Dzis dzien pelny ruin i swiatyn. Odkleilem sie od lozka (doslownie) przed 9. Poniewaz mam zamiar wyruszyc wieczorem na poludnie kraju, od razu z rana opuscilem swoj pokoj i zostawilem plecak w recepcji guesthousu. Zaraz po sniadaniu ogarnelem mape okolicy, wsiadlem na rower i popedzilem w strone pierwszej swiatyni. Jako pierwsza byla Wat Na Phra Men (20thb), ktora zalatwilem szybko. Nastepnie zaliczylem Wat Kok Phaya ktora znajdowala sie kawalek za miastem. To tu po raz pierwszy poczulem dzisiejsza temperature, a z twarzy polaly sie pierwsze krople potu. Potem bylo juz tylko gorzej. Poniewaz swiatyn do zobaczenia dzis sporo, narzucilem szybkie tempro i nie rozdrabnialem sie. Wpadam, pstryk, pstryk, pstryk i juz jade dalej.
wnetrze Wat Na Phra Men
Nie ma to jak kogut na strazy
Wat Kok Phaya
W drodze do kolejnej swiatyni wiatr, slonce i niewidoczne wzniesienia spowodowaly ze przez chwile pozalowalem ze wzielem rower, a nie naprzyklad skuter (ach ta lenistwo). Swiatynia Wat Lokaya Sutha to nic specjalnego, wiec nacieralem dalej. Na dluzej zatrzymalem sie w Viham Phra Mongkom Bophit (50thb), bo to juz calkiem spory kompleks odwiedzany przez tlumy turystow. Strumien potu lejacy mi sie z twarzy wymusil odpoczynek w cieniu i wchloniecie 0,5 litra (wody oczywiscie). Tamujac pototok chodzilem po kompleksie i pstrykalem foty. Jak na zlosc slonce swieci jak jade na rowerze, a zachodzi za chmury jak chce zrobic zdjecie. Taka sytuacja zmusza mnie do czestszych postojow w oczekiwaniu na odpowiednie slonce, aby zdjecia byly ladne :). Ogolnie rzecz biorac ten kompleks sklada sie z nowej swiatyni w ktorej stoi dosc duzy budda, oraz gruzow starej swiatyni i kilku stup. Gdy wszystko juz bylo sfotografowane, a kazdy kamyczek obejrzany dosiadlem rower, popedalowalem dalej.
Znowu Ja
Viham Phra Mongkom Bophit
Aby dojechac do kolejnej swiatyni trzeba juz sie bylo troche nameczyc, a przedewszystkim przejechac mostem na druga strone rzeki. Swiatynia Wat Chai Wattanaram (50 thb) zrobila na mnie wieksze wrazenie niz poprzednie, ale to chyba dlatego ze byla w jednym kawalku. W ciagu ostatnich dwoch tygodni widzialem tyle swiatyn, ze mam juz troche dosc. Najlepsze bylo to ze przy wejsciu do kompleksu jakas pani cyknela mi fote cyfrowka. Poniewaz cykala wszystkim wchodzacym pomyslalem ze to jakas forma ewidencji zwiedzajacych. Gdy wychodzilem ze swiatyni jakas inna babka podbija do mnie i chce mi cos sprzedac. Przyjzalem sie blizej i okazalo sie ze to moje zdjecie zrobione 15 minut temu oprawione w ramke :). Niezle mnie to rozbawilo, bo z czyms takim to sie jeszcze nie spotkalem. Pozostale swiatynie godne zaliczenia znajduja sie po zewnetrznej strony rzeki patrzac z perspektywy centrum. Droga don prowadzi wiejska droga. Szczerze mowiac udalo mi sie dotrzec tylko do Wat Buddhaisawan, w ktorej oprocz wiewiorki na smyczy i zimnej wody w umywalce nie znalazlem nic ciekawego. Dalszej drogi obawialem sie, poniewaz na mapie nie moglem znalezc zadnych mostow, ktorymi moglbym przejechac przez liczne kanaly i rzeke. W podjeciu decyzji o odwrocie pomoglo mi zmeczenie, perspektywa wieczornego busa na ktory musze zdazyc i nie odpuszczajace ani na chwile slonce. Z perspektywy czasu stwierdzam ze dobrze zrobilem :).
Wat Chai Wattanaram
Na zakonczenie dzisiejszej wycieczki zaliczylem jeszcze Wat Phra Mahathat (50thb), ktora jest chyba obowiazkowym punktem w Ayatthuya. Jest tu bardzo charakterystyczne miejsce, a dokladnie kamienna twarz obrosnieta korzeniami (patrz foto). Po tej swiatyni miarka sie juz przebrala, bylem naprawde zmeczony, a wielka wycieczka japonczykow (przyjechali na 3 autokary dwupoziomowe) zameczyla mnie doszczetnie.
