Kolejna noc w pociagu. Dojechalismy z poslizgiem godzinnym, troche niewyspani. Przed nami kolejny goracy dzien w Bombaju. Plecaki pozostawilismy w dworcowej przechowalni (10 rs/dzien). Omlety podano nam w restauracji Shahen (czyli jednej z wielu knajp, o podluznym ksztalcie, z ktorych Bombaj slynie), jakies 5 min od Victoria Terminal. Z przykroscia stwierdzamy ze nasz modem przestal laczyc sie z internetem, mial byc miesiac za darmo, a minely ledwie 3 tygodnie.
Victoria Terminus
Ulice Bombaju
Jedna z setek restauracji z ktorych slynie Mumbai - widok z ulicy
Dzisiejszy dzien zaplanowal nam Grzes i tuz zaraz po sniadaniu mielismy udac sie na tiger and lion safari....uuuu. Z mapa Bombaju w reku ustalilismy, ze najpierw czeka nas godzinka w miejskim pociagu, potem kawalek riksza i ladujemy w Sanjay Gandhi National Park. Jako punkt startowy obralismy ChurchGate, jako ze te okolice mamy obcykana. Bilety w dwie strony kosztem 32 rupci i jedziemy. Przed nami trasa 34 km (!!!) i w takich wlasnie momentach wychodzi, ze niezla metropolia z tego Bombaju. Jazda kolejka juz nam znana. Karla wsiada do swojego wagonu dla dam, Gre do swojego dla "dzentelmenow". W wagonach oprocz tlumu przewijajacych sie pasazerow, mozna spotkac obnosnych handlarzy, kupic orzeszki czy pizame w razie gdyby ktos nagle potrzebowal. Poniewaz wsiadamy na pierwszej stacji, miejsca jest duzo i zajmujemy miejscowki siedzace. Kolejka rusza, z kazda stacja tlum zwieksza sie, po pieciu stacjach jest naprawde ostro - pociag peka w szwach. Poniewaz na kazdej stacji tlum ludzi chce wysiasc, a drugi tlum chce wsiasc, robi sie niezle zamieszanie, tym bardziej ze kolejka stoi max minute. Wchodzeniu i wychodzeniu, towarzysza krzyki miazdzonych ludzi. Calosc wyglada dosc niebezpiecznie. Przy samych drzwiach sytuacja przypomina to co dzieje sie pod scena koncertu metalowego (czyli kazdy odpycha kazdego). Tak naprawde, o tym ile osob wsiadzie, a ile wysiadzie, decyduje to, ktora grupa jest silniejsza (wsiadajaca czy wysiadajaca) i ktora przepchnie druga.
Kolejka miejska - na tym zdjeciu w pociagu jest luzno
Po godzinie jazdy odnalezlismy sie na Borivali station. Mielismy farta, bo nasza stacja byla juz bardziej na przedmiesciach i z kolejki wysiedlismy gladko. Stad juz tylko 10 min riksza dzielilo nas od tego zapewne fascynujacego wydarzenia, jakim jest spotkanie oko w oko z tygrysem czy krolem puszczy. Mily pan rikszasz (pierwszy raz jechalismy z taksometrem) zawinal 17 rupci, a my stanelismy przed brama parku. Z rumiencami na twarzy wchodzimy. Oplata skromna - 20 rupci, za to wrazenia na pewno beda wielkie!! Krotki spacer, malpy, motyle, plywajace rowery wodne po zarzesionym stawie, mala rzeczka, mala tama... nic jednak nie zdolalo przycmic safari!! Drogowskazy doprowadzily nas do biura, gdzie mozna bylo zafundowac sobie taka wycieczke za 30 rs/persona... malo strasznie, ale nic..moze nie wszyscy w Indiach zdzieraja z turystow. Druga rzecz jaka zwrocila nasza uwage to fakt, ze w kolejce do okratowanych autobusow, ktorymi jedzie sie na wyprawe w poszukiwaniu tygrysow oczekuje okolo 50 przedszkolakow. Tacy mali na takie dzikie safari... Tak na marginesie to stwierdzilismy, ze przedszkolaki w Indiach maja ciezkie zycie, a to dlatego ze ich panie przedszkolanki to zajadajace batony potwory, ktore poczuly wladze zarzadzajac grupa dzieciakow.
