Zerwalismy sie jak zawsze wczesnie, spakowalismy i opuscilismy hotel, zostawiajac plecaki na recepcji. Zjedlismy sniadanie w poznanej dnia poprzedniego restauracji na dachu hotelu Chentoor. Po sniadaniu ruszylismy na dworzec kolejowy znajdujacy sie calkiem niedaleko w celu zakupienia biletow na pociag do Coimbatore. Po drodze na dworzec zahaczylismy o bankomat, ktory odmowil nam wyplacenia pieniedzy. Jakby tego bylo malo zaczal padac deszcz, dworcowe bankomaty rowniez byly niechetne w zfinalizowaniu transakcji, a pan w dworcowym okienku uswiadomil nas, ze w interesujacym nas pociagu nie ma miejsc, jednym slowem super.
deszczowy dworzec
fresh chicken
Zmoknieci i zniesmaczeni, uznalismy ze najwyzszy czas zwiedzic slynne madurajskie swiatynie. Do kompleksu swiatynnego pomagali nam dojsc nie proszeni o pomoc hindusi. Na miejscu okazalo sie ze do srodka nie mozna dostac sie w krotkich spodankach i w butach. Na szczescie dla Gre, jakis pan zaprosil go do pobliskiego sklepu i pozyczyl mu lungi (czyli poludniowo-indyjska meska spodnice), obuwie zostawilismy natomiast w pobliskiej przechowalni. Tak przygotowani moglismy juz przekroczyc progi murow swiatyni. Aby wejsc do srodka, trzeba przejsc przez bramke wykrywajaca metal i dac sie szczegolowo obszukac. Nie dosc ze w Indiach jest stran podwyzszonej gotowosci po ostatnich zamachach w Mumbaiu, to jeszcze wczoraj byl 6 grudnia (a tego dnia w 1995 r. zbuzono jakas swiatynie w Indiach, co wywolalo krwawe zamieszki i 1000 ofiar), tak wiec policji wszedzie pelno i kontrola na kazdym kroku, plus z tego taki ze przynajmniej czujemy sie bezpiecznie.
w drodze do swiatyn
zaslonieta swiatynia
Juz wczesniej zastanawialismy sie, dlaczego te swiatynie sa takie szare i wygladaja jak zbudowane z patykow, gdy znalezlismy sie blisko nich okazalo sie ze sa przykryte bambusowo - palmowym przykryciem. Troche nam przykro, bo widac ze pod przykryciem sa bardzo bogate i kolorowe rzezby, no ale coz co zrobic. Idac boso po mokrym i zabloconym kamiennym podlozu, weszlismy w koncu do swiatyn. W srodku tlumy hindusow, ze az sie do kasy nie mozna bylo dopchac, z drugiej strony nawet gdybysmy sie dopchali to i tak nie bylo by nas stac na bilet (50rs od osoby), bo mielismy zaledwie kilka rupci w portfelu. Na nasze szczescie, tylko w dwoch swiatyniach trzeba bylo placic za wstep, z czego do jednej mogli wchodzic tylko hindusi. Zaliczylismy wiec spacer po swiatynnych korytarzach, przygladajac sie ladnym rzezbom, oltarzykom i modlacym sie tubylcom, pstryknelismy kilka fot i sami popozowalismy do kilku.
