Obudzilismy sie z lekkim bolem glowy:). Dzisiejszy dzien dzielimy na przedpoludniowy chillout - ostatnie chwile w Udaipurze, oraz na popoludniowy hardcore - 15 godzin w autobusie w drodze do Mumbaju (Bombaj). Udaipur - znany jako biale miasto, czy tez miasto jezior... zdecydowanie fajne miejsce i jak najbardziej godne polecenia. Po sniadaniu (dziwne ze nie mamy jeszcze dosc omletow) ruszylismy krokiem spacerowym w strone jeziora Fateh Sagar.
Swinie i swiatynia
Prawie jak w pralni
Troche nam sie z tym zeszlo ok. 40 min piechota (nie wzielismy z kwatery przewodnika), ale po pierwsze i tak nie mielismy co robic, a po drugie jednak temperatura ok. 35 stopni troche rozleniwia... Za to po drodze spotkalismy slonia :). O ile wielblady nie robia juz na nas wrazenia, tak spotkanie ze sloniem to bylo cos. Zwlaszcza ze slon byl caly wymalowany, mial na grzbiecie wiache chrustu, swego pana i maszerowal po ulicy jak gdyby nigdy nic.
Slon
Logistyka ciag dalszy
Mielismy pewne problemy z okresleniem swojej lokalizacji, lecz ostatecznie naszym oczom ukazalo sie jezioro. Po wypiciu kolejnego litra wody i szybkim relaksie w cieniu, zdecydowalismy ze na marszobiegi juz nas dzisiaj nie stac i lapiemy sie za sporty wodne. Wiec w te pedy biegniemy do przyjeziornej wypozyczalni sprzetu do rekreacji na wodzie. Za troche ponad 70 rs. dostajemy pieknego i dostojnego... labedzia :). I tak po pieciu minutach suniemy naszym labedziowym rowerem wodnym (cala naprzod!), prazac sie w sloncu, obserwujac krowy pluskajace sie w wodzie i plywajace wokol nas jaszczury.
Nasz labadz
Widoki z jeziora
Pora relaksu zakonczyla sie ok 13, bo czas bylo zbierac bambetle i ruszac dalej. Zaliczylismy obiad w naszej hotelowej restauracji, a ze z serwowaniem posilku nie spieszyli sie za bardzo, jeszcze na 20 minut przed planowanym odjazdem autobusu walczylismy ze spaghetti. Potem to juz raz dwa. Riksza, banany zakupione w przelocie i wpadamy zdyszani na dworzec. Pedzimy na stanowisko numer dwa, wypatrujac naszego sleepera. Jak zwykle troche sie schodzi ze znalezieniem odpowiedniego busa, wiec sie rozdzielamy. Po chwili wszystko staje sie jasne. Po pierwsze, oczywiscie jest poslizg 15 minutowy, a po drugie i najciekawsze - autobus sleeper zostal odwolany i przed nami 15 godzin jazdy na siedzaco. Super - myslimy. Dostalismy zwrot 140 rs. w formie rekompensaty (wow). Wpakowalismy sie do autobusu i nie liczac jego stanu technicznego :), nie bylo zle. Siedzenia nawet rozkladane, a i kierowca drugi na zmiane... no no jestesmy pod wrazeniem. Miejscowki mielismy na samym przedzie i przez niewielkie okno pomiedzy nami a kierowca, moglismy elegancko obserwowac droge.
Wnetrze autobusu
Kabina kierowcy
Dworzec autobusowy - Udaipur
Do Bombaju, przynajmniej przez pierwsza polowe drogi, prowadzila autostrada (wiodaca przez niekonczace sie, pagorki usiane palmami), wiec nawet nie bujalo tak bardzo. Do tego fenomenalne widoki z okna i stwierdzilismy, ze da rade pokonac te 800km.
Z perspektywy kierowcy
Droga do Bombaju
Po trzech godzinach zatrzymalismy sie na postoj i kolacje, tu najwieksze wrazenie zrobily na nas lazienki. Widzielismy juz wiele opcji toalet, ale takiej jeszcze nie bylo. Tu nalezalo sie zalatwic na oblozona kafelkami sciane - po prostu :). Zaopatrzylismy sie w pol kilograma orzeszkow (okolo 30rs., czyli niecale 2 zeta) na droge, i autobus ruszyl dalej. Teraz zaczyna sie najlepsze :). Jedziemy spokojnie wcinajac orzeszki jak gdyby nigdy nic. Nagle pewna pani, wyraznie oburzona, wpada w gadke z gosciem od biletow. Rozkreca sie niezla awantura. Miejscowki mamy niezle, w pierwszym rzedzie, gorzej ze zrozumieniem hinduskiego jezyka. Ale tu pomocna okazuje sie siedzaca za nami szesnastolatka, tlumaczaca ze chodzi o kwestie oplaty za przejazd. Siedzimy wiec jak w kinie, zajadamy sie orzechami i analizujemy sytuacje. Nagle PRASK, pan od biletow dostaje w twarz, a pani wysiada. Nie zdazylismy odjechac 100 metrow, jak droge zajezdzaja nam 2 motocykle i zaczyna sie rozroba na calego! Stoimy na srodku drogi, a kilkunastoosobowa grupa, na czele z rozkrzyczana hinduska, probuje dostac sie nam do autobusu. Wygladali na bardzo zdenerwowanych. Brakowalo im jeszcze widel i pochodni :). My nie wiedzielismy za bardzo, dlaczego tlum nie daje nam jechac dalej i nie rozumielismy slow wymienianych przez obydwie strony. Po raz pierwszy w Indiach czulismy sie zagrozeni. W koncu jeden z hindusow otaczajacych autobus, dostaje sie przez okno do autobusu i otwiera drzwi od srodka. Wpada tlum i wyciaga bileciarza na zewnatrz, za nim wyskoczyli dwaj kierowcy. Widzielismy tylko jak bileciarz obskakuje niezly lomot (przynajmniej wygladalo to groznie, bo bilo go kilkanascie osob, a wszystko dzialo sie bardzo dynamicznie). Nasza autobusowa ekipa wrocila (bez jednego z kierowcow, ktory zagubil sie w calym zamieszaniu) i co najdziwniejsze nie bylo na nich widac zadnych sladow pobicia. Przy tym co widzielismy z okna, spodziewalismy sie conajmniej jednego nokautu :). Wydaje nam sie, ze gdyby taka sytuacja z wyciaganiem kogos przez tlum z autobusu miala miejsce w Polsce, ofiara bylaby powaznie uszkodzona, no ale na szczescie jestesmy w Indiach. Tlum zebral sie kilkudziesiecio osobowy i wyraznie bylismy na miescie, glowna atrakcja tego wieczoru. Zamieszanie troche sie uspokoilo gdy wkroczyla policja, co prawda w skladzie dwuosobowym, no ale moze tak to tutaj dziala. Skierowali autobus na posterunek policji. Cala akcja trwala ze 4 godziny, zanim moglismy ruszyc dalej. Zagubionego kierowce odnalezlismy na miejscowym dworcu autobusowym. Troche wrazen mielismy... no i spore opoznienie. W czasie dalszej drogi w autobusie zrobilo sie luzniej, wiec kazde z nas dysponowalo podwojna miejscowka, co wcale nie znaczy ze bylo wygodnie :). Moze dwa miejsca to nieduzo, ale strudzony podroznik zasnal by nawet na grzedzie.