baner
Dzienniki / Tajlandia 2010 / Dzien 14

28.02.2010 - Ayutthaya

Niestety to nie byl zly sen i tutaj jest upal na maxa. Obudzila mnie muzyka (przyjemna, tajska muzyczka) dobiegajaca ze swiatyni znajdujacej sie tuz za oknem. Temperatura spowodowala ze musialem sie zwlec z lozka. O 9:30 stalem na przystanku znajdujacym sie na przeciwko mojego hotelu i czekalem na autobus do Nakhon Ratchasima, gdzie chce zlapac busa do Ayutthaya. Mialem smaka co by zjezsc zupke na sniadanie. W barze obok przystanku byl taki tlum, ze przejazd musialem zaliczyc o pustym zoladku. Gdy autobek zajechal, z usmiechem na ustach wsiadlem do srodka. Tym razem uczucie wchodzenia "jak do lodowki" bylo super przyjemne, a do tego udalo mi sie zajac miejscowke siedzaca. Z pozycji siedzacej podroz wydala mi sie krotsza i o 11 bylem na dworcu glownym w Korat. Jezeli chodzi o podroz to tym co mnie zdziwilo bylo ustepowanie miejsca mnichom (obok mnie siedzialo dwoch). Gdy wsiadl stary mnich niejako naturalne wydalo mi sie ustapienie mu miejsca. Gdy natomiast wsiadl mnich, a moze raczej mnisi uczen w wieku okolo 20stki, zdziwilo mnie to ze jego rowiesnik mu ustapil, no ale widocznie takie tu zwyczaje.

Dworzec w Nokhon Ratchasima

.

Bylem mega glodny i na poczatek zaliczylem dworcowa jadlodalnie. Wpalaszowalem ryz z mieskiem w sosie za jedyne 25 thb. Po sniadaniu i wizycie w kiblu poszedlem ogarnac bilety. Okienek w ktorych sprzedaje sie bilety jest mnostwo, a to ze wzgledu na prywatne przedsiebiorstwa przewozowe, ktore maja tu swoje siedziby. Ciezko stwierdzic, ktore okienko jest tym glownym, panstwowym. Nie chcialem sie cisnieniowac i szedlem sobie spokojnie wzdluz okienek i czytalem nazwy miast nad nimi napisane. Oczywiscie miejscowi naganiacze nie mogli tego zdzierzyc i dawaj w moja strone. Oczywiscie tak sie akurat skladalo ze jedyny ich autobus majacy na przedzie wielki napis BANGKOK zaraz jedzie do Ayutthaya. Upewnilem sie 10 razy czy na pewno Ayuthaya i po potwierdzeniu nabylem bilet (198thb) i zaladowalem sie do srodka. Autobus to klasa VIP, czyli dwupietrowiec z mega klima, tv i full serwisem. Trafilo mi sie zaszczytne miejsce na gorze, na samym przedzie, mialem wiec elegancki widok na droge przed nami. Dlugo tej drogi nie poobserwowalem, bo zaraz mnie zmorzylo i pomimo glosnej muzyki z tv usnelem. Obudzila mnie pani rozdajaca buleczki z dzemem i kubki pepsi z lodem. Od tej pory zajelem sie ogladaniem najnowszego terminatora z dubbingiem tajskim. Po chwili pojawila sie "stewardesa" i z rozmowy na migi (przy pomocy goscia ktory siedzial obok mnie) okazalo sie ze bus wcale nie jedzie do Ayutthaya tylko bezposrednio do Bangkoku. W sumie to moglem sie tego spodziewac, ale na szczescie Ayutthaya to 40 km od Bangkoku wiec dam rade. Po namowach polowy autobusu ze stewardesa na czele, wysiadlem gdzies na autostradzie niedaleko od stolicy. Tu tez zostalem poinformowany przez zyczliwego taja, ze musze przejsc na druga strone drogi i z przystanku sie tam znajdujacego lapac autobus.

