baner
Dzienniki / Indie 2008 / Dzien 6

21.10.2008 - Varanasi

Tym razem pobudka o 5 rano (a dokladnie o 5:30, bo zaspalismy. Biegusiem nad Ganges, gdzie czekaja na nas liczni hindusi oferujacy lodki (my dzien wczesniej umowilismy sie z jednym). W Varanasi odbywaja sie dwie ceremonie: poranna i wieczorna. Na poranna wstep maja tylko hindusi (a turysci moga ogladac z lodek), a wieczorna jest dla wszystkich (ta widzielismy dnia poprzedniego). W Varanasi odbywaja sie rowniez pogrzeby, polegajace na kremacji zmarlego i wrzuceniu szczatkow do rzeki. Nie pali sie jedynie zwlok dzieci, kalek, kobiet w ciazy, zmarlych w wyniku ugryzienia weza. Te zwloki wrzuca sie po prostu do rzeki, aby sobie swobodnie dryfowaly, a szczesliwcy plywajacy lodkami moga sie pozniej na takiego nieboszczka natknac :).

A wiec jestesmy na lodzi. Plyniemy z izraelska parka. Takich lodek jak nasza jest pelno. W kazdej lodce masa zagranicznych turystow, a wszyscy maja opuchniete twarze (jest 5:30), na brzegu hindusi odbywaja rytualna kapiel przy wschodzie slonca - kapia sie, myja zeby, piora ubrania. Nasz lodkowy, plynie wolno wzdluz wszystkich ghat (oplata jest za godzine lodki :)), podziwiamy wschod slonca, probujemy sie dobudzic, robimy mase zdjec, a Karla puszcza na wode zakupiona dzien wczesniej swieczke. Wsrod lodek z turystami grasuja lodki hindusow ze swieczkami do puszczania na wode (te plywaja szybko), takie lodki podplywaja do turystow, a siedzacy w nich hindus gadajac cos po ichniejszemu, rozdaje wszystkim swieczki. My nauczeni doswiadczeniem pytamy sie go "How much?", na co on bredzi cos po swojemu. Poniewaz wiemy o co chodzi, mowimy mu ze dziekujemy, a on zabiera zniesmaczony swieczki i odplywa do kolejnej lodki z turystami.

Poranne plywanie po Gangesie

. . . . . . . .

Podplywamy do tzw. burning ghat, tam pala nieboszczykow. Okazuje sie ze nie mozna robic zdjec (podczas gdy Gre zdazyl juz zrobic z 20 :)). Izraelczyki chca wysiasc z lodki na chwile i obejrzec burning ghat. Nas nie interesuje widok palonych cial, a pozatym mamy na wzgledzie uplywajacy czas, wiec placimy i opuszczamy lodke. Z powrotem wracamy z buta. Wracajac obserwujemy poranne mycie i pranie nad brzegiem Gangesu, a to wszystko przy przyjemnych promieniach wschodzacego slonca. Chcialo by sie powiedziec "very nice". Do tego chyba z 1000 razy mowimy "no thank you". Najbardziej natretni sa masazysci, podchodza niepozornie do mezczyzn (biedny Gre) mowiac "Namaste!" (dziendobry po hindusku) i wyciagaja reke. Niczego nie swiadomy grzeczny czlowiek podaje reke, hindus oczywiscie nie daje sie puscic i zaczyna masowac, pomimo "no thank you" i "i don't give you money for that". Mowi ze masaz glowy, szyji i karku to 10rs., czy tak jest rzeczywiscie nie sprawdzilismy. Najgorsze jest to, ze jak sie im mowi ze sie nie chce masazu to nie sluchaja, tylko namawiaja dalej, a jak sie powie ze moze pozniej, to pytaja sie za ile i czy obiecujesz ze przyjdziesz. Naprawde ciezko sie od nich uwolnic, a sa wszedzie. Wracajac mijamy dziewczynke, ktora wlasnymi rekami, lepi z kozio-krowiej kupy nieduze placki. Te placki susza sie potem na sloncu. Potem widzielismy jak jakis typek oklada nimi mur (?). Z tego co wiemy to podobno, dym palonego lajna odstrasza komary, z tym ze w Varanasi duzo ich nie bylo :).

. . .

Kupa

.

W koncu docieramy na kwatere i idziemy spac. Pobudka po poludniu, idziemy na sniadanko, a potem w miasto zwiedzac slynne stare swiatynie Varanasi. Idziemy wzdluz Gangesu odmawiajac lodek, masazow, swieczek, korali i pojscia do sklepow wujkow. Spotykamy milego hindusa, ktory chce nas zaprowadzic do swiatyni (hmm, ciekawe). Prowadzi nas do burning ghat, gdzie wszyscy dziwnie ochoczo zapraszaja nas na obserwacje palenia cial, ze specjalnego miejsca dla turystow. Tekst "i am not a guide, i am only working here" jakos nas nie przekonuje i mowimy, ze my chcemy do zlotej swiatyni. Jakis inny mily hindus prowadzi nas tam bredzac cos w jezyku hindi. Idziemy przez ciasne uliczki Varanasi, ktore maja jakies 1,5 do 2m szerokosci, jest na nich masa ludzi, krow, koz, ich odchodow. Nawet nie chcac, widzimy "domy" tubylcow, a dokladnie nieduze pokoje, bez mebli, tynku, w ktorych mieszka 10 osob i kilka koz, a zapach jest jak z obory. Ciezko to opisac, napewno nie jest to przyjemne, czujemy sie nieswojo. My czysci, ubrani po europejsku z aparacikiem, a oni ubrani w szmaty, brudni, biedni, oni obserwuja z ciekawoscia nas, a my ich. Taki klimat widzielismy po raz pierwszy w zyciu i nie chcemy robic tego po raz drugi.

