baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 48

02.12.2008 - Alappuzha (Alleppey - Kollam

Dzis dzien pod tytulem plywania po kanalach do upadlego. Sniadaniem uraczylismy sie w jedenej z wielu tutejszych knajpek w stylu bar mleczny, gdzie spotkalismy pana od lodki, znanego nam juz zreszta po wczorajszym wywiadzie. My usmiech, on usmiech i juz wiadomo bylo ze dzis wsiadamy na canoe. My dokonczylismy sniadanie, pan pobiegl przygotowac i wyczyscic lodke i juz po 10 min usadowilismy sie na lezakach na malej, i jakze by sie wydawalo wywrotnej lodce. Ustalilismy cene na 100 rs-za godzine lodki i fakt ze duzych kanalow mamy dosc i chcemy gdzies wbic sie w mniejsze, zapewne bardziej ciekawe i klimatyczne. Pan przytaknal i ruszamy.

swiatynia w Aleppuzha

.

Kanal Polnocny

.

nasz driver, jak on sam zwykl o sobie mowic

.

Pierwszy przystanek juz po 40 min :). No bo przeciez trzeba sie posilic czajem i ciastem :). Pan zachaczyl o jakis zaprzyjazniony dom-sklep na kanalach. Dostalismy w jedna reke czaj, w druga kawalek ciasta, namawiali nas jeszcze na kokosy, ale juz nie dalo rady. Za to dowiedzielismy sie o nowej formie uzyskania 10 procentowego alkoholu - piwa z kokosa. No to my oczywiscie degustacja :), okazalo sie ze na miejscu nie maja, ale Pan zna jedno tajne miejsce :). Przy regulowani rachunku okazalo sie ze my placimy za wszystko, bo on jest przeciez biednym, hinduskim kierowca lodzi...eh.

driver i lodka

.

plynac przez kanaly

.

mniejszej lodki chyba nie znalazl

.

przy pracy

.

Plyniemy dalej, narazie niestety duzymi i srednimi kanalami, ale i tak nie jest zle. Lodka plynie bardzo wolno i cicho (wrecz usypiajaco), co pozwala maksymalnie sie wyluzowac i napawac pieknymi widokami. Po kolejnych 40 min zachaczamy o bar gdzie podaja kokosowy boom alkoholowy. Widac wyrazny blysk w oku u Pana o lodki :). My chcielismy tylko na degustacje, a on ze nie ma problemu pomoze nam gdybysmy nie dawali racdy :). No to wjezdza butla na stol. Konsystencja wody, wyglad mydlin, zapach blizej nieokreslony...Pan jedna szklanke wali na raz, druga juz jakby bardziej sie degustuje. My maczamy usta, smak..hm, dziwny i ciezki do okreslenia, za to wyraznie trzepie w glowe. Po polowie szklanki stwierdzamy ze nie jest zle i ze nawet orzezwiajace to :).

piwo kokosowe

.

obwozny sklep

.

wsrod kanalow

. .

W dobrych humorach wsiadamy do lodki, pan ze teraz to dopiero sie zacznie bo wplywamy na male kanaly. Wplynelismy, rzeczywiscie, moze nie na male, ale na mniejsze i tak sie cudownie zlozylo ze wlasnie na tym kanale mieszka siostra Pana od lodki. Wspanialy zbieg okolicznosci :). Siostra rozstawia plastikowe krzesla i siedzimy podziwiajac jej nowo wybudowany dom. Wielkie otwarcie w piatek :) niezle, niezle.. Plyniemy dalej, z kanalu w kanal, obserwujemy zycie codzienne, praniu i myciu garnkow nie ma konca, do tego mijaja nas lodki-sklepy oferujace co dusza zapragnie, rybacy ze swierzym polowem, obserwujemy jak mieszkancy wspinaja sie po palmach by zrywac kokosy, ogladamy pola ryzowe... Pan od lodki stara sie godnie pelnic role przewodnika i cos tlumaczy, ale zna chyba inny angielski niz my. Skrecamy to tu to tam , a tu nagle patrzymy zona Pana od lodki, i dom jego. No coz za zbieg okolicznosci :) i jakie szczescie! najpierw siostra, potem zona. Machamy, usmiechamy sie, zona ni w zab po angielku i plyniemy dalej. Ale Pan od lodki przygotowal dla nas na dzis jeszcze jedna atrakcje. Mianowicie teraz plyniemy na obiad. Ciezko stwierdzic, ale on chyba byl bardziej glodny niz my, i bardziej niz my mial ochote na fish rice curry bo ewidetnie namawial nas na to wlasnie danie :). Oczywiscie mial zawarta sztame z wlascicielem restauracji na kanalach, zgrabny myk, Pan szybko zjada i wychodzi a rachunek oczywiscie placimy my. Kombinacjom nie ma konca, tuz obok resteuracji jest centrum masazu, ktore koniecznie musimu odwiedzic. No to jak koniecznie no to idziemy :). Wygladalo faktycznie fajnie i profesjonalnie, ale my nie mielsimy ani czasu, ani ochoty na masaze, zreszta ku wyraznemu niezadowoleniu pana od lodki.

backwaters

. . .