W drodze

.

tu mnie wyrzucili z autobka

.

O ile przejscie na druga strone bylo proste, o tyle zapakowanie sie do prawidlowego pojazdu juz nie takie latwe. Zatrzymywal sie tu autobus za autobusem. Czasem kilka naraz, plus jeszcze busiki, wiec burdel byl niesamowity. Niektore autobusy z angielskimi napisami inne tylko z tajskimi hieroglifami. Stalem jak glupek pytajac sie po koleji w kazdym autobusie czy jedzie w moim kierunku. Na szczescie zlitowal sie nademna pan "ogarniajacy przystanek", chodzil z megafonem i zarzadzal ruchem. Powiedzialem mu gdzie chce jechac i po chwili siedzialem razem z 20 innymi osobami w niewielkim busiku. Ja siedzialem z przodu i w przeciwienstwie do tych z tylu mialem farta, bo mialem calkiem spora swobode ruchu. Po 20 minutach bylem w Ayutthaya (20thb) i wysadzono mnie kolo bus station. Od razu zainteresowal sie mna kierowca mototaxi, ktory wraz z pania z pobliskiego stoiska z jadlem probowali wytlumaczyc mi gdzie jestem. Szkoda ze tylko im sie wydawalo ze mowia po angielsku i kompletnie nie rozumieli o co ich pytam. Koniec koncow, odszedlem od nich kierujac sie we wskazanym przez zyczliwcow kierunku. Na cale szczescie po drodze spotkalem jeszcze wloska pare, ktorzy juz dosyc konkretnie wytlumaczyli mi gdzie znalezc zakwaterowanie. Po drodze napatoczylem sie na tajke z kolorowym tuktukiem, ktora postanowila namowic mnie na tour around the city. Ze wzgledu na parametry miasta i odleglosci pomiedzy zabytkami, tuktuki ewoulowaly tu w smiesznie obudowane pojazdy z "zabytkowa" szata graficzna. Przejazd dookola miasta to 200thb za godzine, a trasa po wszystkich najwazniejszych zabytkach zajmuje 3 godziny. Nie ufam kierowcom tuktokow i wyznaje zasade ze lepiej przejsc sie z buta i zaoszczedzic kilka bahtow. Odmowilem grzecznie pani (ta zeszla juz do 150thb/h) i poszedlem dalej.

Ayutthaya

.

tak wygladaja tuktuki w Ayutthaya

.

Kilkaset metrow od miejsca w ktorym mnie wysadzono jest ulica ..., a na niej kilka guest housow, w tym polecony mi przez wlochow Tony's Place. Atmosfera w guesthousie bardzo przyjazna, a ludzie mowiacy po angielsku po ostatnich doswiadczeniach przemowili na korzysc guesthousu i postanowilem zostac. Sam Tony okazal sie byc gejem. Zanim pokazal pokoj (200thb) nie omieszkal wtracic kilku dwuznacznych tekstow.

Rozgoscilem sie, wtrzachnalem padthai i bylem gotowy do rozeznania sie po okolicy. Poniewaz odleglosci w Ayutthaya sa sporawe, postanowilem najac jakis pojazd. Ku mojej radosci na przeciwko mej kwatery mozna wynajac rowery, tak wiec wzielem jeden za 30thb za dzien i ruszylem w miasto. Zabytkow w miescie jest naprawde sporo i odleglosci miedzy nimi tez czesto spore. Gdziekolwiek sie czlowiek nie ruszy napotyka na jakas stara stupe, lub gruzy morow, a to wszystko czesto w czyims ogrodku. Ja nie mialem zamiaru dzis zwiedzac, a tylko przejechac sie po okolicy. Mimo wszystko kilka gruzow skusilo mnie na krotki postoj i fote. Na jednym z postojow zagadal mnie jakis taj, ktory niby dopiero co przyjechal tu po dlugiej nieobecnosci z singapuru i po krotkiej gadce stwierdzil ze chce zjesc ze mna obiad lub napic sie czegos. Kolejny gej czy co? Nie jestem chetny na takie podejrzane akcje, a gosciu nie dawal sie zbyc, co tylko podsycilo moje watpliwosci co do jego osoby. Po chwili krazylem juz po okolicy na moim rowerze pocac sie przy tym obficie. Musze przyznac ze sporo sloni chodzi tu po ulicach. Slonie nosza na grzbiecie zadowolonych z tego faktu turystow. Nie uwazam zeby slonie w miescie byly dobrym pomyslem i nie popieram takich atrakcji, ale jezeli chodzi o fotografowanie to juz inna sprawa :).

