sniadanie
Varkala
to sie nazywa fajna restauracja
przyjemny spacer
Kac w Indiach tez istnieje :). Mimo iz Varkala naprawde swietne miejsce zawijamy dzis zagle. Niestety nasza podroz zbliza sie malymi krokami do konca, a jeszcze tyle przez nami... Po sniadaniu przeszlismy sie po sklepach, pokrecilismy po okolicy i udalismy sie na Black Beach, czyli mala plaze (na prawo, patrzac na morze), ktora pokryta jest czarnym piachem, nagrzanym do granic mozliwosci. W Varkali nalezy trzymac sie na bacznosci w przypadku styku z morzem, sa tu niezle prady morskie i fale. Zabawy jest z tym co nie miara bo rzuca toba na lewo i prawo, a plynac wzdluz plazy znajdujesz sie ciagle w tym samym w miejscu.
Black Beach
ziomus
juz teraz wiemy co to znaczy "dac ognia na smyczy"
Po poludniu zalapalismy sie na pociag do Trivandurum - stolicy Kerali. Stawka za riksze jadac NA stacje wzrasta i wszyscy rzucaja cene 50 rs. Podroz pociagiem trwa niedlugo, bo okolo godziny. Trivandurum jest oczywscie wielkim, brudnawym i przeludnionym miastem. My cale szczescie, wpadlismy tu tylko z krotka wizyta, by zlapac autobus do Kanyakumari, czyli najbardziej wysunietego na poludnie punktu Indii. Dworzec autobusowy w Triva miesici sie dokladnie vis a vis dworca kolejowego, wiec obylo sie bez walki z riksza drajwerami. Na dworcu dziki tlum, a do tego ostro przygluchy pan w informacji, ktory na dodatek nie zna chyba dobrze rozkladu autobusow bo podaje nam zupelnie inna godzine odjazdu autobusu niz jest to w rzeczywistosci :). Pomocny za to, jak zawsze, okazuje sie pan policjant i ustawia nas w kolejce do odpowiedniego autobusu (jak sie pozniej zorientowalismy nad postojami sa wypisane miasta docelowe). Uplynelo z 45 min (czas operacyjny godzina 19) zaczym podstawili auto, uzbieralo sie troche ludzi i tlum ruszyl. Troche krzyku, troche szturchaniny ale juz po 5 min siedzimy w srodku. Karla na podlodze, Gre na obudowie silnika, a potem zmiana Gre na podlodze, Karla na silniku, w zaszczytnym miejscu tuz pod pacha kierowcy :). Tak czy siak siedzimy z nosem wtyknietym w przednia szybe autobusu, o ogrzewa nas zar buchajacy od silnika. Nie wiemy jak to jest, ale zawsze nasz kierowca jest najbardziej szalony i jest najwiekszym krejzolem na drodze, zawsze to my wyprzedzamy wszystkich, a nas nikt, to nasz kierowca trabi zawsze najglosniej i wyprawia najlepsze manewry... chyba mamy "szczescie". Planowo pozdroz ma zajac dwie godziny, ale przedostac sie przez korki w Triva wcale nie bylo latwo i na miejscu jestesmy o 22.Tam posilamy sie w... sklepie, ale nie takim zwyklym, bo na srodku jest normalnie kuchnia, stoliki i gotowanie na calego. Po chwili na naszych lisciach laduje super masala dosa, pyszne ciapatty, paratha i banany w ciescie. Wszystko palce lizac. Cenowo okolo 50 rs. Jak ruszylismy na miasto dopadli nas miejscowi "przewodnicy" z oferta hotelu. Stanelismy przed nielatwym wyborem miedzy starym panem, nie mowiacym po angielsku za to z opanowanym na wysokim poziomie jezykiem migowym, z ktorego wynikalo ze oferuje nam pokoj za 200 rs z ladnym widokiem (chyba to oznaczal jego ostatni gest :), a kolezka lekko podcietym, w typowo keralskiej spodnicy i z bawelniana czapka na glowie. No i ten drugi mial chyba wieksza sile przebicia, bo stanelo na tym ze zawijamy sie z nim. Pokoj w hotelu Saagar nie byl moze pokojem naszych marzen, moze jak by przescieradlo bylo czyste i nie bylo by karaluchow mozna by powiedziec o nim cos wiecej :). Wybrzydzac przestalismy juz dawno, wiec dajemy 200 rs za pokoj, panu przewodnikowi 10 rs w lape za jakze nieoceniona pomoc i ruszamy na spacer.
na dworcu w Varkali
raj dla milosnikow czegos do pochrupania