baner

24.02.2010 - Wat Rong Khun, Mae Sai, Sop Ruak, Chiang Saen

Wczoraj wieczorem poznalem minusy spania w dormitorium. Dwaj kanadyjczycy ktorzy z nami spia, wrocili pozno i byli nieco narabani. Pomine to ze byli glosni, najgorsze bylo to ze wlaczyli wiatrak i musialem sie szybko nauczyc spac przy wlaczonym. Pobudke zaliczylem dzis o 7 i po jajkach sadzonych na sniadanie, poznalem plusy spania w dormitorium, czyli cene :). Na dzisiejsza wyprawe zabrala sie razem ze mna Vicky. Lekko po 8 siedzielismy juz na wynajetym skuterze Suzuki Hayate 125cc. W porownaniu do tego czym jezdzilem tu wczesniej, to jest prawdziwe cudo: nowe, szybkie, ciche i wieksze. Na pierwszy ogien poszla dzis biala swiatynia, czyli Wat Rong Khun lezaca 15 kilometrow na poludnie od Chiang Rai. Swiatynia prezentowala sie doskonale, musze przyznac ze to jedna z ladniejszych swiatyn jakie tu widzialem. Jest natomiast kilka specyficznych elementow, ktore zaprzeczaja bajkowemu klimatowi. Jak naprzyklad umieszczone gdzieniegdzie czaszki, czy las rak wychodzacy jakby z ziemi obok glownego wejscia. Najbardziej polewkowe jest natomiast wnetrze swiatyni, ktore na pierwszy rzut oka wydaje sie nijakie. Gdy przyjzec sie blizej, mozna zobaczyc ze obok rysunkow przedstawiajacych budde i jakies rajskie klimaty, jest tez wiele wpolczesnych i fikcyjnych postaci. Narysowani tam byli bohaterzy gwiezdnych wojen, Neo z Matrixa, Spiderman i plonoce wieze World Trade Center, tak wiec boki zrywac :).

Wat Rong Khun - biala swiatynia

. . .

takie pacholki staly przed biala swiatynia

.

Biala swiatynia odchaczona i chwile pozniej prulismy juz na polnoc w kierunku Mae Sai, czyli najbardziej na polnoc wysunietego punktu w Tajlandii. Droge pokonalismy szybko (45 min), ale to pewnie zasluga kolumny busow eskortowanej przez policje za ktora caly czas jechalismy, a dla ktorej wylaczano sygnalizacje swietlna (mielismy non stop zielone). Mae Sai to tak naprawde nic ciekawego, tyle ze mozna tam przekroczyc granice z Birma (Myanmar). Vicky musiala przedluzyc swoja wize tajlandzka wiec udala sie do biura imigracyjnego, a ja ruszylem na szybki rekonesans. Otoz glowna atrakcja miasteczka jest fakt, ze jest tu dostepne chinskie badziewie, poniewaz z Mae Sai jest krotka droga do Chin. Stad tez Mae Sai zwane jest brama do indochin. Przeszedlem sie wsrod bazarowych stoisk z chinszczyzna, zaliczylem chinska swiatynie (bardzo kolorowa), zjadlem padthai i wrocilem pod przejscie graniczne gdzie czekala juz Vicky. Weszlismy razem na pobliski pagorek do Wat Phra That Doi Wow skad jest doskonaly widok na okolice, w tym miedzy innymi na birmanska strone. Na gorze mozna jest tez wielki kamienny skorpion, w koncu Wat Phra That Doi Wow to swiatynia skorpiona.

granica z birma w Mae Sai

.

chinska swiatynia

.

najbardziej wysunieta na polnoc czesc tajlandii

.

transport przygraniczny

.

granica po raz drugi

.

bazarowo

.

schody do Wat Phra That Doi Wow

.

Poniewaz w tej miejscowosci nie ma juz wiecej "ciekawych" miejsc, ruszylismy w dalsza trase. Kolejnym punktem dzisiejszego planu byl Golden Triangle, czyli Sop Ruak, punkt w ktorym w jednym miejscu stykaja sie 3 panstwa: Tajlandia, Laos i Birma. Kraje sa oddzielone przez rzeke Mekong i mala rzeke Mae Sai. Na miejscu jest swiatynia, posagi roznych bogow (w tym hinduskich) i najwiekszy posag Buddy. Nie mam pojecia w jakim sensie jest on najwiekszy, bo widzialem juz kilka najwiekszych lezacych, stojacych, zrobionych z jednego kawalka kamienia itd. Poniewaz Sop Ruak bylo waznym punktem na narkotykowej mapie swiata (handlowano tu na ostro opium), mozna tu znalezc dwa muzea poswiecone opium. Nie wstapilismy, bo wejscie to 200thb od osoby, a my cisnienia na muzeum nie mielismy.

Golden Triangle

. . .

Trzasnelem kilkaset fot i po chwili mknelismy juz w strone naszego ostatniego dzisiejszego przystanku czyli Chiang Saen, w ktorym miescilo sie niegdys antyczne miasto. Na miejsce dotarlismy w kilka minut i rozpoczelismy poszukiwania slynnych zabytkow. Poniwaz bylo okropnie goraco, chodzic sie nie dalo i musielismy wsiasc na skuter, poczuc wiatr we wlosach i objechac okolice w szybszym tempie. Po antycznym miescie zostal mur okalajacy miasto, a dokladnie pagorek porosniety drzewami i krzakami, spod ktorego gdzieniegdzie wystaja cegly. Mozna tu rowniez znalezc wiele swiatyn, po niektorych zostaly tylko fundamenty. Znalezlismy tez jedna calkiem wysoka stupe (Wat Chedi Luang). Nie jest to nic powalajacego na kolana, ale na pewno jest to spory kawalek azjatyckiej historii.

to po lewej to mury :)

.

Wat Chedi Luang

.

Poniewaz bylo juz ok 16, musielismy wyruszyc w droge powrotna. W Chiang Rai glod zmusil nas do odnalezienia jakiegos ciekawego miejsca na wczesna kolacje. Wybor padl na tajski barek z zupami. Zupa z makaronem, tofu, wieprzowinka, kielkami, i wieloma ziolami byla przepyszna (albo bylem bardzo glodny). Doszlo do tego ze nawet zupe jem paleczkami hehe i jestem w tym naprawde dobry. Wieczorem zmeczenie dalo o sobie znac i nie bylem zdolny do niczego wiecej niz pisanie dziennika + banana yogurth cake :). Dzis trzeba isc spac wczesnie bo na jutro plan jest napiety, ale o tym wszystkim napisze jutro.

Ja, Vicky i Suzuki

.

zupencja

.
statystyka