baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 3

18.12.2008 - Delhi

Fajny dzien. Na Main Bazaar czujemy się juz jak w domu. Stwierdzilismy ze nic juz nas nie zaskoczy, choc podobno kazde miejsce, a już na pewno stan w Indiach to zupełnie inny swiat. Zmiana hotelu nie tylko da odpoczac portfelowi, ale ma tez inne plusy. Mamy okno, tzn. wczesniej tez mielismy, ale z widokiem na sciane. A teraz mamy widok ... hmm no coz, chcialo by sie powiedziec zapierajacy dech w piersiach :).

Widok z okna

widok

Nasz pokoj

. . .

Rano wybylismy z pokoju. Jeszcze nie zdazylismy sie obudzic a juz nam kazali kupic fajki, okulary, szachy, latajace helikoptery i inne buble. Zdecydowanie dla przybyszow z Europy to niezla gratka :).Dzis był dzien podrozowania metrem. Obcykane juz mamy wszystkie trzy linie i smigamy. I jest okej, klimatyzacja, bez targowania się o cene i zachaczania o polecane sklepy po drodze. Trzeba po prostu zakupic token w zaleznosci jak daleko jedziesz, przejsc przez kontrole policji (sprawdzaja torby czy nie wnosisz granatow, podrecznych armat i broni bialej) i jedziesz w wesolym tlumie gapiacych sie na ciebie ludzi. Co do policji to widac ze tutaj bardzo wazne jest zabezpieczenie antyterrorystyczne. W metrze, wszedzie policja z karabinami maszynowymi, dubeltówkami i innym sprzetem strzelajacym. Przy wejsciach do metra, na dworce, lub po prostu wazne miejsca, sa bramki wykrywajace metal, a policjanci przegladaja torby i plecaki. Troche to meczace, w dłuższym dystansie czasu, ale nalezy pogratulowac zapobiegliwosci.

Kolejka do trzepanka

.

Okolice Paharganj

. . .

Pierwszy cel to biuro turystyczne i zakup biletow kolejowych do Varanasi. Podroz ma trwac 12h i ma to byc wagon sypialny, troche sie obawiamy jak to bedzie wygladalo. Nastepny cel to Realiance Mobile Store , gdzie można kupic modem internetowy o najlepszym zasiegu do laptoka.Wierzcie nam ze w Delhi to nie jest takie proste, znalezc cokolwiek. Jak bylismy na Ukrainie mielismy mapy, przewodnik , kazda ulica z była oznaczona tabliczkami z nazwa, a problem polegal na rozszyfrowywaniu cyrylicy. Tu natomiast jest ladnie i po angielsku z tym ze tabliczek z ulica brak :). Krazymy wiec po omacku, choc coraz bardziej ogarniamy okolice i mysle ze z czasem niezle przewodniki z nas beda :). Wiec okej. Smieszne jest to ze ludzie sami Nas zaczepiaja i chca pomoc, jak sie okazalo za darmo. Po prostu sa pomocni i ciekawi. Chyba troche zle sie do nich wszystkich nastawilismy. Jeden kolezka doprowadzil nas do Reliance Store (szukalismy trzy dni:). Wchodzimy. Ogarniamy. Namierzamy sprzedawce. Gitara gra. Ustalamy szczegoly i nagle pada haslo ze wszystko fajnie, net dostępny (potrzebny paszport , wiza, zdjecie), ale zeby sie podlaczyc musimy miec jakiegos miejscowego zyranta, jak to zostalo ladnie nazwane INDIAN FRIEND (zeby potwierdzil ze nie jestesmy terrorystami). Troche nas to zbilo z tropu, no ale coz, tak latwo sie nie poddajemy. No i tu zabawa się rozkreca :). Szybka kawa, pare chwil namyslu. Stajemy przed sklepem i szukamy przyjaciol :), pierwsze podejscie i mamy! Nasz pierwszy oficjalny przyjaciel z Indii, wraz ze swoja przyjaciolka okazali się milymi mlodymi ludzmi. Na dodatek okazalo się, ze trafilismy na informatyka wiec lepiej być nie moglo. Rachu ciachu, New friend mowi no problem i wbijamy się po Net. Poszlo gladko, dopelnilismy formalnosci, a obsluga byla zdziwiona jak bardzo jestesmy komunikatywni i jak szybko zawieramy znajomosci :). Serdeczne podziekowania, zapraszamy parke do Polski (koniecznie !!:)). Probowalismy tez zaprosic ich na obiad do Nas na Main Bazaar ale powiedzieli, ze tam to raczej nie przyjada :) (zastanawia nas dlaczego :)) He He. Po wymianie mail'i i kontaktow zegnamy sie milo z nadzieja ze uda nam sie jeszcze im podziekowac.

