baner
Dzienniki / Tajlandia 2010 / Dzien 21

07.03.2010 - Phuket Town

Dzisiejszy dzien zaczal sie dosc wczesnie, bo o 7. Musialem sie zerwac z ranca, bo o 8 odplywa prom na Pukhet, a ja przedtem musze oddac motorower i zjesc sniadanie. Wczoraj polozylem sie dosc wczesnie spac, wiec wyskoczylem z lozka jak sprezyna i w 5 minut ogarnelem bagaz. Wskoczylem na moje dwa kolka i pognalem w kierunku portu w Ban Saladan. Okazuje sie ze nie tylko ja gdzies jade z rana, ludzi z plecakami i walizkami bylo calkiem sporo. Byla tylko jedna roznica, oni czekali na transport, a ja mialem swoj wlasny. Pan z motorowerowej wypozyczalni byl tak mily ze otworzyl specjalnie dla mnie o 7:30, czyli dwie godziny wczesniej niz zazwyczaj. Dodatkowo gdy zobaczyl ze kuleje (wczorajsza kontuzja jaskiniowa), zaproponowal podwozke pod prom. Dzieki temu zagraniu kupilem na spokojnie bilet, zjadlem omleta, popilem herba i jeszcze kilka minut zostalo.

Moj prom

.

Z Koh Lanty na Phuket mozna poplynac tak jak zrobilem to ja, czyli najpierw na Phi Phi i na morzu przesiadka na drugi prom plynacy juz bezposrednio na Pukhet (800thb - 3,5h). Drugi sposob to prom bezposredni, ale plynie on przez Krabi i Ao Nang, wiec podroz trwa znacznie dluzej. Na pierwszym promie usadzilem sie w srodku, wyluzowalem i wsluchiwalem sie w monotonny dzwiek silnika statku. Usnalbym gdyby nie stado malutkich bachorow, ktore darly pape non stop. Po ponad godzinie u wybrzezy Phi Phi zetknelismy sie burta z innym promem, na ktory tez przesiadlem sie ja i inni pasazerowie zmierzajacy na Pukhet. Tym razem zajelem miejscowke na dachu, gdzie klimat byl plazowy. Postanowilem wykorzystac te chwile i choc troche przyrumienic swe blade cialko. Lezalem tak plackiem na dachu, raz na brzuchu, raz na plecach i po chwili dobilismy do brzegow Koh Pukhet.

zmiana promu

.

plazowanie

.

przybijamy do portu w Phuket

.

Juz kilkaset metrow od wyspy, uwage przykuwa piekna turkusowa woda, wrecz zachecajaca do skoczenia na glowke. Powstrzymalem sie i po chwili stalem juz na slynnej wyspie. Tlumy turystow, tlumy kierowcow taksowek, tuktokow i motocykli. Wszystko to powoduje ze mozna sie zamotac. Na szczescie jest tu budka "taxi-service", gdzie za 50thb moza nabyc bilet do centrum. Taki wlasnie bilet kupilem i niewielkim busem zostalem podwieziony do srodmiscia. Byla godzina 12, a ja musialem znalezc jakis nocleg. Skusilem sie na propozycje jednego z motorowerowych taksowkarzy i dalem mu sie zawiesc do pewnego podobno taniego guesthousu. Gosciu na recepcji mnie zaszokowal informujac ze u nich czas pobytu liczy sie w miesiacach i jezeli chce zostac na jedna noc to odpada :). Na szczescie recepcjonista skierowal mnie dalej do Backpackers Hostel, w ktorym podobno jest tanio. Po tym miescie nie da sie chodzic z plecakiem i nie zostac zauwazonym. Co chwile ktos zagaduje pytajac gdzie ide i kieruje mnie we wlasciwym kierunku, lub proponuje taxi.

Nie wiem co za backpackersi spia w tym Backpackers hostel, bo 250 thb za lozko w dormitorium to nie jest niska cena. Podziekowalem, bo chwile wczesniej proponowano mi wlasny pokoj za 300 thb. Ostatecznie zakotwiczylem w Top Hostel na koncu Rasada Road. Pomyslalem sobie ze musze wygladac jak bej, zarosniety, z czerwona twarza, a po wczorajszym czolganiu w jaskini mam umorusana torbe na aparat, plecak i sandaly. Na szczescie mam opinie innych gdzies, w koncu jestem na wakacjach i bynajmniej nie spedzam czasu w swym klimatyzowanym resorcie :).

ulice Phuket Town

. .

