Okazalo sie ze wczoraj "na miescie" byl targ i calkiem niezly tlum. Jak jest targ to jest tez duzo ciekawych opcji kolacyjnych. Ja skusilem sie na grilowane osmiorniczki i gotowane na parze kuleczki tofu (15thb). Na deser zakupilem sobie pol sredniego ananasa (20thb), ktorego oszamalem bujajac sie w hamaku. Myslalem ze rozplyne sie ze szczescia, gdy hustalem sie lezac w hamaku, jadlem ananasa, sluchalem swiergolenia egzotycznych ptakow i obserwowalem gekony walczace o tytul wladcy mego sufitu. Nie powiem mozna tu wypoczac na tej Koh Lancie..
wczorajsza kolacja
moj sasiad gekon
O poranku wyskoczylem przed ganek w celu cykniecia foty pobliskiej palmie. Niestety wyskoczylem na bosaka i dowiedzialem sie co to znaczy zostac pogryzionym przez czerwone mrowki (boli). Plan na dzis to objechanie wyspy dookola na motorowerze, tak wiec okolo 9 jechalem w strone Saladan Village. Zjadlem tam sniadanie, zapoznalem sie z mapa i ruszylem w trase wzdluz wschodniego wybrzeza. Wiatr we wlosach, slonko swieci, wokol egzotyczna roslinnosc ... co tu duzo gadac wrazenia z jazdy dosc przyjemne.
na trasie
nie wiem co to za roslina, ale podoba mi sie :)
Pierwszy przystanek to szkola malp. Wstep do srodka + monkey show to jedyne 350 thb, co zniechecilo mnie dosc mocno. Z zewnatrz szkola nie prezentowala sie zbyt okazale, a monkey show to byl na ulicach w Indiach. Pani probowala mnie zachecic baby monkey show, ale to tez widzialem gdy Karla malo nie stracila palca w Varanassi :). Nastepnym miejscem wartym odwiedzenia jest las mangrowy, czyli drzewa rosnace w plytkiej wodzie. Mozna tu odbyc przejazdzke longtail boat po lasku, lub przejsc sie niedlugim pomostem zbudowanym miedzy drzewami. Niestety ze wzgledu na sucha pore, ktora jest obecnie, wszysto jest dosc wyschniete i woda jest tam gdzie nie ma drzew. Przeszedlem sie wiec po pomoscie cyknelem kilka fot i wskoczylem na motorower.
las mangrowy (przez wirusa na moim kompie stracilem ladniejsze foty)
Kierowalem sie dalej na poludnie i w ten sposob dotarlem do wioski morskich cygan, o ktorych moj przewodnik dosc szeroko sie rozpisuje. Wioska nie zachwycila mnie niczym szczegolnym, kilka normalnie wygladajacych chat i mieszkancy tacy jak wszedzie indziej. Poniewaz nie chcialem zagladac ludziom przez okno do mieszkan, odwrocilem sie na piecie i pojechalem spowrotem (bo dalej sie juz nie da). Zlozylem jeszcze szybka wizyte w Sang Kha Ou Resort, ktory zaskoczyl mnie swoja oryginalnoscia i fajnym klimatem. Jest to zdecydowanie ciekawsze miejsce na nocleg niz luksusowe resorty w okolicy i mozna sie tu przespac w prawdziwym domku na drzewie. W drodze powrotnej wstapilem jeszcze do starej wioski (Lanta old town), gdzie jest troche starszej zabudowy, port i rodowici mieszkancy wyspy. Pojezdzilem po okolicy i popstrykalem zdjecia. Tu znow dal mi do myslenia znak informujacy ze 24.12.2004 byly tu 4 metry wody. W celu orzezwienia zatrzymalem sie w jednej z restauracji z pieknym widokiem i strzelilem sobie mix fruit shake'a.
view point restaurant
Lanta old town
Na wschodnim wybrzezu nie zostalo juz nic wartego zobaczenia, wiec skrecilem w droge prowadzaca na zachodnia czesc wyspy. Jechalem sobie "spokojnie" i moja uwage przykul drogowskaz pokazujacy droge do Mai Kaeo Cave. Pomyslalem sobie, ze pojade i zobacze co sie tam dzieje ciekawego. Droga do jaskini prowadzi przez plantacje palm z ktorych robi sie olejek palmowy. W biurze jaskini dowiedzialem sie ze mozna ja zwiedzac tylko z przewodnikiem (200thb) i ze lacznie z droga do jaskini wszystko zajmuje 2 godziny. Nie bylo tu tlumow, samo biuro (oprocz kilku sloni walesajacych sie po okolicy) rowniez nie zapowiadalo super wrazen. Zachecily mnie jednak zdjecia z wycieczki do jaskini, z ktorych wnioskowalem ze droga don prowadzi przez najprawdziwsza dzungle, a ja mam cisnienie na dzungle :). Okazalo sie ze oprocz mnie idzie holender i szwedzka para, no i oczywiscie przewodnik, ktorym byl dosc smieszny typek. Do jaskini idzie sie jakies 30 minut, a droga wiedzie przez najprawdziwsza dzungle. Ze wzgledu na sucha pore jest ... sucho :), ale w porze mokrej okolica musi wygladac naprawde konkretnie. Po drodze jest kilka ostrzejszych podejsc, wiec mozna sie niezle spocic. Do jaskini lepiej nie wchodzic w ladnym ubraniu. Bylem w kilku jaskiniach, ale wszystkie byly dosc duze. Tutaj sa miejsca gdzie jest ciasno, brudno i momentami mozna sie naprawde zmeczyc. Jedynym swiatlem w jaskini sa latarki, ktore kazdy dostaje przed wejsciem. Przez chwile poczulem sie jak prawdziwy spelolog. W srodku mozna spotkac pajaki i inne robale, co dziwi bo jest tam ciemno jak w ... ciemni. Zwiedzanie jaskini konczy sie na czolganiu przez waskie przejscie. Na szczescie przewodnik poradzil mi wczesniej abym zostawil swa biala koszulke na zewnatrz. Wyszlismy umorusani i zlani potem, ale szczesliwi. Podczas zejscia prawie skrecilem kostke na jednym ze sliskich kamieni. Troche mnie teraz boli, ale skrecona nie jest. Zwiedzenie jaskini polecam wszystkim znudzonym lezeniem na plazy, ja dzisiejszego dnia nie zapomne nigdy :). Najlepiej nie ubierac sie za dobrze, nie zakladac jasnych rzeczy i przywdziac dobre buty.
droga do jaskini
wewnatrz jaskini
W drodze powrotnej do biura zgadalem sie z Dennisem (holendrem) i zjedlismy wspolnie obiad w restauracji kolo biura jaskini. Dennis przyszedl tu z buta wiec zaproponowalem mu podwozke, na co chetnie przystal. Z dwumetrowym chlopem z tylu, na malym motorowerze nie jezdzi sie zbyt przyjemnie, ale jakos dojechalismy. Zostawilem Dennisa w jego guesthousie i pojechalem wyluzowac sie do domu. Po drodze rzucilem jeszcze okiem na farme motyli. Ta rowniez nie zachecila mnie z zewnatrz, a wjazd pewnie tani nie byl wiec odpuscilem. Czas do zachodu slonca poswiecilem na relaksacje, spacery po plazy i sporadyczne kapiele w oceanie. Wieczorem tradycyjnie: piwko, hamak, laptop i chill out :).