Dzieciaki laduja sie do safari-busa
W koncu nadeszla nasza kolej, wpakowalismy sie do autobusu z gromada rokrzyczanych dzieci i jedziemy. A po okolo 15 minutach wracamy :) z niezapomnianymi przezyciami. W tym czasie przejechalismy, przez dwie strefy pelne krzakow i drzew, doliczylismy sie dwoch znudzonych tygrysow w klatce plus jednego ledwo zywego lwa, ktory z krolem zwierzat mial zdecydowanie malo wspolnego :) (nie dalo sie robic zdjec poniewaz autobus mial kraty w oknach). Kochani! za te wspaniale chwile, zapierajace dech w piersiach przyklady fauny i flory powinnismy wszyscy podziekowac naszemu przewodnikowi - in polish Grzegorz :). Dzieki niemu wszyscy mozemy byc swiadkami dzikiej przyrody w Indiach:). Karli komentarz : czasem trzeba zobaczyc pewne rzeczy, by wiedziec ze nie warto ich ogladac:).
Malpy w parku
Kamasutra
Jeszcze dlugo bylismy pod wrazeniem, ale czas niestety bylo wracac. Wiec z powrotem wskoczylismy w kolejke i raptem po godzinie wyladowalismy z powrotem na Churchgate. Zmeczeni (to chyba z tych emocji :) zafundowalismy sobie suszone pomidory i pizze na wypasie. Nie wiemy jak smakuje prawdziwa wloska pizza, ale wlasnie tak ja sobie wyobrazamy. Z pelnymi brzuchami nie bylo mocnych na zwiedzanie, przez glowe przebiegla nam mysl zeby skoczyc do kina, ale poszukiwania filmu z angielskimi chociazby napisami skonczyly sie fiaskiem. Zmeczenie po nocy w pociagu, plus zabijajaca temperatura wymusily na nas tylko jedno - relaks... Zreszta musimy sie powoli przestawiac na ten typ podrozy, w koncu dzis ruszamy na Goa - jak glosi legenda najpiekniejsze plaze na swiecie. Sie napijemy rumu za zdrowie wszystkich czytelnikow podrozowanko.pl :). Postanowilismy jeszcze pozwiedzac Bombaj z okien autobusu, niestety wybralismy sobie na to najgorsza mozliwa godzine, poniewaz okolo 18 wszyscy wychodza z pracy (bylismy w centrum). Tlumy ludzi ida chodnikami w kierunku kolejki miejskiej, na ulicach korki taksowek, a autobusy wypchane po brzegi. Do tego mielismy problemy ze zlokalizowaniem, jakiejs fajnej linni (za kazdym razem gdy zmienialismy przystanek, autobusy jezdzily akurat innymi ulicami :). W zwiazku z tym postanowilismy zasiasc sobie na laweczce i poobserwowac tlumy hindusow, spieszacych sie do domu. Trzasnelismy Jumbo glass soku bambusowego i poszlismy na dworzec. Dworzec Victoria Terminus to najbardziej ruchliwy dworzec Azji, takze tlum ludzi byl konkretny.
Dworzec w Bombaju
My spozylismy posilek w Refreshment Zone, gdzie mimo nazwy prawie rozplynelismy sie z goraca. Nastepnie prysznic w dworcowej poczekalni i zapakowalismy sie do pociagu. W pociagu zle nie bylo, choc oczywiscie nie odbylo sie bez namolnej starszej pani ktora usilnie probowala sie ulokowac na naszych miejscach. Bezczelnie usiadla na naszym lozku (a nie miala nawet biletu do tego wagonu) i nie chciala zejsc - Gre jej nie odpuscil :). Byl tez jeden mega namolny Hindus, ktory chcial zostac przyjacielem chyba wszystkich zagranicznych turystow. Cale szczescie na cel obral sobie biedne dwie japoneczki, a nie nas. Ostatecznie i tak nie wytrzymal i o 7 rano obudzil nas, koniecznie chcac zaprezentowac nam widoki za oknem. On tez nie mial swojej miejscowki w naszym przedziale (przycial komarka na podlodze). Naszym faworytem byl gosciu, ktory poczul w sobie powolanie porzadkowego. Probowal znalezc miejsce siedzace dla wszystkich ktorzy wsiedli do tego wagonu nie posiadajac biletow. Do tego awanturowal sie przy tym strasznie, jakby cokolwiek sie im nalezalo. Usypialismy slyszac w tle klotnie jakiegos wlasciciela miejscowki z panem "porzadkowym".