baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 44

28.11.2008 - Kakkabe - Kannur - Kochi

ten robal mial ponad 10 cm dlugosci

.

Honey Valey

. . . .

Dzis przemieszczamy sie na poludnie. Rano po sniadaniu, uregulowalismy rachunek i zamowilismy jeepa. Okolo 10 wyruszylismy na Kakabe skad mial nas zabrac autobus. Takze pobujalismy sie w jeepie po lesnych drogach, gdzie wytrzeslo nas na maksa, potem chwila oczekiwania na transport autobusowy i za pare rupciow dotarlismy do Virajpet. Tu czekala nas kolejna przeprawa jeepem. Droga na wybrzeze Kerali zostala zniszczona wskutek, z tego co nam udalo sie usalic zalania, i w zwiazku z tym przejezdna jest tylko terenowym autem (choc byli tez i tacy co riksza probowali, a i jeden autobus odwazny sie znalazl:). Byly dwie opcje na jeepa - jedziemy od razu sami we dwojke, ale placimy 900 rs, druga czekamy na towarzystwo i dzielimy sume na ...9 osob, bo tyle jest w stanie sie zaladowac do auta (co mozliwe chyba tylko w Indiach:). My oczywiscie obstawiamy opcje nr dwa i czekamy kolo godziny az zbierze sie ekipa. Potem w skladzie Karla i 9 mezczyzn przeprawiamy sie. Droga poczatkowa byla rowna, asfaltowa, a po 5 minutach jazdy przemienila sie w prawdziwy survival.

nasza chata

. .

machindra jeep

.

w autobusie do Virajpet

.

jeep'y do wyboru do koloru

.

ulica Virajpet

.

Myslelismy ze wybujalo nas w jeepie juz rano, ale teraz to dopiero bylo cos. Nawet sami hindusi wymiekali, jeden jechal cala droge zielony na twarzy, ciezko wzdychajac i widac bylo ze obiad mu sie nie przyjal. Bujalismy sie na tej drodze i bujalismy, chyba z dwie godziny. W koncu udalo nam sie dotrzec do granicy Kerali. Do celu czyli Kannur city musielismy jeszcze zlapac autobus (jak sie pozniej okazalo z malym transferem w jakies nieznanej nam miejscowosci). Przystanek znajduje sie po drugiej stronie mostu i nie ma wiekszych problemow z odnaleziem go, jak zawsze mili hindusi pokaza droge. Majac chwile czasu zakupilismy dwa banany, ale to nie byly takie zwykle banany...te tutejsze sa dwa razy wieksze, pekate, maja pomaranczowy odcien i smakuja troche dziwnie. Nie mielismy zielonego pojecia ze banan bananowi nie rowny...

na granicy Karnataka-Kerala

.

Autobus jak zwykle podjechal z wesola ekipa. Za pierwszy etap podrozy do blizej nieokreslonego miasteczka zaplacilismy 9 rupali, potem szybka przesiadka (nawet nie zdazylismy kupic orzeszkow!!) i jedziemy dalej juz bezposrednio do Kannur. W samym Kannur nie zabawilismy dlugo, mimo wczesniejszych planow. Miasto nie wydawalo nam sie miejscem na tyle wyjatkowym, zeby pobalowac tam na dluzej. Zaliczylismy zatem trase dworzec autobusowy - dworzec kolejowy, gdzie okazalo sie ze nie da rady juz na dzis kupic biletow do Cochin, czyli nastepnego celu obranego przez nas. Szybki lunch w dworcowej (wyobrazcie sobie jak klimatycznej) restauracji, gdzie nie daja tego co chcesz, tylko to co maja akurat na zbyciu :) i z wizja ostatniej nadzieji na wydostanie sie z Kannur ruszylismy z kopyta z powrotem na autobusowa stacje. Tutaj okazalo sie ze jest szansa i jak poczekamy dwie godziny na autobus okolo 3 w nocy bedziemy w Kochi. Czas umilalismy sobie herbatka, odwiedzinami w obskurnej toalecie, paleniem papierosow w ciemnych zaulkach (w Indiach nie pali sie w msc publicznych, a przynajmniej oficjalnie istnieje taki zakaz - kara to 250 rs) i zazywaniem lekow na bol brzucha (na sniadanie byla potrawka z grochu :). Okolo 20 podstawili nasz transport i udalismy sie w kierunku Kochi. Kimono w autobusie na siedzaco wychodzi nam coraz sprawniej :) (Gre cala noc nie zmruzyl oka z powodu dokuczajacego brzucha).

