baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 57

11.12.2008 - Mamallapuram - Pondicherry

Pomimo osmiu godzin snu, obudzilismy sie lekko niewyspani, co oznacza ze zeszlonocna podroz dala sie nam niezle we znaki. Jako ze do powrotu nie zostalo nam wiele czasu, a jestesmy jakies 2200km od Delhi, musimy spiac poslady i wziasc sie za podrozowanko. Dzisiejszy i jutrzejszy dzien spedzamy jeszcze na luzie, ale potem ... nie ma przebacz.

Jak tylko sie ogarnelismy i wynieslismy z pokoju, zostawilismy plecaki na kwaterze i poszlismy w "miasto". Na poczatek pyszna Egg Parotha (omlet miedzy dwoma parothami, wszystko pokrojone jak pizza :) w Hotel Deluxe, po chai'u i biegusiem do pobliskiej wypozyczalni rowerow. Rower na jeden dzien to koszt 40rs., a trzeba dodac ze tu rowery sa w czyste i wszystko chodzi jak w zegarku. Na rowerku pomknelismy do Shore Temple, czyli starej swiatyni, znajdujacej sie prawie na plazy. Wstep kosztuje 250rs. i upowaznia do wejscia do Shore Temple i znajdujacej sie kilometr dalej Five Rathas Temple. Pierwsza swiatynie obejrzelismy w 5 minut, budynek swiatynny byl niewielki, a do srodka wejsc nie mozna. Szczerze mowiac, to rownie dobrze mozna zwiedzic to miejsce zza plotu.

Shore Temple

. . .

plaza Mamallapuram

.

Postanowilismy przejsc sie jeszcze po chroniacym swiatynie, kamiennym falochronie. Stad podziwialismy niekiepskie widoki plazy i zatoki bengalskiej, a kraby i jaszczury w panice uciekaly nam spod nog. Gdy spowrotem dosiedlismy naszych rowerow, pojechalismy w kierunku drugiej istotnej w Mamallapuram swiatyni. Tutaj nieco lepiej niz w poprzedniej, budynkow jest 5, do tego jedna rzezba slonia i jedna lwa. Nie jest zle, choc nas (bywalcow wielu swiatyn w Indiach) ciezko juz w pelni zadowolic. Ciekawostka moze byc fakt, ze swiatynie te do okolo 1800 roku, w ktorym odkryli je brytole, byly ukryte przed swiatem w piachu.

Five Rathas Temple

. . .

Gdy mamallapuranskie zabytki zostaly juz zaliczone, ruszylismy na poludnie na przejazdzke rowerowa. Jechalismy przez spalona sloncem okolice, z niezbyt bogata flora. Przejezdzalismy przez wioski rybackie, ktore jeszcze niedawno musialy zmagac sie ze skutkami tsunami, a takze przez nowe osiedla wybudowane dla hindusow, ktorzy podczas tamtej katastrofy stracili domy.

Nie dojechalismy zbyt daleko, bo po pierwsze skonczyla nam sie woda, a po drugie dojechalismy do bramy elektrowni atomowej :). Wracajac objechalismy Mamallapuram dookola, a podroz zakonczylismy salatka owocowa i gotowanymi jajkami w Moonrakers Restaurant.

na rowerach

.

Po posilku oddalismy rowery i z buta poszlismy na plaze, znajdujaca sie po poludniowej stronie Shore Temple. Na plazy oddalismy sie chwili relaksu, patrzac bezmyslnie w morze i kontemplujac nad nasza podroza. Gonieni czasem, poszlismy na kwatere po plecaki, a nastepnie na umieszczony w centrum Mamallapuram "dworzec autobusowy". Szybki posilek w Mamallapuram Hotel (Gre uzaleznil sie od Masali Dosy) i chai w naszej ulubionej chaiowni (w tzw. Tea Stall, ktorych jest tu multum, mozna walnac kozacki chai za 4-6 rs. i zagryzc przysnymi ciastkami za 1 - 5 rs.). Tutaj tez dowiedzielismy sie, ze z Mamallapuram do Pondicherry autobusy nie jezdza i musimy udac sie na biegnaca obok wsi przelotowke Chennai - Poducherry i tam zlapac transport. Poniewaz na krotkich dystansach nie uzywamy rikszy, a zaden autobus nie zbieral sie do odjazdu w strone interesujacego nas skrzyzowania, poszlismy z buta.

Mamallapuram beach

.

relaks

.

swiatynia z perspektywy plazy

.

Gdy znalezlismy sie na drodze, zgadalismy sie z hindusem jadacym w tym samym kierunku, ktory pomogl nam wsiasc do wlasciwego pojazdu. W autobusie tlok maksymalny, ledwo udalo nam sie przedostac na przod i polozyc tam plecaki. Po chwili bileter siedzacy z tylu, pomachal nam w sprawie biletow. Ku zdziwieniu wszystkich chcielismy do niego dojsc, okazalo sie ze bilety mozna kupic bez chodzenia po autobku. Metoda "z raczki do raczki" pieniadze zostaly przetransportowane wzdluz calego busa, w ten sam sposob dostalismy reszte i bilet (koszt biletu to 33 rs. za osobe). Pierwsza godzina drogi to jazda na stojaka, potem zrobilo sie troche luzniej i dane nam bylo rozsiasc sie wygodnie. Z okien autobusu podziwialismy przyozdobione malymi swieczkami domy i kwieciste rysunki przed ich drzwiami wejsciowymi (chyba jakies swieto). W Pondicherry bylismy okolo 20. Na dworcu dowiedzielismy sie o autobus S.E.T.C do Bangalore na nastepny dzien i o szacunkowy koszt rikszy do interesujacego nas International Guest House (Koszt to max 40rs.). Rikszarz dowiozl nas sprawnie na miejsce, gdzie nie bylo jednak wolnych miejsc. Udalismy sie wiec na przeciwko do Mothers Guest House, gdzie udalo sie stargowac cene wilgotnej "dwojki" z tv i lazienka na 250 rs. "Guest House with different atmosphere" to zdanie wprost z billboardu reklamujacego to miejsce. Zdanie jest jak najbardziej prawdziwe, poniewaz gdy cena byla juz ustalona, dwaj panowie obslugujacy przybytek, wygladali na niezadowolonych, nie odpowiadali na nasze pytania i wrecz klocili sie ze soba. Ostatecznie ustalili ze zostajemy, a my do tej pory nie wiemy o co chodzilo, mozliwe ze o rikszarza, ktory chcial prowizje, a wcale nas tam nie przywiozl. Zostawilismy bagaze, napelnilismy brzuchy w pobliskiej Daily Bread Restaurant i poszlismy na spacer ulicami i promenada Pondicherry. Ze wzgledu na pore, prawie wszystko bylo pozamykane, na ulicach malo ludzi, a duzo bezdomnych. Dzien zakonczylismy ogladajac program na Discovery o bezpieczenstwie pociagow. Podobno w Indiach jest najwieksza i najbardziej niebezpieczna siec kolejowa. Nas to i tak nie rusza, bo i tak nie mozemy dostac biletow na interesujace nas polaczenia.

ulice Mamallapuram

. . . .
statystyka