baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 4

19.10.2008 New Delhi. Dzien urodzin Gre

Pobudka. Tym razem udalo sie wczesnie, ok. 9. Na poczatek urodzinowe sniadanko (banany + WASA). Nastepnie kursik do internet cafe. Wrzucilismy wpis z 18.10 ale nie wiedziec czemu sie nie pojawia :(. Trzeba bedzie nad tym popracowac. Powalczylismy z netem, wylogowalismy sie z hotelu i poszlismy na dworzec zostawic bagaze w cloak room. Tam kolejka jak po szynke w PRL-u. Zarzadzilismy odwrot (co by nie tracic czasu) i zostawilismy bagaze w naszym pierwszym hostelu. Nastepnie ruszylismy w miasto. Naszym celem byl Jama Masid (ogromny minaret). Bardzo polubilismy metro (klimatyzacja, cisza, nikt nie zaczepia, cena ustalona z gory i niewysoka, chcialo by sie rzec same plusy), tak wiec ruszylismy w kierunku Chawri Bazaar na Old Delhi. Tu nalezy wspomniec o tym ze coraz bardziej zmieniamy nasze podejscie do miejscowych ludzi. Spotykamy na prawde wiele osob, ktore chca nam bezinteresownie pomoc, uscisnac reke, lub pogadac o czymkolwiek. Nawet wsrod tych ktorzy chca nas zaprosic do rikszy lub sklepu trafia sie wiele naprawde milych osob, ktore ida za nami i opowiadaja, wypytuja, zapraszaja w swe rodzinne strony. Naprawde coraz bardziej lubimy hindusow, chyba zbyt bojowo sie do nich nastawilismy na poczatku. Dojechalismy metrem na Chawri Bazaar. Mily pan polecil zebysmy pojechali dalej ryksza rowerowa i ze cena to 10rs. Podjelismy wyzwanie, z tym ze Nam udalo sie ztargowac do 15rs. Podroz przez Old Delhi byla ciezka. To naprawde nieciekawa okolica, sami czasem nie mozemy uwierzyc ze znajdujemy sie w takim wlasnie miejscu. Do tego wszystkiego po raz pierwszy w Indiach stanelismy w korku. W Delhi, jak zreszta w calych Indiach sa tlumy ludzi (w koncu to najgesciej zaludniony kraj na ziemi, co widac i czuc), a korkow nie widuje sie zadnych. Wynika to pewnie z braku swiatel, pierwszenstwa przejazdu i przejsc dla pieszych. Tu obowiazuje ruch lewostronny (nie zawsze przestrzegany) i prawo silniejszego (kto jedzie wiekszym pojazdem i glosniej trabi ten ma pierwszenstwo).

Ciezkie jest zycie elektryka w Delhi

elektryk

Ulice Old Delhi - foto z rowerowej rikszy

. . .

No nic. Odstalismy swoje i dojechalismy do Jama Masid. Z zewnatrz wyglada fajnie i robi wrazenie. Postanowilismy wejsc do srodka (wstep 200rs + drugie tyle za aparat). Oplata droga, do tego trzeba zdjac buty, a Gre nie mogl wejsc bo byl w krotkich spodenkach (nawet w gorach kaukazu w wysoko polozonym monastyrze mieli spodnice dla turystow aby mogli przywdziac i zwiedzac, a tu nie mieli). Odpuscilismy sobie, jeszcze tam wrocimy. Poszlismy z buta do Red Fortu, ktory obiecalismy sobie zobaczyc. Droga przez Old Delhi, a dokladnie jakas waska targowa uliczke calkiem ciekawa. Naogladalismy sie biedy. Dla przykladu: w domku, a dokladnie trzech scianach z dachem, na dole jest kupa piachu i brudni ludzie cos z nia robia przy uzyciu lopat, a na tzw "antresoli" (widocznej oczywiscie z ulicy, bo frontowej sciany niema, jakis gosciu spi sobie w warunkach bardzo odbiegajacych od cywilizowanych. Dotarlismy do RedFort, wejscie 250rs od osoby (zagranicznej) i 10rs za przechowanie jednego bagazu. Sam fort to nic ciekawego, jakies budynki z odpadajacym tynkiem, kilka butikow i 3 muzea z orientalnymi zbrojami mieczami i materialami. Szybko z tamtad ucieklismy, gonieni glodem i zmeczeniem. Kurs moto riksza byl calkiem przyjemny. Zrobilismy duzo fotek, a na jednym skrzyzowaniu dwie dziewczynki zrobily dla nas przedstawienie: jedna walila w beben, a druga przekladala rece z tylu (patrz foto) i robila fikolki. Ku ich niezadowoleniu, dostaly od nas 2 euro, bo rupci nie mielismy.

Tak podrozuje wiekszosc rodzin w Indiach

.

Tanczaco spiewajace dziewczynki

.

Streets of Delhi

.

Kolejny full wypas posilek w Leaf Bannana na Connaught Place (special thali + salt lassi). Potem smignelismy odpoczac na trawke na srodku placu, a dokladnie w okolice Palika Bazaar. Nie minela minuta i obskoczyli nas sprzedawcy chipsow, herbaty, czysciciele uszu i naprawiacze butow. Z przedstawicielami dwoch ostatnich profesji ucielismy sobie dluzsze pogawedki ( to naprawde mili i fajni ludzie), a jednemu z naprawiaczy butow, Gre obiecal oddac w grudniu (gdy bedziemy wracali do Polski) swoje zuzyte sandaly. Wrocilismy na Main Bazaar, wzielismy plecaki, kupilismy prowiant (banany + ciabaty) i ruszylismy na dworzec (to prawie na Main Bazaar wiec szlismy max 5min). Na peronie okazalo sie ze wszyscy turysci wbijaja sie do klimatyzowanej pierwszej klasy, a jedynie my (i jak sie pozniej okazalo jakis japonczyk) wbijamy sie do wagonu sypialnego drugiej klasy. Na poczatku odczucia byly kiepskie, malo miejsca, duzo ludzi, okratowane okna i do tego nie moglismy sie doszukac jednego z naszych lezacych miejsc (bylo jedno siedzace i jedno lezace). Droga dedukcji ustalilismy ze oparcia siedzen sie podnosza i tworza sie dwa dodatkowe miejsca sypialne. Ok 22 wszyscy polozyli sie na swoich grzedach i poszli spac. My z glowami na niewygodnych plecakach, probowalismy usnac. Po obserwacji i odczuciu na wlasnej skorze jak to jest podrozowac pociagiem w Indiach, stwierdzamy ze nie jest chyba tak zle. Przedewszystkim w pociagach jest straz. Giwery maja chyba wzrostu Karli plus drewniane mega kije, wiec zadko kto im podskakuje. Na kazdej stacji, straz chodzi po pociagu i wszystko obserwuje, co poniektorym trzepia bagaze, czujemy sie bezpiecznie. Non stop kreca sie ludzie z obslugi pociagu oferujac kawe czy herbate, mozna zamowic posilek - jakos daje rade. Fakt faktem 13 godzin daje sie we znaki, ale takie zycie pozdroznika :).

statystyka