Autobusy w Kerali nie maja okien i sa bardzo ladnie pomalowane

.

na dworcu autobusowym jak zawsze tloczno i kolorowo

.

Do miasta dotarlismy punktualnie o 3 w nocy. Liczylismy na jakis maly poslizg, zeby spac dluzej i nie bujac sie po miescie po nocy. Ale jak zawsze, jak akurat nie trzeba to autobus mknie punktualnie. Troche zaspani, troche zdezorientowani probowalismy ustalic plan dzialania. Stanelo na tym ze chcemy sie udac do Fort Cochin, w zaglebie turystyczne. Cochin to miasto zlozone z wysepek, zeby przedostac sie z jednej na druga trza wziasc prom. Plywaja nawet czesto, mniej wiecej co pol godziny, z tym ze nie koniecznie po nocy :). Kompletnie nie wiedzielismy gdzie nas wysadzili z autobusu - a dworzec to to na pewno nie byl (udalo nam sie ustalic tyle ze to oklica zwana Ernakulum) , wiec zaufalismy zaspanemu rikszarzowi, ktory za 60 rs dowiozl nas do portu skad startuja promy. Spodziewalismy sie (w sumie nie wiedziec czemu) co najmniej eleganckiej przystani, a wyladowalismy w jakis ciemnych krzakach, z obskurnym (choc podobno nowym) budynkiem. Komary ciely jak szalone, juz dawno zreszta zauwazylismy ze na poludniu jest ich delikatnie mowiac z deka wiecej. Pierwszy prom z Ernakulum startuje o 4:40 wiec pozostalo nam okolo 40 min. Mily akcent to fakt ze niedaleko przystani stacjonuja wozko-budy z jedzeniem, kawa i herbata, do tego naprawde smaczna. Ucielismy sobie krotka pogawedke z jednym panem sprzedawca, (ktory wyprawial triki godne dobrego barmana nalewajac nam zwykla kawe z mlekiem) na tematy panujacego w stanie Kerala komunizmu. Bilety na prom zazwyczaj kupuje sie w kasach okolo 10 min przed odplywem, koszt to 2,5 rupi za przeprawe. Ze wzgledu pewnie na wczesna godzine wszedzie bylo ciemno, a wszystko pozamykane. Jeden pomocny pan rzucil nam haslo "common" i zaprowadzil po omacku na wlasciwy prom, tam zakupilsmy bilety. Przeprawa na druga strone trwala okolo 20 min, ale zdazylismy w tym czasie zaliczyc zapierajaca dech w piersiach akcje, kiedy to jacys szaleni rybacy przecieli nam droge swoja lodzia i minelismy sie doslownie o centymetry.

w oczekiwaniu na prom

.

prom o 4:30 am

.

Do Fortu dotarlismy po 5. Troche nie zrecznie nam bylo nekac wlascicieli guest housow o tej godzinie, a ze proby znalezienia msc zeby cos zjesc i przeczkac nie zakonczyly sie sukcesem ulokowalismy sie w parku. Z pomoca przyszedl nam jakis miejscowy, lekko zawiany i zapewne znajacy smak ulicznego zycia jegomosc, ktory zaprowadzil nas do Wilson Home Stay. Drzwi otworzyla rozespana, rozczochrana wlascicielka....troche stuknieta. Ale zdecydowalismy sie zostac (nocleg 300 rs), o czym przewazyla potrzeba prysznica i polska gazeta z pazdziernika znaleziona w pokoju :). O 7 polozylismy sie spac, o 7.30 obudzil nas prezny ruch uliczny za oknem :).

statystyka