Zwiedzanie rozpoczelismy od knajpy z jedzeniem. Co jak co w Kanyakumari mozna dobrze, tanio i smacznie zjesc. Glowna tendencja to restauracje polaczone ze sklepami, gdzie mozna poprzygladac sie jak trzaskaja ciapaty, smaza banany i inne frykasy. Dzis bylo troche na slodko, bo degustowalisy sie jakims przepysznym ciastem - wygladalo troche jak muffiny, samokowalo jak keks. Po sniadaniu zwiedzilismy infrastrukture kolejowa i autobusowa by zasiegnac wstepnych info jak sie z tad dzis wydostac i pobieglismy na prom na pobliska wyspe.
sklepo-bar
a tak podrozuja sobie niemcy
my w krzywym zwierciadle
ulice Kanyakumari
Wybujalo nas na maksa, mimo ze cala trasa liczyla moze 7- 8 minut, no od razu czuc ze to ocean :). Cena za rejs to 20 rs/osoba. Plynie sie najpierw na jedna wysepke do Vivekananda Memorial (wstep 10 rs), potem lapie prom na druga wyspe tuz obok, gdzie zwiedza sie indyjska statue wolnosci czyli pomnik Thiruvalluvar. Na promach trzeba byc przygotowanym na walke z tlumem hinduskim, bo wyraznie zauwazalna jest tendecja do rozpychania sie, oraz strach przed tym ze nie zdaza wsiasc lub wysiasc. Generalnie do promu i od promu do bramek sie biegnie. My wyprobowalismy opcje wolnego kroku i tez zle nie bylo, wiec tym bardziej dziwilo nas gdzie i dlaczego oni tak wszyscy biegna :). Na promach dowiedzielismy sie tez ze Gre nie bedzie mogl byc w zyciu marynarzem, a 7 min na oceanie bylo wystarczajace by wywolac poczatki choroby morskiej.
Vivekananda Memorial i Thiruvalluvar Statue
ocean indyjski
Vivekananda Memorial
stopa Thiruvelluvar'a
do biegu, gotowi ...
panowie probowali przesunac niemaly glaz, walczac jednoczesnie z falami, tak wiec bylo na co popatrzec stojac w kolejce
prom walczy z falami
W dzien Kanyakumari wygladalo wcale nie lepiej niz w nocy, z roznica ze dzis wszystkie stragany byly juz otwarte. Hitem numer jeden i chluba tego miejsca sa sklepyz towarem za 5 rs. Cena oddaje jakos towaru i jego przydatnosc w zyciu powszednim. Pokrecilismy sie troche po miescie i okolicy i w sumie nie bylo co juz tu za bardzo robic. Pocieszylismy sie faktem, ze to juz sam koniuszek Indii i dalej na poludnie jechac sie juz nie da (a przynajmniej nie ladem), pozegnalismy sie z wlascicielem hotelu i udalismy sie na dworzec autobusowy. Ogolnie rzecz biorac Kanyakumari, jest miejscem godnym polecenia, w ktorym przyjemnie mozna spedzic jeden dzien.
brzeg w Kanyakumari
najbardziej na poludnie wysuniety kawalek Indii
pielgrzymi kapia sie w swietej wodzie
Jedziemy do Madurai, okolo 6 godzin drogi, 130 za bilet, za to jedziemy S.E.T.C (rzadowe przedsiebiorstwo autobusowe stanu Tamil Nadu) autobusem o wyzszym standardzie, juz bardziej przypominajacym europejskie autokary. Choc bardziej nie oznacza, ze takimi sa :). Glowna roznica polegala chyba na tym ze byly okna no i dvd. W autobusie luz na maksa, duzo miejsca na nogi i wygodne rozkladane fotele, wiec rozkladamy sie na siedzieniach i lezakujemy. Za oknami cudowne widoki: pola ryzowe, lasy palmowe, skaliste gory i lasy wiatrakow, a wszystko to skapane w silnym indyjskim sloncu. Obsluga autokaru miala za zadanie chyba umilac nam czas, bo po 10 min zostaje odpalone dvd, i tu sie konczy komfort jazdy :), najpierw przez trzy godziny sluchamy hindu disco, a decybele trudno przekrzyczec. Potem ogladamy hindu film akcji z niezle rozwinieta gama dzwiekow a propos oddawanych ciosow (nawet jak na ekranie nie dzieje sie nic w tle slychac bojke :), jak przetrwalismy pierwsze pol godziny filmu cos sie zacielo i ogladalismy wszystko jeszcze raz :).
za oknem autobusu
Podroz miala trwac 6 godzin, trwala prawie 8. W Madurai wyladowalismy zatem kolo 23. Riksza chcielismy sie dostac do miasta, bo dworzec jest na obrzezach, a do hotelowego raju jakies 5 km. Nasz wybor padl na K.T. Lodge (no. 2, Town Hall, 70 rs z dworca)- 265 rs/dwojka z lazienka, wiatrakiem. No i cos ostatnio mamy szczescie do tv. Zaliczamy nawet jeden film na HBO i pozna nocna pora kladziemy sie spac.