glowny dziedziniec kompleksu
swiatynne korytarze
dyszcz
Podczas odbierania obuwia z przechowalni, jej nachalny pracownik probowal wymusic od nas napiwek. Oplata za przechowanie to 2 rs. za pare, pan dostal 20rs i powiedzial usmiechajac sie "thank you", upomniany o reszte, dal 10 rs., po kolejnym upomnieniu dal 2rs., a po jeszcze nastepnym kolejne 2rs. Facet byl taki meczacy, ze o kolejne 2 rs. postanowilismy juz nie walczyc. Przechylilismy po szklance chaiu i postanowilismy przejsc sie kawalek po ulicach Madurai. Zmoczone deszczem ulice, wygladaly na jeszcze bardziej brudne niz wydaja sie zazwyczaj, wszedzie, kaluze, bloto i ogolny syf. Do tego nie za bardzo wiedzielismy, czy jest tu w okolicy cos ciekawego, wiec podjelismy decyzje o powrocie po plecaki i opuszczeniu tego miasta. Wracajac natknelismy sie jeszcze na targ znajdujacy sie w starej swiatyni. Oprocz masy badziewia jakie mozna tu kupic, ciekawostka moze byc fakt ze pod dachem tego nieduzego budynku, znajduje sie 200 maszyn do szycia, ktorych wlasciciele w ciagu 1-2 godzin przyrzadza ci ubranie z wybranego wczesniej materialu. W ten sposob mozna tu nabyc spodnie i koszule juz od 50rs. Nam czekanie nawet 30 minut nie odpowiadalo za bardzo, tym bardziej ze nie bylismy pewni efektu koncowego.
na rikszach "talerze"
ulica Madurai po deszczu
maszyny do szycia
Po kilkunastu minutach siedzielismy juz w rykszy ktora wiozla nas na dworzec autobusowy. Na dworcu zrobilismy przerwe w jednym z obskurnych dworcowych barow na kolejny chai i omleta w jakims placku. Sam dworzec byl jak zwykle tloczny i nie posiadal nawet asfaltowej nawierzchni, co nadawalo mu brudny i wiejski klimat, a do tego po solidnuych opadach bloto po kostki. Jak zwykle wsadzono nas do autobusu stojacego na samym koncu dworca i odjechalismy w kierunku Coimbatore. W autobusie bylo ciasno, a siedzenia przypominaly raczej te w autobusach miejskich niz dalekobieznych, dodatkowo w poczatkowym etapie drogi byly ciagle remonty. U nas jak jest remont, to sa zwezenia, objazdy itd, tutaj mielismy wrazenie, ze autobus jedzie wprost przez plac budowy, udowadniajac tym samym (po raz kolejny) swoje predyspozycje do jazdy w terenie. Dojechalismy do Coimbatore lekko po 19 i jak sie okazalo kolejny autobus ktory mial nas bezposrednio zawiezc do Ooty starruje z innego dworca, czyli Central Bus Station. Jak zwykle mili i dobrzy ludzie nam pomogli. Odradzili nam riksze (bo za drogo i daleko) i wsadzili do autobusu miejskiego. I pasazerowie i pan konduktor wyciagneli pomocna dlon, wszyccy namietnie tlumaczyli co i jak, gdzie wysiasc i gdzie isc. Za 5 rupci od osoby, w okolo 30 minut dojechalismy do Gandhi rd gdzie na przeciwko miescil sie dworzec. Dworzec duzy, zatloczony i tylko slychac jeden wielki odglos klaksonu. Namierzylismy nasz autobus (ostatni do Ooty) ktory startowal o 20. 30. Milelismy zatem jeszcze 20 minut na szybkie zakupy zapasow zywienia i wody. Czekalo nas okolo 4, 5 godziny drogi. Po minieciu miasta Metapulayam, nasz pojazd zaczal wspinac sie kreta droga pod gore. Jechalismy tak dobre 2,5 godziny i wraz ze zwiekszana wysokoscia robilo sie coraz zimniej (nasz autobus nie posiadal drzwi - bo po co). Gdy dojechalismy do samego Ooty, hindusi w autobusie byli poubierani w swetry, czapki zimowe i szaliki, my zaledwie w bluzy. Nie zdazylismy jeszcze wysiasc z autobusu, a juz mielismy w reku wizytowke jednego z hoteli, wreczona nam przez pewnego pana. Poniewaz byla 1 w nocy, nie wybrzydzalismy i dalismy zaprowadzic sie do pobliskiego Royal Paradise Hotel. Pomimo nazwy pokoje z rajem niemialy wiele wspolnego, ale dla zmeczonych podroza i niska temperatura ludzi byly w sam raz. Zawinieci w spiwor usnelismy zaraz po zamknieciu oczu.
omlet sie smazy
dworzec autobusowy - Madurai