baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 23

07.11.2008 - Udaipur

Poniewaz ciezko spi sie na niestabilnym podlozu, budzilismy sie w miare czesto. Przy kazdym rozbudzeniu, jednym okiem zerkalismy przez okno na okolice i staralismy sie zorientowac, czy podroz dalej trwa. Do szerokiego otworzenia oczu zmusil nas ten sam widok z okna, przy trzech kolejnych rozbudzeniach. Definitywnie stalismy w miejscu kolo jakiejs stacji, a za oknem robilo sie jasno (w Udaipurze mielismy byc o 5 rano, czyli przed wschodem slonca). Rzut oka na sytuacje w autobusie i stwierdzilismy ze inni tez spia, czyli jest luz, tylko dlaczego stoimy tak dlugo. Jakis srednio mowiacy po angielsku gosciu, poinformowal nas ze autobus ma "mistake" ze skrzynia biegow. Poniewaz nie ufamy nikomu, Gre wyskoczyl na zewnatrz potwierdzic ta smutna informacje. Okazalo sie ze typek mial racje - jest awaria i trzeba czekac minimum 3-4 godziny. Poniewaz Karla miala jeszcze twarz wcisnieta mocno w poduche, Gre ucial sobie pogawedke przy chai'u z jakims milym dobrze mowiacym w jezyku brytoli hindusem. Hindus powiedzial, ze on i jego koledzy zaraz zmieniaja autobus na inny i pedza czym predzej do Udaipuru. Zaproponowal tez ze mozemy sie do nich dolaczyc. Na nasze nieszczescie, przejezdzajacy autobus sie nie zatrzymal, a nawet wydawal sie przyspieszyc gdy zobaczyl machajaca do niego grupke. Nie pozostalo nam nic innego jak czekac na naprawe naszego pojazdu. Karla sie rozbudzila, a mily Hindus i jego koledzy zaprosili nas na chai. Popijajac indyjski napoj, uslyszelismy cudowny dzwiek silnika naszego autobusu. Wszyscy wystrzelili jak poparzeni, aby zajac swoje miejsca. Po chwili (postoj trwal jakies 5 godziny) jechalismy juz w kierunku Udaipuru. Za oknami krajobraz inny niz ten pustynny, przy ktorym zachodzilo poprzedniego dnia slonce. Teraz autobus wspinal w gore kretej drogi, wiodacej miedzy porosnietymi bujna roslinnoscia pagorkami. Podroz trwala jeszcze jakies 3 godziny, podczas ktorych zasypialismy i budzilismy sie jeszcze wielokrotnie. W koncu o 12 zatrzymalismy sie ostatecznie na jednej z ulic Udaipuru. Tu jak zawsze naskoczyli na nas rikszarze, a jeden z nich poinformowany ze chcemy cos zjesc zaprowadzil nas do pobliskiej restauracji (a w niej tanie indyjskie jedzenie). Po sniadaniu postanowilismy poszukac naszego nowego guesthousu. Rikszarz ktory przyprowadzil nas do restauracji, czekal na nas uparcie na zewnatrz. Nie byl jednak zadowolony, poniewaz moze i wygladamy na zamoznych turystow z zachodu, ale poznalismy juz srednie ceny przejazdow tuktukami i nauczylismy sie targowac. Jadac troche na okolo, demonstrujac jak duzo benzyny sie marnuje i zazynajac silnik na niskich biegach, dowiozl nas w okolice Lal Ghat. Raz dwa znalezlismy przytulny pokoik z balkonem, rezygnujac po drodze z kilku nieciekawych i drogich ofert.

Widok z balkonu naszego pokoju

.

Zakwaterowalismy sie w Shiva Guest House i po szybkim prysznicu ruszylismy na miasto. Poniewaz poznalismy juz na wlasnej skorze problemy z miejscowkami w indyjskich pociagach, postanowilismy najpierw ruszyc na stacje kolejowa. Wysokie ceny za przejazd proponowane przez rikszarzy, jeszcze bardziej utwierdzily nas w przekonaniu, ze chcemy isc na piechote. Udaipur, a dokladnie jego czesc lezaca w okolicy jeziora, to masa waskich uliczek, na ktorych czesto jest wiecej turystow, niz Hindusow.

Podobno Udaipur to Wenecja wschodu

.

Swiatynia

.

Nie wiemy co to za drzewo, ale wyglada dosc egzotycznie

.

Czesc drogi prowadzila przez park, w ktorym podziwialismy wysokie palmy i dziko rosnace bambusy. W Parku spotkalismy dziwna ekipe: jeden gosciu na golasa z damska torebka w reku, dwoch policjantow i dwoch fotografow. Mineli nas jak gdyby nigdy nic. Nie wiemy co to mialo byc, ale pewnie jaksi protest lub happening. Zmeczeni dotarlismy w koncu na dworzec, kupujac po drodze orzeszki i robiac foty proszacym o to Hindusom.

Park

. .

Dworzec kolejowy w Udajpurze, jest nieduzy, wiec nie mielismy problemow z dopchaniem sie do okienka. W okienku chcacy pomoc pan poinformowal nas, ze najblizszy wolny pociag jadacy z tad na poludnie jest 12.11, a wiec za 5 dni. Takie rozwiazanie nie bylo dla nas korzystne, a od jazdy generali class (po ostatnich doswiadczeniach) musimy troche odpoczac. Troche zdolowani faktem braku wolnych pociagow, ruszylismy w kierunku dworca autobusowego. Po drodze pytalismy sie o autobusy w roznych Travel agencies, ceny sleeperow do Bombaju wahaly sie miedzy 700 a 1000 rs. Ostatecznie znalezlismy sie na panstwowym dworcu autobusowym, gdzie zakupilismy bilety na panstwowy autobus do Bombaju (sleeper, 15h jazdy, 470rs.). Zadowoleni z korzystnego rozwiazania kwestii dalszej jazdy ruszylismy na piechote w kierunku kwatery. Wstapilismy jeszcze do English Wine Shopu i zakupilismy Rum Bacardi 0,75 za 470rs.. W koncu cos nam sie od zycia nalezy, a mocnego alku nie pilismy juz chyba od miesiaca.

Niezle slumsy, ludzie mieszkaja tu w domach zbudowanych ze smieci

.

Z powodu dnia ubogiego w ciekawsze foty, kolejny prezent dla ludzi z branzy

.

Dzien postanowilismy zakonczyc kolacja na dachu naszego guest housu (zjedlismy dwie kolacje :). Po kolacji popijajac rum z cola, zabralismy sie za pisanie dziennika, podziwiajac widok na jezioro i rozswietlone palace zbudowane na dwoch wyspach. Aha jeszcze jedno, w Udaipurze nad jeziorem krecono odcinek Bonda zatytulowany "Octopussy". Wieczor zrobil sie chlodny, a my postanowilismy zakopac sie w stabilnie stojacym lozku.

Widok z dachu naszego hotelu (w takiej scenerii pisalismy dzisiejszy dziennik :)

.
statystyka