, wiec klimat podobny jak w Varanassi. Jest duzo swiatyn i ghat (schodow na ktorych pielgrzymi myja sie w swietym jeziorku). Do tego nie mozna tu (teoretycznie) pic alkocholu, palic na ulicy, byc prowokujaco ubranym, jesc miesa, fotografowac itd itp.
Nad jeziorkiem w Pushakrze
Usiedlismy sobie na chwile nad jeziorkiem na schodach, a dzieciaki niedaleko nas puszczaly petardy. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu uslyszelismy niesamowite echo. Dzwiek wybuchajacej petardy odbijal sie od gor, idac jak gdyby od prawej do lewej i nabierajac na sile, ostateczny dzwiek brzmial prawie jak grzmot pioruna. Obydwoje bylismy bardzo zdziwieni, poniewaz nie slyszelismy jeszcze nigdy echa, ktore bylo by glosniejsze niz pierwotny dzwiek (naprawde dziwna akcja). Na koniec spacerku wstepujemy do Baba Restaurant (bardzo przyjemne miejsce z duza iloscia europejczykow i izraelczykow) na Fruit salad i soft drink. Po wyjsciu kierujemy sie do hoteliku, piszemy dziennik i idziemy spac ciekawi jutrzejszego dnia, a zapowiadaja sie piekne gorskie widoki.
Ulica Pushkaru noca
A tutaj cos dla ludzi z branzy