Zostawilem plecak w hotelu i ruszylem obejrzec miasto. Wyspa Pukhet znana jest przedewszystkim ze swej megaturystycznej strony. To najwieksza, najbardziej zatloczona i skomercjalizowana wyspa w Tajlandii. Przyjezdzaja tu zorganizowane wycieczki, albo zamozniejsi turysci, ktorzy spedzaja caly czas w wielkich kombinatach hotelowych. Na Pukhet jest rowniez co ogladac, a mnie przyciagnelo tu Pukhet Town ze swoimi chinsko-portugalskimi budynkami i gaszczem klimatycznych uliczek. Na moje nieszczescie dzis jest niedziela, wiec prawie wszystko zamkniete.

Na poczatku trzeba bylo zaspokoic glod, wiec wstapilem do jednej chinskiej knajpy na pycha zupke. Potem skierowalem sie wzdluz Ranong Road w kierunku dwoch chinskich swiatyn. Sanjao Kwanim Teng i Sanjao Jui Tui nie sa zbyt duze, ale maja w sobie to cos. Na moje nieszczescie spoznilem sie o jakies 2 godziny i slonce bylo juz z niewlasciwej strony do dobrych fotografii. Pstryknelem co sie dalo i skierowalem sie w strone targu. Na targu zakupilem duzego czerwonego cytrusa, ktory nie jest ani pomarancza, ani grejfrutem. Tu na miejscu zwa go Sam O (jezeli dobrze uslyszalem) i przypadl mi do gustu. Lepiej kupowac go juz obranego, bo wewnetrzna skorka otaczajaca sam miazsz jest ciezka do pokonania.

zupka

.

wnetrze chinskiej swiatyni

. . .

na targu

. .

Pozniej przeszedlem Thalang Road i Soi Rommani, ktora jest podobno najlepszym przykladem chinsko-portugalskich zabytkow. Soi Rommani wychodzi wprost na swiatynie Buddhamonthon Nimit, do ktorej postanowilem zajrzec. Tu tez znalazlem kawalek przyjemnego cienia i odpoczelem od ostrego slonca. Pozniej poszedlem prosto Dibit Road, w lewo w Montri road i doszedlem do swiatyni Vichit Sangharam, w ktorej trwaly przygotowania do ceremonii slubnych. W tym miejscu poczulem ze slonce na tyle dalo mi sie we znaki ze za daleko juz dzisiaj nie pochodze, tym bardziej ze juz nie za bardzo jest gdzie. Co kilka minut robilem przystanki w cieniu i kierując sie w strone bus station rozgladalem za opcjami transportu na Koh Phangan. Posmialem sie z kilkoma kierowcami mototaksowek, ktorzy koniecznie chca mi zoorganizowac "dziewczyne do masazu". Po jakims czasie w koncu trafilem do TAT (rzadowe centrum informacji turystycznej). Ta wizyta tylko utwierdzila mnie ze trzeba isc na bus station. Na dworcu zjadlem smazony ryz (na dworcach zawsze tanio :) i poogladalem sobie walke muay thai transmitowana z Lumpini Stadion w Bangkoku. W wielu miejscach w miescie zobaczyc mozna grupki mezczyzn ogladajacych i emocjonujacych sie przy tej wlasnie transmisji. Na dworcu wszedlem w posiadanie biletu na dzien jutrzejszy na Koh Phangan (500thb, w agencji turystycznej chcieli 1100thb :) i moglem wracac do domu. W drodze powrotnej probowalem chodzic po bocznych uliczkach, co tylko uswiadczylo mnie w przekonaniu ze to miasto naprawde ma niezly klimat i warto tu wpasc. To cos podobnego do China Town w Bangkoku, ale w koncu to chinskie stare miasto :).

Soi Rommani

.

Mohtri Road

.

pewnie sie zastanawia ktora wyrywac :)

.

Wat Vichit Sangharam

.

pod jednym z drzew

.

niedziela z muay thai

.

Wycienczony sloncem zamknelem sie w swym hostelowym pokoju i po odswiezajacym prysznicu zajelem sie strona. Spedzilem kilka godzin piszac, wybierajac zdjecia i czytajac przywiezionego z Polski "Travellera". Wieczorem wybralem sie na przechadzke po miescie i stwierdzam ze jest tu naprawde spokojnie i przyjemnie. Klimat miejsca spowodowal ze powloczylem spokojnie nogami, odmawiajac co jakis czas kierowcom mototaksowek przekonanym ze boom boom masage to jest to czego wlasnie potrzebuje:). Na sam koniec zawitalem do kafejki internetowej gdzie nawiazalem kontakt z rzeczywistoscia.

statystyka