baner
Dzienniki / Tajlandia 2010 / Dzien 13

27.02.2010 - Phimai

Sawat-dii khrap (dziendobry)! O 11 obudzil mnie sms od Karli wnoszac wiele radosci w moj dzisiejszy dzien. 3,5h snu zrobilo swoje i bylem zdolny funkcjonowac w miare normalnie. Okazalo sie ze na zewnatrz jest taki upal ze nie ogarniam. Ogolnie rzecz biorac stan Issan, w ktorym sie teraz znajduje jest wypalony sloncem i suchy. Tajlandzki rzad prowadzi akcje sadzenia roslin w tych rejonach, bo bez tego robilo by sie pustynnie. Issan jest rowniez najbiedniejszym stanem Tajlandii i podobno wlasnie stad wywodzi sie wiekszosc taksowkarzy w Bangkoku :). Stan ten jest bardzo rzadko odwiedzany przez turystow, dzieki czemu mozna poczuc ze podrozuje sie przez nieznane krainy. Tu nie ma juz napisow po angielsku i w ogole praktycznie nikt sie tu tym jezykiem nie posluguje. Walory turystyczne wschodu sa marne (porownujac z polnoca i poludniem), ale w zamian za to mozna tu poobcowac z Tajami, a nie z innymi przyjezdnymi.

Phimai to bardzo spokojne male miasteczko, ktore oferuje przyjezdnym dwie atrakcje. Pierwsza jest Prahat Hin Phimai, czyli ruiny antycznego kompleksu swiatynnego wybudowanego przez Khmerow w XII w. Kompleks ten to "przedsionek" do slynnego Angkor Wat znajdujacego sie w Kambodzy. Podobno obydwa miasta polaczone byly niegdys droga. Druga atrakcja jest najwiekszy na swiecie figowiec bengalski (banyan), ktorego korona zajmuje powierzchnie 2300 metrow kwadratowych. Podobno jest to najwieksze na swiecie drzewo, w takim sensie ze zajmuje najwiekszy obszar.

Na poczatek musialem cos zjesc. Zanim znalazlem knajpe i w niej usiadlem, o malo nie zemdlalem z goraca. Naprawde wymiekam z powodu temperatury, przemykam tylko od cienia do cienia. Wlascicielka "restauracji" byla bardzo zadowolona z pierwszego dzisiejszego klienta. Porozumielismy sie na migi co bede jadl, a ona przygotowala dla mnie spora porcje ryzu smazonego ze swinka i warzywami (35 thb). Kucharka-wlascicielka zachowywala sie jakby byla moja babcia: krzatala sie i biegala dookola przynoszac mi to szklanke, to fante, to sos chili, to slomke, to widelec, to lyzke, byla nad wyraz mila. Po sniadaniu moglem zaatakowac khmerskie swiatynie. Na poczatku mialem problemy ze znalezieniem wejscia i ostatecznie wszedlem jakos od boku nie placac 100 thb za wejscie. Na swoje usprawiedliwienie moge powiedziec, ze tak pokierowal mnie moj przewodnik (ksiazka). Kompleks swiatynny to rzeczywiscie glownie ruiny i luzno lezace na sobie kamienie. Caly teren porosniety jest rowniez starymi drzewami, wiec calosc tworzy calkiem przyjemny klimat. Szybko obskoczylem swiatynie, przysiadujac co chwile w cieniu. Pstryknelem troche fot i pozachwycalem sie kunsztem khmerow. Swiatynia zrobila mi jeszcze wiekszego smaka na Angkor Wat, ale to za rok lub dluzej.

Prahat Hin Phimai

. . . . . . . .

Ze swiatyn poczlapalem w kierunku mega benyanu i znow moj przewodnik pokierowal mnie "inna" droga. Poszedlem troche naokolo prazac sie na sloncu. Oprocz mnie sa tu turysci, ale tylko tacy ktorzy wpadaja tu autokarami przejazdem. Powoduje to ze widok spacerujacego samotnie bialasa jest dosyc specyficzny. Tajowie machaja do mnie, krzycza "hello!", a jedna pani to nawet zaproponowala podwozke skuterem.

Sam banyan jest rzeczywiscie niesamowity i az ciezko uwierzyc ze to tylko jedno drzewo. Calosc wyglada jak maly lasek i ciezko ujac na zdjeciu, prawdziwy wyglad tej rosliny. Drzewo to rozrasta sie w dosc specyficzny sposob. Ze swoich galezi wypuszcza male pedy, ktore zwisajac rosna do dolu. Gdy pedy te dotkna ziemi, wypuszczaja korzenie i tworzy sie tak jakby kolejna lodyga. Potem kolejne pedy i kolejne i kolejne lodygi i powstal ... las. Benyan rosnie na wysepce, co pewnie ograniczy jego dalszy rozwoj, a szkoda. Drzewa benyan sa obiektami kultu w religii hinduistycznej. Uwaza sie ze zamieszkuja je licznie dusze. W "lasku" jest wielu hiromantow, ktorzy przepowiadaja przyszlosc. Ja z ich uslug nie skorzystalem. Przed wejsciem jest sklep z malymi rybami i ptakami, ktore mozna kupic a potem wypuscic pomagajac w ten sposob swojemu szczesciu. Z tej opcji rowniez nie skorzystalem, ale postanowilem zatopic kly w sprzedawanych nieopodal owocach. Co to za owoc nie mam pojecia, ale byl pyszny i dzieki niemu zyskalem sily na dalszy marsz.

cala widoczna tu zielen to jedno drzewo

.

drzewo od wewnatrz

. . . . .

sprzedawcy wolnosci i szczescia

.

smaczne owoce

.

Wracajac natknelem sie na przygotowania do nocnego targu i moje plany na wieczor staly sie jasne. Metoda "gdzie najwiecej miejscowych" znalazlem odpowiednia jadlodalnie i wciagnelem smaczna zupke z tofu i wolowina. Po obiedzie zawinelem sie na kwatere. Od 16 do 19 zajmowalem sie zaleglosciami na stronie, wylegiwalem sie ogladajac tajskie glupoty w tv i obserwowalem zerujacego na moim suficie malego gekona. Okolo 20 ruszylem na miasto. Niestety okazalo sie ze targ nie byl duzy, a niektorzy juz sie zwijali. Chcialem cos zjesc, ale we wszystkich okolicznych stoiskach z jedzeniem widzialem tylko zupy, a tych ostanio jadam za duzo. Koniec koncow trafilem do jedynej w miescie knajpy dla europejczykow, gdzie zgromadzilo sie z 10 osob (czyli chyba wszyscy ktorzy sa dzis w miescie). Obsluga w lokalu zajmowaly sie trzy ladyboy'e, ktorzy po chamsku udawali dziewczyny. Jeden mnie prawie nabral, ale jak spojrzalem w meska jape i uslyszalem niski glos to az mi sie wlos zjezyl na grzbiecie. Blee i fuj. Zjadlem szybko smazony makaron i wyszedlem poszukac jakiejs kafejki. Phimai to male miasto, w zwiazku z czym po 21 ciezko znalezc cokolwiek otwartego, o kafejce internetowej nie wspominajac. Ledwo co znalazlem mega wolny internet w jednym z guesthousow, zaladowalem stronke i poszedlem strzelic piwko do swego pokoju. Jutro mam plan obudzic sie wczesnie i przemiescic sie do Ayutaya. Dobranoc

wieczorem na targu

. .
statystyka