Wat Phra Mahathat
Ach te japonczyki
zdjecie ktore byc musi
Pognalem czym predzej do Tony's Place, oddalem rower i spedzilem z 20 min oblewajac sie zimna woda pod prysznicem :). Uzupelnilem energie przy pommocy smazonego ryzu z owocami morza, zarzucilem plecak i biegusiem na autobus. Na przystanek przybylem w sama pore, bo moj transport do Bangkoku wlasnie odjezdzal. Podroz trwala ok 2 h, kosztowala 50 thb i wiekszosc tego czasu przedzieralismy sie przez korki w stolicy. Bangkok jest naprawde spory i praktycznie wszedzie stoi sie w korku, tragedia. Niestety w stolicy Tajlandii sa 3 dworce autobusowe i kazdy obsluguje inna czesc kraju. Moj autobus dojechal na northern bus station, a ja musialem przedostac sie na southern bus station. Probowalo sie mna zaopiekowac kilku rikszarzy i taksowkarzy proponujac kursy na ow stacje za jedyne 600, 400 lub 300 thb. Probowalem z nimi rozmawiac, ale jak oni chca mnie gdziekolwiek zawiezc jak nawet nie potrafia mi wyjasnic gdzie i po co. Drogie cierpy nauczcie sie chociaz mowic po angielsku jak chcecie turystow kantowac. Desperacko zaczelem szukac kogokolwiek mowiacego po angielsku. Ku mojemu szczesciu na dworcu znajduje sie tourist information, tu mila pani powiedziala gdzie mam jechac. Na moja prosbe napisala mi tajska nazwe tego miejsca na kartce i z ta wlasnie kartka udalem sie do oficjalnego punktu z taksowkami. Tutaj juz bez zbednego gadania i sciemniania. Pokazalem kartke, wsadzono mnie do pierwszej taksowki, a taksowkarz wlaczyl taksometr. Klima dziala, nikt mnie nie oszukuje, to rozumiem. Po 20 minutach bylem na odpowiednim dworcu, a za przejazd zaplacilem 140 thb.
Ten dworzec jest polaczony z centrum handlowym, wiec jest tu mega zamieszanie i rozgardiasz, a wszystko miesci sie na 3 pietrach. Na drugim pietrze jest ze sto okienek, a ja nie za bardzo wiedzialem gdzie tak naprawde chce jechac. Wiedzialem tylko ze na poludniowy-wschod. Jedyna znana mi miejscowoscia, ktorej nazwe znalazlem nad jednym z okienek bylo Krabi. Zakupilem wiec za 590 thb bilet na nocny autobus. Do dyspozycji jest kilka mozliwych klas, z VIP na czele. Autobusy w Tajlandii sa naprawde ogarniete, wiec ja wybralem najtansza klase. Autobus odjezdzal o 20, zostaly mi dwie godziny do zagospodarowania. Najpierw trzeba bylo napelnic pusty brzuszek. Wjechalem na ostatnie pietro gdzie znajduje sie food center. Tu wymienia sie pieniadze na kupony, a nastepnie kupony na to co chcialo by sie zjesc. Jedyna rzecza do jedzenia, co do ktorej bylem pewien ze jest w niej mieso byla ryba (no i znow zabawa z oscmi). Stolikow masa, ale jedzacych rowniez masa. Mialem niezly problem ze znalezieniem stolika. Zjadlem rybe, nafaszerowalem sie ryzem, popilem nestea z lodem i poczulem ze zyje. Odzylem na tyle ze zaczelem spacerowac po centrum handlowym i ogladac co tu maja ciekawego. Tak naprawde jest to wszystko co u nas tylko w azjatyckim wydaniu i po nizszych cenach. Aha, u nas nie ma wrozbitow :).
Southern bus station w Bangkoku
Przed samym odjazdem wlalem w siebie zupke, co by sie najesc na pozniej i poszedlem na autobus. Aby wejsc na perony trzeba pokazac bilet, bo osob postronnych na perony nie wpuszczaja. Moj autobus mimo nizszej ceny, wcale nie odbiegal komfortem od innych. Jest dwupietrowy, jest tv i klima, wszyscy dostali kocyki, po butelce wody, orzeszki, soczek i tradycyjna bulke. Wlasnie wyjezdzam z Bangkoku, pisze dziennik, a drugim okiem zerkam na glupawa komedia. Zjem bule, popije soczkiem i ide spac, a juz jutro niebianskie plazeeeee :).
A teraz troche autobusowej sztuki
Ciekaw jestem co widzi kierowca