Dzis dzien pod znakiem - zero aktywnosci :), zajelismy sie dzisiaj regeneracja sil i wyluzowywaniem posladow. Duzo lezelismy i jedlismy :). Zaczelo sie niepozornie, wstalismy o wlasciwej porze, czyli przed 9. Zjedlismy sniadanko, tym razem bez omleta :/ (w Pushkarze nie mozna zjesc nic zwierzecego, takze jajek tez nie maja). Maja tu jakies indian breakfast, sprobowalismy czegos poleconego przez gospodarza. Ryz z ziemniaczkami i przyprawami, moze to i smaczne ale zdecydowanie bardziej obiadowe niz sniadaniowe. Po sniadanku, przygotowalismy sie na zwiedzanie Pushkaru, czyli zaladowalismy plecaki niezbednym turystycznym ekwipunkiem i pelni zapalu ruszylismy w miasto. Mielismy zwiedzac swiatynie i ghaty. Juz przy pierwszej swiatyni okazalo sie, ze tutaj do swiatyn maja wstep tylko hindusi, do tego w wiekszosci miejsc nie mozna nawet wejsc na teren swiatyni. Udalo nam sie obejsc dookola jedna ze swiatyn, przy kolejnej odmowiono nam juz wejscia. Zrazeni tym faktem odpuscilismy swiatynie.
Swiatynia
Do tego wszystkiego, upal dzis naprawde konkretny (okolo 10:00 bylo 32 stopnie), a na niebie ani jednej chmurki. Nie zastanawialismy sie za dlugo i stwierdzilismy ze dzis zwiedzania nie bedzie. Dodatkowo na korzysc leniuchowania przemawial fakt, ze podobno za naszym guest housem jest elegancki basen, z ktorego mozemy korzystac. W tak upalny dzien nie ma chyba nic piekniejszego, niz lezenie przy basenie i moczenie sie od czasu do czasu.
Kierujac sie w strone kwatery, zaliczylismy wypozyczalnie motocykli, stragan z orzeszkami, a takze restauracje. W wypozyczalni motocykli, ustalilismy cene na 150rs za 24h (czyli ok 10zl :), a Gre mial nawet przyjemnosc przejechac sie kawalek na jednym z nich. Motocykle nieco inne od tych widzianych w Polsce, pojemnosc 125cc, marka Bajaj i stan ogolny kiepski. Dodatkowo wszystkie biegi zmieniaja sie w dol, co dostarcza na poczatku troche trudnosci osobie wychowanej na "normalnym" ukladzie biegow. Umowilismy sie na dzien jutrzejszy, czyli jutro posmigamy po okolicy na motorku :).
Nastepny byl stragan z orzeszkami. Za smaczne 100g jedyne 10rs, zyc nie umierac. Na ulicy caly czas zaczepiali nas "mili" hindusi, ktorzy dawali nam kwiatki i zachecali do wrzucenia ich do swietego jeziora (to ma przyniesc szczescie). Naczytalismy sie wczesniej w internecie, jak sie tutaj sprawy maja. Idziesz nad swiete jezioro, a tam ... cap... i lapia cie brahmani i chca zrobic pudza, czyli odmowic z toba modlitwe za cala rodzine (oczywiscie w zamian za oplate). Oplata jest wedle uzniania, choc podobno brahmani obrazaja sie za mniej niz 100rs. Dodatkowo im wiecej masz czlonkow rodziny, przyjaciol i znajomych za ktorych sie modlisz oplata wzrasta. Marketing w czystym wydaniu :). My mamy uraz do caly czas probujacych wyciagnac od nas pieniadze hindusow i nie mamy ochoty na takie pseudomodlitwy. Do tego wszystkiego jeden z "milych" panow, dal nam kwiatki z usmiechem na ustach, a gdy dowiedzial sie ze chcemy isc najpierw cos zjesc (a potem moze nad jezioro), przestal byc taki mily i kazal nam oddac kwiatki. Chyba nie chodzilo mu o nasze szczescie.
Nastepnie zaliczylismy wizyte w Baba restaurant, Karla wtrzachnela Kashmiri Pulao (ryz z owocami na slodko), a Gre Mix Vegetables Salad (pomidor, ogorek, salata i cebula). Zawiedzeni potrawami lecz pelni na maxa, ruszylismy polezec na kwaterce. Dotarlismy na kwatere i zaleglismy w naszym ogrodku (nasz pokoj jest praktycznie w ogrodzie, wiec nawet nie musimy zamykac drzwi).
