Wczoraj wieczorem lezalem sobie jak zazwyczaj w hamaku, saczylem zimnego Changa i obserwowalem gekony na moim suficie. W pewnym momencie zauwazylem nad soba wielka jaszczurke i tak sie wystraszylem ze prawie spadlem z hamaka. Ten potwor mial 35-40 cm i byl grubiutki, wygladal jak gekon choc nie wiem czy one moga byc az takie duze. Jak tylko ruszylem sie by zrobic mu zdjecie czmychnal w zakamarek nad dzrzwiami i nie dal sie uwiecznic przy uzyciu aparatu. Pozniej siedzial nad drzwiami i lypal na mnie okiem. Tak sie zagapilem na jaszczure, ze prawie nie zauwazylem jak wielki zuk wchodzil mi juz do spodni. Tego bylo juz za wiele, zawinelem sie do chatki i poszedlem spac.
moj wczorajszy gosc
Poranna pobudka i szybka jazda do Thong Sali, skad odplywa moja wycieczka. Jechalem tak szybko ze na jednym z wzniesien udalo mi sie oderwac obydwa kola od ziemi :). O 8:20 bylem juz na targu, gdzie zjadlem smazonego kurczaka i zakupilem wode na droge. O 9 pod biurem podrozy zebrala sie spora grupka i moglismy ruszac. Nasza motorowka stala nieopodal, wiec szybko sie na nia zaladowalismy. Nauczony doswiadczeniem z poprzedniej wycieczki, tym razem zajelem miejscowke na przodzie lodki. Jest tam lepsza widocznosc i przyjemniej odczuwa sie predkosci rozwijane przez motorowke. Podroz do pierwszego przystanku zajela nam ponad godzine, podczas ktorej lodz skakala na falach zatoki tajlandzkiej. Pierwsza atrakcja dzisiejszego dnia byla skalista zatoka, a w niej godzina na snorkling. Nie trzeba bylo mnie dlugo namawiac, zlapalem maske, posmarowalem sie kremem i siup do wody. Poniewaz podczas ostatnich wycieczek na zachodnim wybrzezu widzialem juz rafe koralowa i najprzerozniejsze gatunki tropikalnych ryb, to miejsce nie powalilo mnie na kolana. Bylo po prostu fajnie. Plywalem sobie w kolko, gapilem sie na podwodne zycie i dyszalem przez rurke.
snorkling
Na trasie do kolejnego miejsca ujawnil sie glowny bohater dzisiejszej wycieczki, czyli usterka motorowki. Dzialo sie cos z pompa, ktora wypompowuje wode z lodzi (nawet nie wiedzialem ze cos takiego jest) i musielismy plynac wolno, a czesc osob przeszla do nas na przod. Oczywiscie przewodnik zapewnial nas, ze wszystko jest ok. Z drugiej strony grozna mina kapitana i nerwowe okrzyki przez niego wydawane zdawaly sie znaczyc co innego. Dodatkowo wzrok pomocnika lodkowego, ktory w pospiechu rozdawal wszystkim kamizelki ratunkowe, nie sugerowal jakoby wszystko bylo w porzadku. Wolno, ale w koncu doplynelismy do naszego kolejnego przystanku, czyli pierwszej wyspy parku. Tu jedni wskoczyli na kajaki i mieli godzine na oplyniecie okolicy, a drudzy (wsrod nich ja) zostali na plazowanie. Ze wzgledu na poparzenia sloneczne ktorych nabawilem sie podczas wczorajszej jazdy na skuterze, nie bylem zainteresowany opalaniem i poszedlem na spacer. Tak naprawde nie bylo za bardzo gdzie isc i udalo mi sie jedynie dojsc do zatoki z drugiej strony wyspy. Droga prowadzi tu przez ostre skaly, wiec trzeba uwazac. Reszte czasu relaksowalem sie w cieniu palmy. Siedzialem i obserwowalem pupilka straznikow parku, czyli dorodna, chrumkajaca swinie :). Tu tez zjedlismy lunch, czyli ryz, 2 salatki, kurczak, springrollsy i owoce. Obiad byl zjedzony, a lodz naprawiona, moglismy wiec plynac dalej.
po lewej stoi nasza motorowka
dla chetnych kajaki
parkowy krajobraz
Nastepny przystanek to wyspa na ktorej znajduje sie sporawa laguna i punkt widokowy. Laguna otoczona jest z kazdej strony skalami i z morzem laczy ja jakis niewielki podziemny kanal. Bez dwoch zdan to miejsce jest przepiekne. Ze wzgledu na duza ilosc zwiedzajacych stroma i waska droga prowadzaca do laguny latwo sie korkowala. Pozachwycalismy sie pieknem miejsca, obfotografowalismy wszystko i wykapalismy sie na tutejszej plazy. Mozna bylo plynac dalej.
