baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 59

13.12.2008 - Bangalore - Hospet - Hampi

Wczesna godzina przybycia dawala nam pole do popisu i postanowilismy ruszac od razu dalej czyli na Hospet, skad juz tylko rzut beretem byl do Hampi. W Bengalore obudzil nas kierowca, wysiedlismy z autobusu i w sumie nie wiedzielismy gdzie jestesmy i w ktora strone dalej. Jak zwykle podpytalismy co i jak (zazwyczaj pytamy w kilku zrodlach, bo oczywiscie czesto wersje sie znacznie roznia :). Stanelo na tym ze miejskim autobusem musimy przedostac sie na Central Bus Stand, czyli dworzec Majestic. Pokierowano nas do odpowiedniego autobusu (w autobusie wszyscy w kurtkach i czapach zimowych) i po 15 minutach znalezlismy sie na City Bus Stand, gdzie na przeciwko znajduje sie glowny dworzec miedzymiastowy. Zanim zdazylismy sie zorientowac co i jak pewien mieszkaniec dworca doprowadzil nas do autobusu do Hospet. Pogardzil naszym napiwkiem w wysokosci 10 rs domagajac sie wiecej, troche pomachal rekami, troche pokrzyczal, troche ponawijal cos po hindusku pod nosem, ale szybko sie zorientowal chyba ze na nikim - na czele z nami nie robi wrazenia i sie zmyl. Autobus standardem odbiegal "z deka" od SETC. O rokladanych siedzeniach moglismy pomarzyc, za to przydzielono nam twarde lawki :). 10 - cio godzinna podroz przezylismy chyba tylko i wylacznie dlatego ze tlumow a autobusie jako takich nie bylo i kazde z nas moglo przespac sie na podwojnej lawce. Luksusow nie bylo, zwlaszcza ze amortyzatory w autobusie prawie zadne, za to jechalismy cala droge jak na kolejce gorskiej, zaliczajac czasem zapierajace dech w piersiach wyskoki. Dzielnie trzeba bylo walczyc by nie zaliczyc wstrzasu mozgu.

nasz autobus

.

miejsce do spania

.

z okna autobusu

. . . .

Do Hospet udalo nam sie jednak dotrzec w pelni kondycji. I juz myslelismy ze jestesmy u celu, juz wydawalo sie ze to koniec walki o przetrwanie na dzis i ze niewiele dzieli nas od upragnionego prysznica i lozka.

Autobusy do oddalonego o 13 km Hampi mialy jezdzic co pol godziny. No i faktycznie jezdzily, nawet po dwa naraz. Z tym ze nie bylismy przygotowani na kolejny festiwal i walke z dzikim tlumem o miejsca w transporcie. Przeczekalismy dwa autobusy i stanelo na rikszy. Poczatkowa cena to 100 rs, zeszlismy do 80 czyli tak jak byc powinno. Po 40 min wjechalismy do Hampi.

walka o miejsca w autobku do Hampi

.

okolice Hampi

. . . .

Hampi

.

Obiad w New Shanti pozwolil nam zebrac mysli i sily, bo przed nami nie lada zadanie - znalezc kwatere. W okresie festiwalu wszyscy oszaleli i ceny kwater oscylowaly z granicach 400, 500 rs na dwojke. Do tego polowa byla juz zajeta. Przy pomocy milego mlodego hindusa udalo nam sie znalezc Netra Guest House, gdzie wlasciciel chyba jako jedyny nie zwariowal i kwatery byly za 200 rs. Pokoj - wersja podstawowa, ale w zupelnosci zadowalajaca.

Na dzis plan zakladal po prostu pokrecenie sie po miescie, co do latwych zadan wcale nie nalezalo bo tlum byl nie kiepski. Gwar na ulicach, wszedzie stragany i stoiska z czym tylko dusza zapragnie. Samo Hampi fajne miejsce, rewelacyjne usytuowane wsrod skal i wielkich kamieni nad rzeka Tungabhadra.

ulica Hampi i Virupaksha Temple w tle

.

Virupaksha Temple

. .

widok z rooftopu naszej ulubionej knajpy

.

Wieczor konczymy na kolacji w jednej z licznych tu restauracji, z gatunku hotel - bar mleczny. Thali, juz obowiazkowo, spozywamy rekami, a w zasadzie tylko jedna, prawa reka. Juz jakis czas temu utwierdzilismys sie w przekonaniu ze w taki sposob o wiele lepiej smakuje :). No a po za tym jesli wejdziesz miedzy wrony, musisz krakac tak jak one :).

Z sukcesow dzisiejszego dnia warto podkreslic ze udalo nam sie zalatwic bilety na pociag z Hyderabadu do Bhopalu, co oznacza ze jest nadzieja ze uda nam sie dostac w odpowiednim czasie do Delhi, a kolacje wigilijna bedziemy spozywac w zaciszach naszych polskich domow. Oczywiscie rekami :).

Bilety latwilismy przez agencje Kalyan Trade Links, C/O Krishna Travels, Janatha Plot Rd, Hampi - niedaleko miesci sie Netra Guest House.

statystyka