Ja :)

.

jeden z wielu zabytkow Ayutthaya

.

Pedza slonie po betonie

. . .

Robilo sie ciemno, wiec trzasnelem najzimniejszy napoj jaki mieli w 7eleven (najbardziej popularny tutejszy supermarket) i pojechalem na kwatere wziasc prysznic. W tym goracym kraju zimny prysznic to najwieksza przyjemnosc jaka moze spotkac przybysza z zimnej Polski. Przez kolejne 2 godziny pisalem dziennik zerkajac drugim okiem na rzutnik na ktorym wyswietlano Avatara. Wieczorowa pora postanowilem przejechac sie po okolicy, wiec poprosilem Tonego o mape. Wydaje mi sie ze Tony mnie podrywa (albo ma taki sposob bycia), bo co chwila cos sugeruje, np. wyciagajac mape "niechcacy" wyciagnal sex movie, o czym mnie oczywiscie poinformowal. Gdy mialem juz mape dosiadlem swojego grata i pojechalem na nocny targ, ktory jest podobno jednym z fajniejszych w Tajlandii. Ja nie zgodze sie z ta opinia, bo targ nie byl ani duzy, ani jakis wyjatkowy, ot zwykly nocny bazarek, ktory obszedlem w 15 minut. Poniewaz mialem nadmiar czasu postanowilem zawitac do jednej ze swiatyn. Odbywalo sie tu wlasnie nabozenstwo. Widok modlacych sie mnichow i zwyklych ludzi byl bardzo ciekawy. Nie zrobilem zdjec bo chyba nie wypada. Sfotografowalem za to lezacego budde i wyruszylem na przejazdzke po okolicy.

Na targu

. . . .

Truskawki

.

Jakby ktos nie wiedzial, to to jest wlasnie lezacy budda

.

Wieczorowa pora turysci siedza w knajpach dla nich przeznaczonych i traca to co w tym kraju wspaniale czyli wystawiane wieczorami stoiska z jedzeniem. W jednym z takich miejsc oszamalem padthai za 35 thb. Niebo w gebie. Wieczorami do zycia budza sie tez psy, ktore w ciagu dnia ze wzgledu na upal leza jak niezywe gdzie popadnie. Kilka z nich probowalo nawet na mnie szczekac i podbiedz za mna kawalek. Chcialy chyba pokazac ze jeszcze potrafia, bo odpuscily po 2 metrach i padly jak dlugie dyszac ze zmeczenia. Z tego co sie dowiedzialem mozna w Ayutthaya ogarnac bus'a na poludnie. Kosztuja sporo. Roznica w cenie wynika z tego ze autobusy odjezdzaja z Bangkoku, a tutejsze biura turystyczne musza cie tam najpierw dostarczyc. Poniewaz moim kolejnym punktem bedzie poludnie Tajlandii, postanowilem przemiescic sie stad na wlasna reke do Bangkoku i tam zlapac jakiegos busa na poludnie. Mam nadzieje ze uda mi sie to wykonac jutro. Czuje ze bedzie ciezko, bo w Ayuthaya jest duzo do zobaczenia. Ide do kafejki internetowej nawiazac kontakt ze swiatem. Potem do lozka, choc ze wzgledu na duchote nie bedzie to zbyt mile przezycie.

Ayutthaya noca

. .
statystyka