baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 28

12.11.2008 - Jalgaon - Ajanta - Aurengabad

Obudzilismy sie w zasadzie na ostatni dzwonek, bo pociag dojezdzal juz do naszej stacji. Wyskoczylismy z bagazami i odciskami na twarzy na peron. Jalgaon przywital nas wschodzacym sloncem i obskurnymi lazienkami na dworcu :). Przy dworcu byly jakies restauracje, ale stwierdzilismy ze zjemy gdzies przy autobusach. Riksza przedostalismy sie na dworzec autobusowy. Niestety nie udalo nam sie znalezc zadnej otwartej resteuracji w okolicy (powiedziano nam ze jest jakas kolo dworca kolejowego:). Na sniadanie tym razem byly jakies pierozki z paprykowym nadzieniem, zakupione na dworcowym straganie. Smaczne. Pokusilismy sie tez na indyska slodycz - orzechowa tabliczke oblana czyms karmelopodobnym, slodkie na maksa - jak zreszta wszystkie tutejsze slodycze. W Indiach jak cos jest slone to po maksie, tak samo jest z ostrym, czy slodkim smakiem. Na autobus do Ajanty nie trzeba bylo dlugo czekac, wiec zajelismy miejscowki i za 24 rupci od lebka dojechalismy do celu. Kierowca wysadzil nas przy glownej drodze, okolo 4 km od celu. Najpierw musielimy wplacic 7 rupci za przejscie przez Shopping Plaza - niestety nie dalo rady obrac innej drogi. Zmuszeni bylismy wysluchac ofert kilku handlarzy proponujacych nam czego dusza zapragnie od orzeszkow po kamienie "szlachetne" pochodzace prosto ze slynnych jaskin. Do samych jaskin kursuja autobusy z Plazy, za kolejne 7 rs od osoby. Nie ma ustalonego rozkladu, po prostu jada jak maja wieksza grupe chetnych. Wejscie do jaskin 250 rs/oczywiscie za zagranicznego turyste, miejscowi placa 25 razy mniej, podobno by ulatwic im dostep do dziedzictwa kulurowego. Dobry patent to pozostawienie bagazy w cloak room (czasem spotykamy sie z nazwa clock room :) - za symboliczne 4 rupcie/bagaz mozna sie elegancko pozbyc balastu na 4 godziny. Kompleks 30 buddyjskich jaskin polozony jest w bajkowej scenerii, nad zalesiona dolina rzeki (niestety o tej porze z deka wyschnieta), w ksztalcie podkowy. Juz same widoki rekompensuja czesciowo, trud wlozony w dotarcie w to miejsce.

Widoki z Ajanty

. . . . .

Do pierwszej jaskini trzeba sie troche wspinac po schodach, ale jest tez opcja dla leniwych - lektyka niesiona przez 4 chlopa...co wzbudzilo w nas troche usmiechu. Z tego co zauwazylismy chetnych nie brakowalo, a oplata za taka wygode to okolo 300 rs.

Lektyka

.

My wybralismy opcje wlasnych nog i posileni w pobliskiej MTDC travellers restaurant (dzien bez omleta dniem straconym:) ruszylismy na wycieczke. Jaskinie to prawdziwe dziela sztuki i perly architektury. Ktos kiedys, a dokladnie buddyjscy mnisi niezle pomysleli. Szukali tu schronienia i spokojnego miejsca do medytacji. Groty dziela sie na dwie grupy - swiatynie i te przeznaczone do mieszkania i gromadzenia sie mnichow. Podobno zostaly odkryte dopiero w 1839 r przez grupe angielskich mysliwych, a od tego czasu zdazylo sie tu zrobic na maksa turystycznie. Wejscie do wiekszosci swiatyn jedynie bez obuwia, a poniewaz swiatynie sa co kilka metrow, zdecydowalismy sie zwiedzac wszystko na boso (niezle sie poparzylismy na jednym metalowym moscie :). Wszystkie swiatynie tego kompleksu sa buddyjskie, kazda ma w centralnym punkcie umieszczony duzy posag siedzacego buddy.

Swiatynie wewnatrz

. . . .

Oprocz samych jaskin polecamy spacer przez park nad wodospad (zejscie na dol jest mniej wiecej w polowie kompleksu). To bardzo mile i spokojne miejsce, choc nawet tam dorwali nas sprzedawcy koralikow i pocztowek :).

Koniec doliny

.

Rzezby swiatynne

. .

Wejscie do ostatniej swiatyni

.

Gdy juz wypocilismy wszystkie zapasy wody z naszego organizmu, postanowilismy ruszyc dalej, by przedostac sie jak nablizej naszego kolejnego celu (Ellora), a reszte dnia spozytkowac na zasluzony wypoczynek. W podobny sposob w jaki tu przybylismy udalo nam sie dostac do glownej drogi przelotowej, gdzie po okolo 10 min zlapalismy autobus do Aurengabadu. Zaladowany po brzegi, ale udalo nam sie przysiasc i nawet troche przespac. Do celu dotarlismy okolo 17 (odleglosc lekko ponad 100 km pokonalismy w lekko ponad dwie godziny). Miasto kompletnie nijakie i raczej nie ma co tu szukac atrakcji, wiec potraktowalismy je jako baza wypadowa. Zakwaterowanie znalezlismy w hostelu Youth, ktory lata swojej swietnosci przezywal chyba za czasow II wojny swiatowej :). Oprocz nas i namolnego z deka wlasciela trafila nam sie wycieczka indyjskich nastolatkow, troche rozkrzyczanych, ale chyba tylko dzieki nim kuchnia byla otwarta i za 25 rupali mozna bylo wtrzachnac syte thali (choc mistrzem kuchni raczej kucharz nie byl). Rozbawil nas wlasciciel hostelu, ktory lojalnie nas uprzedzil, ze za ladowanie baterii, czy to laptoka, czy telefonu nalezy uiscic oplate w wysokosci 10 rs :) (niezly biznesmen z niego:). Wieczorem wyskoczylismy do lokalnego baru na King Fischera, a potem to juz tylko lozko i blogi sen.

statystyka