baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 53

07.12.2008 - Madurai - Coimbatore - Ooty

Zerwalismy sie jak zawsze wczesnie, spakowalismy i opuscilismy hotel, zostawiajac plecaki na recepcji. Zjedlismy sniadanie w poznanej dnia poprzedniego restauracji na dachu hotelu Chentoor. Po sniadaniu ruszylismy na dworzec kolejowy znajdujacy sie calkiem niedaleko w celu zakupienia biletow na pociag do Coimbatore. Po drodze na dworzec zahaczylismy o bankomat, ktory odmowil nam wyplacenia pieniedzy. Jakby tego bylo malo zaczal padac deszcz, dworcowe bankomaty rowniez byly niechetne w zfinalizowaniu transakcji, a pan w dworcowym okienku uswiadomil nas, ze w interesujacym nas pociagu nie ma miejsc, jednym slowem super.

deszczowy dworzec

.

fresh chicken

.

Zmoknieci i zniesmaczeni, uznalismy ze najwyzszy czas zwiedzic slynne madurajskie swiatynie. Do kompleksu swiatynnego pomagali nam dojsc nie proszeni o pomoc hindusi. Na miejscu okazalo sie ze do srodka nie mozna dostac sie w krotkich spodankach i w butach. Na szczescie dla Gre, jakis pan zaprosil go do pobliskiego sklepu i pozyczyl mu lungi (czyli poludniowo-indyjska meska spodnice), obuwie zostawilismy natomiast w pobliskiej przechowalni. Tak przygotowani moglismy juz przekroczyc progi murow swiatyni. Aby wejsc do srodka, trzeba przejsc przez bramke wykrywajaca metal i dac sie szczegolowo obszukac. Nie dosc ze w Indiach jest stran podwyzszonej gotowosci po ostatnich zamachach w Mumbaiu, to jeszcze wczoraj byl 6 grudnia (a tego dnia w 1995 r. zbuzono jakas swiatynie w Indiach, co wywolalo krwawe zamieszki i 1000 ofiar), tak wiec policji wszedzie pelno i kontrola na kazdym kroku, plus z tego taki ze przynajmniej czujemy sie bezpiecznie.

w drodze do swiatyn

.

zaslonieta swiatynia

.

Juz wczesniej zastanawialismy sie, dlaczego te swiatynie sa takie szare i wygladaja jak zbudowane z patykow, gdy znalezlismy sie blisko nich okazalo sie ze sa przykryte bambusowo - palmowym przykryciem. Troche nam przykro, bo widac ze pod przykryciem sa bardzo bogate i kolorowe rzezby, no ale coz co zrobic. Idac boso po mokrym i zabloconym kamiennym podlozu, weszlismy w koncu do swiatyn. W srodku tlumy hindusow, ze az sie do kasy nie mozna bylo dopchac, z drugiej strony nawet gdybysmy sie dopchali to i tak nie bylo by nas stac na bilet (50rs od osoby), bo mielismy zaledwie kilka rupci w portfelu. Na nasze szczescie, tylko w dwoch swiatyniach trzeba bylo placic za wstep, z czego do jednej mogli wchodzic tylko hindusi. Zaliczylismy wiec spacer po swiatynnych korytarzach, przygladajac sie ladnym rzezbom, oltarzykom i modlacym sie tubylcom, pstryknelismy kilka fot i sami popozowalismy do kilku.

glowny dziedziniec kompleksu

. .

swiatynne korytarze

. . . .

dyszcz

.