Wycieczke konczymy po 15. Mimo tych wszystkich zastosowancyh trikow fajnie bylo. Zrelaksowalismy sie troche, troche posmialismy z Pana od lodki, wyprobowalismy piffo z kokosa...trzeba umiec wyciagac pozytywy :). Aha i jeszcze jedno, widzielismy dzis najprawdziwszego Kingfishera, znanego nam wczesniej jedynie z etykiet butelek piwa. Trzeba przyznac ze to zjawiskowy ptaszek, ujmujacy swoja kolorystyka. Na druga polowe dnia zostawilismy sobie wycieczke na latarnie morska, oraz intrygujaco brzmiaca Secret Beach (polecona nam poprzedniego dnia przez napotkanego hindusa). Latarmie niestety przyszlo nam zwiedzac tylko z zewnatrz, bo otwarta jest do 16. Jeden Pan nawet chcial nas na ostatnia chwile cichaczem wpuscic, ale my nie mielismy drobnych (wejcie na latarnie 20 rs), on rozmienic i plan padl. Powedrowalismy zatem w strone glownej plazy, by tam zasiegnac blizszej onformacji gdzie jest dokladnie Secret Beach. Secret Beach nie ma na mapie, nie znajdzie sie jej w przewodniku. Nam sekret sekretnej plazy zdradzily miejscowe chlopaczki pykajace w freezbie. Pogadalismy z rikszarzami, ze moze oni cos blizej wiedza, ale nic! Sekret to sekret, udalo im sie tylko naciagnac nas na 20 rs za podwoz okolo km dalej. Ale zdecydowanie warto bylo!! Po pierwsze mozna pokrecic sie po mniej znanych terenach Allapey z rzesza naprawde sympatycznych mieszkancow, a po drugie plaza tu faktycznie jest cicha, pusta i ciagnie sie kilometrami (choc o jej sekretnosci mozna by dyskutowac). Czasem tylko spotkac mozna okolicznych mieszkancow - rybakow, kraby i dzieci. Jest milo i uroczo, i zdecydowanie warto przejsc sie sama wioska. Na plaze i do wioski trzeba kierowac sie na prawo od glownej plazy z starym mostem. Poczatkowo isc ulica przy domach przylegajaca do plazy i po okolo 1,5 km skrecic w lewo na plaze.

"secret" beach

.

yo yo

.

Wieczorem posatnowilismy zaliczyc jeszcze mala kolacje i sie zbierac. Na kolacje wybralismy poznanej dnia poprzedniego Love Shore. Karla miala cisnienie na browar, wiec zakupila sobie w sklepie butle cieplego Kingfishera i poprosila Gre o otworzenie go pod stolem. Ku niezadowoleniu Gre i uciesze wszystkich gosci i obslugi lokalu, browar byl tak zgazowany, ze przy otworzeniu dal o sobie znac wystrzeliwujac na wszystkie strony. Ubaw byl niezly :). Po kolacji, szybki transfer na K.S.R.T.C. bus stand. Chcielismy dostac sie do Varkali, ale bylo juz za pozno na bezposrednie autobusy, wiec zadecydowalismy, ze udamy sie do Kollam, a z tamtad bedzie juz rzut beretem do naszego celu. Autobus do Kollam mielismy kolo 20. Kolo 23 bylismy na miejscu. Hotel odnalezlimy bez wiekszych probemow pytajac sie o droge pana sklepikarza. Byl juz zamkniety, ale wystarczylo podzwonic dzwonkiem i zjawil sie zaspany pan portier. Polecany przez LP hotel.....ma plus bo jest blisko dworca autobusowego (7min piechota), minus bo ceny sa dwukrotne niz w LP (choc to chyba minus przewodinka niz hotelu). Za to zdecydowanie minusem samego hotelu jest fakt ze w nocy troche pogryzly nas pchly :).

ulica przy ktorej znalezlismy nasz hotel

.
statystyka