Obudzilo nas wschodzace slonce i okrzyk przewodnikow ze sniadanie gotowe. Noc przetrwalismy. Nic nas nie zaatakowalo, nie pogryzlo... zadnych obiecanych wezy i skorpionow. Bylo troche twardo i zimno, zwlaszcza nad ranem, ale rekompensowal nam to widok milionow gwiazd nad nami.
Pobudka
Poranny chai w kuchni
Sniadanie podano krolewskie - tosty, jaja na twardo, owoce i herbatniki z dzemem. Co najciekawsze w naszym fabrycznie zamknietym dzemie byl wlos. W Indiach w kazdej potrawie obowiazkowo musi byc wlos. Mamy nawet teorie, ze jak nie ma wlosa to nie jemy :), bo moze to oznaczac ze cos jest nie tak. Wielblady troche protestowaly, no ale nie ma lekko i trzeba bylo ruszac. Dzisiejsze wrazenie okolicy troche lepsze, staralismy sie wczuc w sytuacje :).
Przysiad
Usmiech wielblada
Jazda przez pustynie
Osiedle na pustyni
Z perspektywy jezdzca
Owce na wypasie
Posunelismy sie o krok dalej i czasem nawet pokusilismy sie o klus na garbaczach. Bujalismy sie w rytmie wielbladzich krokow przez jakies trzy godziny, zanim nastal czas obiadu. Bolaly nas wszystkie miesnie z przewaga konczyn dolnych i obitych posladkow. Karla i jeden z przewodnikow ucieli sobie drzemke. Gre z Abdullahem robili obiad, rozprawiajac przy tym o roznicach kulturowych dzielacych Polske i Indie. Obiad w plenerze smakowal wysmienicie, mimo ze to znowu ciapata z warzywami (na otro).
Odpoczynek w cieniu
Lunch time
Poniewaz na kazdym postoju, wielbladom zdejmowano siodla i krepowano lekko przednie konczyny, rozbiegaly sie one po pobliskiej pustyni i skubaly sobie trawke i krzaki. Przed wyjazdem trzeba bylo je narpierw wylapac. Gre i Abdullah ruszyli wiec w teren w poszukiwaniu wielbladow. Poniewaz wielblady byly nie osiodlane, Gre mial "przyjemnosc" przejechac sie na wielbladzie bez siodla. Tak wiec trzymajac sie kurczowo wlosow na garbie, przejechal tak z przewodnikiem jakies 400m. Wrazenia byly srednio przyjemne, gdyz wielbladzie plecy, charakteryzuja sie cienka linnia grzbietu, z wyraznie wystajacym kregoslupem, ktory wbijal sie niemilosiernie w kosc ogonowa.
Jazda bez siodla
Potem powoli, leniwie, pokrecilismy sie po okolicy. Tu byla rowniez pustynia, z tymze nie bylo wydm, a bylo raczej kamieniscie (krajobraz marsjanski). Przewodnicy twardo probowali sie nas pozbyc, tlumaczac ze moga wezwac jeep'a w kazdej chwili jezeli chcemy - cwaniaki. Ale my twarde sztuki i dawaj na tych wielbladach do 16. Jutro pewnie nie ruszymy reka i noga, ale cos za cos. Zreszta dzis bylo przyjemniej i okolica blizsza naszemu wyobrazeniu. Jazda na kamelach wchodzila nam w krew, a manewry takie jak skrecanie, hamowanie, przyspieszanie, a nawet siadanie, wychodzily nam naprawde dobrze.
Okoliczny krajobraz
Trip
Nasi przewodnicy
Zakotwiczylismy na jakims polu w oczekiwaniu na jeep'a, a ze wystapily jakies problemy natury organizacyjnej, o jeepie musielismy zapomniec. Mielismy do wyboru motocykl dzielony na 3 osoby lub motoriksze. Wybralismy opcje numer dwa. Dosc juz siedzenia okrakiem :). Wcinajac resztki ciapaty, marzac o prysznicu, powrocilismy do hotelu. Teraz w planach mielismy juz tylko relaksing. Zimny prysznic i chai na dachu, byly wisienka na torcie dzisiejszego dnia. Przed nami ostatnia noc w Jaisalmerze. Jutro ruszamy na Udajpur - ostatni przystanek w Rajasthanie.