Our first official Indian Friends

.

Zadowoleni i z pakiecikiem nowka sztuka Internetu ruszamy do pobliskiego high class cafe (cena ok. 10 zeta za mega wypas latte plus tropical yougurt), aby skonsumowac zakup. I tak i siak, i z tej strony i tej - net jak w morde strzelil nie dziala. Walczylismy dzielnie dopoki nie padla nam bateria. Zainstalowalismy i odisntalowalismy to chyba z 10 razy. Ale bez skutku, choc nie powiedzielismy ostatniego slowa. Jak na razie zmuszeni bylismy poddac sie. Potem znowuz metro i wyladowalismy na Central Secretariat czyli tak zwana dzielnica rzadowa. Fajowsko. Obczailismy Parlament, President House, poszczegolne ministerstwa. Nagle patrzymy a przez ulice przebiegla malpa (wow!), za nia biegla kolejna. Po chwili okazalo sie ze malp bylo kilkadziesiat. Tam wszedzie smigaja malpki!!. Duze, male, srednie, z rozowymi pupami :), alez frajda to byla. Central Secretariat to bardzo przyjemny parczek. Papugi i latajace orlo-podobne, na dodatek duza przestrzen i nie smierdzi. Naprawde fajnie. Najdziwniejsze bylo to, ze to palac prezydencki i taka wazna okolica, a smiga tu horda malpiszonow, ktore zachowuja sie co najmniej nieprzyzwoicie. Odnieslismy wrazenie, ze mieszkaja one na terenie palacu prezydenckiego, ktory zrobil na nas niemale wrazenie. Dom Kaczynskich wyglada przy tym jak zwykly dworek. Ten indyjski to palac z prawdziwego zdarzenia.

Dzielnica rzadowa

. . . . .

Malpiszony w dzielnicy rzadowej

. .

Powrot do domu na Main Bazaar. Znajome zapachy, handel 24 na dobe i przyjazne twarze :). Wszedzie dobrze ale na Main Bazaar najlepiej (chcialo by sie powiedziec :)) i tu rozpoczyna sie czesc druga historii z netem. Jak glosi haslo reklamowe "Take the Internet wherever you are" no to sie zajaralismy :). Uderzylismy najpierw do hotelu w ktorym stacjonowalismy poczatkowo. Help desk friend jak sama nazwa wskazuje pomocny byl bardzo i zaprowadzil nas do menagera sasiadujacej kafejki internetowej (swojego fumfla). Byl w trasie, na zleceniu u kogos robil kompy, wiec pierwsze wrazenie w porzadku - znaczy sie specjalista :). Czas oczekiwania (okolo 40 min) umilal nam jego nastepny kolega, plus klienci wszelkiej masci i narodowosci. Jedna trojka wygladala podejrzanie (zblazowane twarze, ubranka jak w relacjach z Afganistanu, a jeden to mial taka terrorystyczna brode), wiec nawet posadzalismy ich o planowanie zamachu terrorystycznego :). Kolejna ciekawostka z zycia w Delhi, to fakt ze za kazdym razem jak korzystasz z netu, musisz wylegitymowac sie paszportem, prawem jazdy lub innym ID. Grunt ze spisuja twoje dane. Jest nawet akcja Policji skierowana do wlasciciela kafejek pod nazwa "you can be our eyes and ears". Dbaja o nasze bezpieczenstwo jak tylko moga. Tu naprawde boja sie zamachow, nawet przy "wejsciu" na Main Bazaar jest bramka i policjanci trzepiacy plecaki. Dziala tu nawet Tourist Police, wiec chyba mozemy z deka spuscic powietrze...specjalnie z dedykacja dla naszych rodzicow powtarzamy, ze "z deka" i oczywiscie uwazac dalej bedziemy :).

statystyka