laguna
Kolejna cudna wyspa i kolejny punkt widokowy, tym razem na szczycie gory. Wiekszosc osob zostala na plazy, a garstka ruszyla po stromym skalistym zboczu pod gore. Pierwszy punkt widokowy jest 100, drugi 200, a trzeci 500 m n.p.m.. Nie powiem wspinaczka nie nalezy do latwych, ale przynajmniej jest dosc krotka. Teoretycznie to pol godziny, ale ja sie wkrecilem, narzucilem ostre tempo i wbieglem na gore w 20-25min (oczywiscie jako pierwszy :). Szczegolnie trudny jest ostatni odcinek prowadzacy po ostrych skalach, gdzie idzie sie na czworaka. Widoki z gory rekompensuja trud wlozony we wspinaczke, wiec warto udac sie na gore. Gdy schodzilem na dol natknelem sie na zamieszkujace wyspe czarne malpy (takich jeszcze nie widzialem), a jedna z nich prawie mnie obsikala. Nie bylo to zbyt goscinne, wiec ruszylem dalej i po kilku minutach zrobilem to o czym marzylem przez ostatnia godzine. Wykapalem sie w morzu. Ach jakiez to bylo przyjemne. Plaza na tej wyspie jest przyozdobiona palmami, wszystko wyglada wiec jak z widokowki. Z tego co wiem mozna tu zostac na jedna lub wiecej nocy, ale trzeba zagadac w biurze parku, udostepnia namiot i wskaza miejsce gdzie mozna go rozbic.
czy tu nie jest pieknie
nagroda za trud wlozony we wspinaczke
wspinaczka
Po ponad godzinie ruszylismy w droge powrotna i zaczela sie przygoda dzisiejszego dnia :). Otoz slonce zaszlo za chmury i wzmogl sie dosc mocny wiatr. Morze nie bylo juz tym pieknym, turkusowym i spokojnym, ktore poznalem wczesniej. Teraz bylo wzburzone, mialo ciemny zlowrogi kolor, a zamiast niebieskiego nieba byly chmury. Kapitan pedzil jak szalony i nie oszczedzal motorowki, ktora skakala na falach calkiem mocno. Nasze plecaki powedrowaly do schowka, bo bylo to jedyne suche miejsce. Ja i 7 innych osob siedzacych na dziobie, mielismy niezly ubaw. Momentami odrywalismy sie od siedzen na wysokosc 20cm, zupelnie jak w indyjskim autobusie :). Na poczatku bylo smiesznie, bo zalewaly nas fale, a motorowka bujala raz w gore raz w dol. Nie wydawalo mi sie to do konca bezpieczne, bo fale byly naprawde spore, ale wierzylem w doswiadczenie kapitana (w koncu to on jest wilkiem morskim a nie ja). Najbardziej martwila mnie mina przewodnika, ktory spogladal co chwile na kapitana jakby nie byl pewny ze wszystko jest ok. Na horyzoncie chmury nabieraly granatowego zlowrogiego koloru, a ludzie wewnatrz motorowki wstawali z miejsc i krecili sie niespokojnie. W pewnym momencie usterka ponownie dala o sobie znac i musielismy zwolnic. Niedaleko nas przeplywal kuter rybacki, wiec kapitan zadecydowal o zacumowaniu do tego statku. Tak wiec na srodku niespokojnego morza, ku zaskoczeniu rybakow przywiazalismy motorowke do ich kutra i rozpoczela sie naprawa. Caly czas bujalo na maxa. Po 15 minutach moglismy ruszyc w dalsza droge, tak wiec pomachalismy rybakom na dowidzenia i dawaaaj dalej w szalencza podroz przez wzburzone morze. Plynelismy wprost na granatowe chmury, ktore znajdowaly sie wlasnie nad Koh Samui i Koh Phangan. Morze robilo sie coraz bardziej wzburzone, a wszystkie osoby siedzace na dziobie przestaly sie juz przejmowac co i raz oblewajaca ich woda. Gdy zblizalismy sie do naszej wyspy zaczal padac deszcz, a przewodnik rozdal wszystkim na dziobie zimne puszki coca coli dla poprawienia humorow :). Gdy doplynelismy do brzegu Koh Phangan, pasazerowie nagrodzili kapitana brawami, dziekujac mu za bezpieczne dobicie do portu (zupelnie jak po ladowaniu w samolocie). W koncu moglem stanac na ladzie i wyrzac koszulke.
Po chwili wskoczylem na skuter i pognalem na kolacje na targ. Wszystko bylo tak kuszaco kolorowe, ze wpadlem w szal. Zjadlem ryz z warzywami i popilem mix fruit shake'iem, a na pozniej kupilem przepiorcze jaja, krewetki smazone z green curry+slodki sos chilli (najpyszniejsza potrawa jaka jadlem w Tajlandii) i mojego ulubionego cytrusa (Sam O?). Tak zaopatrzony pojechalem na kwatere, gdzie moglem zrelaksowac sie w hamaku po dniu pelnym wrazen i popisac dziennik podrozy.
grillowane owoce morza :)