. .

Docieramy do Zlotej Swiatyni, a dokladnie do kilku policjantow siedzacych w jednej z waskich uliczek, przy bramce wykrywajacej metal. Ciezko sie zorientowac ze to wejscie do slynnej swiatyni. Zagraniczny turysta moze tam wejsc, zostawiajac wszystko co ma przy sobie na zewnatrz, nawet portfel czy zapalniczke. Najpierw idzie Karla, potem Gre. Wejscie jest na uliczke prowadzaca do swiatyni (pelno tam zolnierzy z giwerami), a do swiatyni i tak zagraniczni wstepu nie maja. Dziwna akcja, chcemy wracac.

Nasz hindi przewodnik prowadzi nas z powrotem zachaczajac o fabryke rzeczy w jedwabiu (z tego rowniez slynie Varanasi), nie chcemy nic kupowac wiec kluczymy dalej przez uliczki. Gdyby nie hindus niezle bysmy sie pogubili (poprzedniego dnia wracajac po ciemku, weszlismy prawie do opisywanego wczesniej "domu", ku uciesze miejscowych). Mimo wielu slow thank you itd. on jest twardy i nie ustepuje, chcielismy posiedziec sobie sami nad rzeka i dac mu pieniadze, on powiedzial ze nie chce i ze jego praca jest fabryka jedwabiu (czyzby szedl z nami taki kawal bezinteresownie). Po drodze spotykamy mala malpke, Karla chce sie zapoznac i podaje jej reke, malpka sie z deka wkurzyla, bo myslala ze Karla chce jej zabrac jedzenie :).

Waskie uliczki Varanasi

. .

Na sam koniec hindus mowi zebysmy poszli z nim do fabryki (a jednak). My na to ze nie chcemy i ze chcemy isc do domu, on oznajmia ze chce w takim razie 100rs za bycie przewodnikiem. Poniewaz dziekowalismy mu nie raz mamy go gdzies, oferujemy 20rs, ktorych on nie przyjmuje. Wracamy odmawiajac masazystom i innym naciagaczom. Przypadkiem trafiamy na palenie zwlok, widok czarnych/zweglonych zwlok nie jest niczym przyjemnym. Po drodze spotykamy kumpla Karli, ktory dzien wczesniej dostal od nas nietanie ciastka, po chwili rozmowy gdy okazuje sie ze nie mamy dla niego nic wiecej (ciastek, pieniedzy, ani dlugopisu), olewa nas i idzie sobie. Na schodach Gangesu mijamy rowniez plan zdjeciowy do indyjskiego serialu probujac zalapac sie w kadr :).

. . . .

Chcielismy usiasc na chwile sami, ale zaraz zbiegaja sie dzieci, ktore oczywiscie zweszyly w nas biznes. Na koniec przychodzi mlody hindus i zaczyna zanecac rybki, a poniewaz Tata Gre jest wedkarzem wiemy o co chodzi (pozdro Tato). Hindus ledwo mowi po angielsku (to dobrze), bierzemy od niego troche ciasta i siedzac we trojke na schodkach przy rzece, karmimy w ciszy rybki. Nastepnie na kwatere, kolacja (special Thali, za 40rs.!). Odpalamy laptopa i probujemy wgrac cos na stronke. MAMY PROBLEM Z WGRYWANIEM ZDJEC, takze przepraszamy za zwloke, ale tu nie jest latwo, internet jest mowiac delikatnie kiepski. Ladujac laptopa w pokoju obslugi guest housu, nawiazujemy znajomosc z 3 wlascicielami, ktorzy chca sprawdzic maila. Jeden z nich pierwszy raz korzysta z laptopa, a drugi nie potrafi sprawdzic swojego maila. Gre mu pomogl, a on byl taki wdzieczny ze zaczal sie przytulac i szczerze usmiechac :). Ok 22 wyruszamy na pociag na dworzec, zamowiona autoryksza ma kosztowac 80rs. Oczywiscie rikszarz chce na miejscu 90. Chcemy dac 80, a on nie ma wydac ze 100rs. Ku naszemu zdziwieniu mowi ze w takim razie nie chce zaplaty i prawie odjezdza z innymi klientami. Poniewaz jest nam glupio dostaje w koncu 90. My idziemy na peron, gdzie cieszymy sie ogromnym zainteresowaniem. Przez przypadek spotykamy hinduskich murzynow, ktorzy wczesniej robili sobie z nami zdjecia nad Gangesem. Pomagaja nam ogarnac nasz peron. O 23:45 wsiadamy do pociagu. Na naszych miejscach spia jacys hindusi. Przy pomocy policjanta udaje nam sie zwlec ich z naszych pryczy (policjanci sa bardzo pomocni podroznym i turystom). Zajelismy miejsca lezace i odjechalismy do Satny. W pociagu klimat nieco inny niz w poprzednim, na lezankach w naszym "przedziale" siedzi po kilka osob, pija, gadaja, zuja tyton. Jeden siedzi swoim poldupkiem na lezance Gre, zapowiada sie kiepsko, a przed nami 7,5h podrozy. W naszym przedziale jest rowniez Koreanczyk i Hiszpan, wiec jest nam razniej. Idziemy "spac".

Special Thali - U nas na kwaterze kosztowalo 40rs czyli niecale 3zl (full wypas - dwie osoby sie najadly)

.
statystyka