Podczas odbierania obuwia z przechowalni, jej nachalny pracownik probowal wymusic od nas napiwek. Oplata za przechowanie to 2 rs. za pare, pan dostal 20rs i powiedzial usmiechajac sie "thank you", upomniany o reszte, dal 10 rs., po kolejnym upomnieniu dal 2rs., a po jeszcze nastepnym kolejne 2rs. Facet byl taki meczacy, ze o kolejne 2 rs. postanowilismy juz nie walczyc. Przechylilismy po szklance chaiu i postanowilismy przejsc sie kawalek po ulicach Madurai. Zmoczone deszczem ulice, wygladaly na jeszcze bardziej brudne niz wydaja sie zazwyczaj, wszedzie, kaluze, bloto i ogolny syf. Do tego nie za bardzo wiedzielismy, czy jest tu w okolicy cos ciekawego, wiec podjelismy decyzje o powrocie po plecaki i opuszczeniu tego miasta. Wracajac natknelismy sie jeszcze na targ znajdujacy sie w starej swiatyni. Oprocz masy badziewia jakie mozna tu kupic, ciekawostka moze byc fakt ze pod dachem tego nieduzego budynku, znajduje sie 200 maszyn do szycia, ktorych wlasciciele w ciagu 1-2 godzin przyrzadza ci ubranie z wybranego wczesniej materialu. W ten sposob mozna tu nabyc spodnie i koszule juz od 50rs. Nam czekanie nawet 30 minut nie odpowiadalo za bardzo, tym bardziej ze nie bylismy pewni efektu koncowego.

na rikszach "talerze"

.

ulica Madurai po deszczu

.

maszyny do szycia

.

Po kilkunastu minutach siedzielismy juz w rykszy ktora wiozla nas na dworzec autobusowy. Na dworcu zrobilismy przerwe w jednym z obskurnych dworcowych barow na kolejny chai i omleta w jakims placku. Sam dworzec byl jak zwykle tloczny i nie posiadal nawet asfaltowej nawierzchni, co nadawalo mu brudny i wiejski klimat, a do tego po solidnuych opadach bloto po kostki. Jak zwykle wsadzono nas do autobusu stojacego na samym koncu dworca i odjechalismy w kierunku Coimbatore. W autobusie bylo ciasno, a siedzenia przypominaly raczej te w autobusach miejskich niz dalekobieznych, dodatkowo w poczatkowym etapie drogi byly ciagle remonty. U nas jak jest remont, to sa zwezenia, objazdy itd, tutaj mielismy wrazenie, ze autobus jedzie wprost przez plac budowy, udowadniajac tym samym (po raz kolejny) swoje predyspozycje do jazdy w terenie. Dojechalismy do Coimbatore lekko po 19 i jak sie okazalo kolejny autobus ktory mial nas bezposrednio zawiezc do Ooty starruje z innego dworca, czyli Central Bus Station. Jak zwykle mili i dobrzy ludzie nam pomogli. Odradzili nam riksze (bo za drogo i daleko) i wsadzili do autobusu miejskiego. I pasazerowie i pan konduktor wyciagneli pomocna dlon, wszyccy namietnie tlumaczyli co i jak, gdzie wysiasc i gdzie isc. Za 5 rupci od osoby, w okolo 30 minut dojechalismy do Gandhi rd gdzie na przeciwko miescil sie dworzec. Dworzec duzy, zatloczony i tylko slychac jeden wielki odglos klaksonu. Namierzylismy nasz autobus (ostatni do Ooty) ktory startowal o 20. 30. Milelismy zatem jeszcze 20 minut na szybkie zakupy zapasow zywienia i wody. Czekalo nas okolo 4, 5 godziny drogi. Po minieciu miasta Metapulayam, nasz pojazd zaczal wspinac sie kreta droga pod gore. Jechalismy tak dobre 2,5 godziny i wraz ze zwiekszana wysokoscia robilo sie coraz zimniej (nasz autobus nie posiadal drzwi - bo po co). Gdy dojechalismy do samego Ooty, hindusi w autobusie byli poubierani w swetry, czapki zimowe i szaliki, my zaledwie w bluzy. Nie zdazylismy jeszcze wysiasc z autobusu, a juz mielismy w reku wizytowke jednego z hoteli, wreczona nam przez pewnego pana. Poniewaz byla 1 w nocy, nie wybrzydzalismy i dalismy zaprowadzic sie do pobliskiego Royal Paradise Hotel. Pomimo nazwy pokoje z rajem niemialy wiele wspolnego, ale dla zmeczonych podroza i niska temperatura ludzi byly w sam raz. Zawinieci w spiwor usnelismy zaraz po zamknieciu oczu.

omlet sie smazy

.

dworzec autobusowy - Madurai

.
statystyka