Nasz ogrodek (a w tle widac drzwi naszego pokoju)
Stragan z orzeszkami
Stragany z warzywami
Stoisko z barwnikami (przy ich pomocy robi sie pozniej kropki na czole)
Skuszeni wizja basenu, postanowilismy go odnalezc. Gospodarz zapytany o basen byl wyraznie niezadowolony, ale wytlumaczyl nam jak tam trafic. Basen byl calkiem niedaleko, do tego prezentowal sie calkiem ladnie. Byl nowy, duzy i niebieski, a woda w srodku byla przezroczysta (zadnych syfow). Mial tylko jeden minus, wypelniony byl w 1/5 i wody bylo troche wiecej niz "do kostek". Basen musielismy sobie odpuscic. Wolny czas wykorzystalismy na hulanie po internecie. Okolo 16 postanowilismy wspiac sie na gorke za nasza kwatera, jest tam swiatynia Pap Mochani. Wyprawa zaczela sie od poszukiwania sciezki na gore, bo oczywiscie chcielismy byc madrzejsi i poszlismy na skroty. Skonczylo sie na tym, ze wspinalismy sie po piaszczysto kamienistych stromiznach, pokrytych kaktusami. Udalo nam sie tutaj dostrzec dzikiego pawia. W koncu trafilismy na sciezke i wskakujac na kolejne kamienne schody wbilismy sie na gore. Widoki naprawde eleganckie i godne polecenia, natomiast sama swiatynia - zamknieta, a z zewnatrz nic specjalnego. Przysiedlismy sobie na murku, pstryknelismy tysiace fot i zachwycalismy sie widokami. Przez dluzszy czas nie bylo tu nikogo. Potem dolaczyla grupka indyjskich staruszkow i dwie male grupy turystow nieokreslonej narodowosci. Wszyscy siedzieli sobie wspolnie i czekali na zachod slonca. To jest fajne uczucie: siedzisz na gorze ze wspanialym widokiem, w kraju odleglym o tysiace kilometrow od twojej ojczyzny, a wokol ciebie siedza ludzie z roznych krajow, a wszyscy sa do siebie pozytywnie nastawieni. Takie chwile powoduja, ze lubimy podrozowac :) i przezywac wiecej takich momentow.
Jeden z hinduskich dziadkow podszedl do nas uscisnal nam serdecznie reke usmiechajac sie szeroko. Zapytal sie skad jestesmy i jakie mamy zycie. Odpowiedzielismy ze dobre, a on odpowiedzial ze cieszy sie bardzo ze nas spotkal i odszedl. To byl bardzo fajny akcent tego wieczoru.
Widok z dolu
Pushkar
My
Zachod slonca
Wraz z zachodem slonca ruszylismy na kwatere. Tu kolejny posilek, tym razem Paneer Masala (czyli kawalki smazonego sera w warzywnym lekko ostrawym sosie) i Masala chai. Pozniejszym wieczorkiem zaliczylismy jeszcze spacer i kolejna restauracje :). Tym razem Karla pochlonela wielkie Regular Thali, a Gre Vegetable Kofta (czyli pieczony pulpet serowy plywajacy w sosie warzywnym - pychota). Z pelnymi brzuszkami i dobrymi humorami ruszylismy do domu spac. Dzien czilatu przydal sie zdecydowanie, nabralismy sil, odetchnelismy od namolnych "przyjaciol".
Ulice Pushkaru
Pewnie nie raz wspominalismy juz o hinduskich wszedobylskich krowach. Te duze i spokojne zwierzaki sa ogolnie tolerowane i chodza sobie gdzie chca. Widok krowy na srodku ulicy, jest juz dla nas calkiem normalny. Rodzajow krow jest tutaj sporo, a dzis spotkalismy nawet krowe - jamnika :). W Polsce krowy jedza trawe i siano, natomiast krowy hinduskie maja chyba przewod pokarmowy przystosowany do trawienia smieci. Chodza sobie po miescie i zajadaja sie zalegajacymi wszedzie smieciami - takie miejskie sluzby porzadkowe :). Czasem krowka dostanie cos od hojnych hindusow, nieraz widzielismy jak ktos wklada im do geby ciapatti czy inna przekaske.
Krowa jamnik
Sniadanko
Zamula