Wczoraj wieczorem moje plany ulegly zmianie. Otoz probowalem ustalic gdzie i ktoredy jechac, a poniewaz moj przewodnik cos tam mowi ale nie do konca, nie bylem w stanie ustalic odleglosci i kolejnosci zwiedzania. Postanowilem wracac codziennie do Chiang Mai na nocleg, a po kilku dniach przeniesc sie do Chiang Rai. Ta decyzja sprawila ze pospalem sobie troszke i wstalem ostatecznie o 9:30. Pierwszym punktem w planie dzisiejszego dnia byl zakup mapy, bo bez tego ani rusz. Nowo zakupiona mape zaczalem porownywac z przewodnikiem podczas sniadania, aby ustalic co by tutaj dzisiaj przeskrobac. W pomoc zaangazowala sie kelnerka z knajpy w ktorej jadlem, ona cos chciala ale sama nie do konca wiedziala co. W tym wszystkim byla naprawde smieszna, bo biegala (doslownie) pytac sie kogos co i jak, przynosila mapy, probowala sobie przypomniec co tu mozna obejrzec, ale ogolnie przewodnik byl z niej kiepski. Ostatecznie wspolnymi silami doszlismy do konsensusu: jade do Doi Inthanon National Park.
Doi Inthanon to najwyzsza w Tajlandii gora (2565 m n.p.m.) i mozna wjechac na sam szczyt droga (z Chiang Mai na szczyt jest 113km). Wokol gory dzungla, lasy, kilka wodospadow i jaskin, tak wiec jest co ogladac. Bilet wstepu to 200thb + 20thb za motocykl. Droga jest bardzo prosta, z Chiang mai wyjezdza sie Wualai road, ktora przechodzi w droge 108, ktora to jedziemy caly czas prosto az do Chom Thong gdzie skrecamy w prawo w droge 1009 ktora prowadzi juz na sam szczyt. Nie zastanawiajac sie zbyt dlugo dosiadlem moje cudenko i wyruszylem w droge. Byc moze motorower nie jest zbyt dobry na dlugie trasy, ale jakos dawal rade. Udalo mi sie z niego wyciagnac 90km/h, a powyzej tej predkosci zaczynalo sie robic niebezpiecznie.
Droga do Chom Thong
ja na moim rumaku
duzio ryziu
Jezeli chodzi o kwestie prowadzenia pojazdu w azji, to na pierwszy rzut oka sprawa wydaje sie skomplikowana, ale wynika to z naszego europejskiego "niewlasciwego" podejscia. Na poczatek trzeba zdjac kask i znalezc klakson w naszym pojezdzie. Nastepnie musimy zalozyc, ze: nie uzywanie kierunkowskazow, wymuszanie pierwszenstwa na wszelkie sposoby, jazda poboczem pod prad, skrecanie ze srodkowego pasa w lewo i prawo, traktowanie czerwonego swiatla dosc elastycznie, to wszystko norma! No i ja zalecam byc aktywnym na drodze, co w moim uznaniu daje nam wieksza wladze nad wlasnym losem. Ja stosuje sie do tych zalozen i nie powiem jezdzi mi sie calkiem niezle, choc na pewno duzo daje mi praktyka nabyta w Indiach, no i to ze w sezonie poruszam sie po Polsce na motocyklu.
Praktycznie zaraz za skretem w droge 1009 mozna rozpoczac zwiedzanie, bo co kilka kilometrow jest cos do zobaczenia. Ja najpierw skierowalem se do wodospadu Mae Ya, do ktorego jedzie sie ok 20km od glownej drogi. Trasa prowadzi przez rzadki wypalony sloncem las, a zakrety sa momentami bardzo ostre (amatorzy szybkiej jazdy strzezcie sie). Co najlepsze prawie wszystkie drzewa sa lyse, a na ziemi lezy mnostwo lisci i nawet pachnie taka nasza polska jesienia. Do samego wodospadu trzeba jeszcze dojsc jakies 500m, ale naprawde warto poniewaz jest naprawde ladny.
droga do Mae Ya
Mae Ya we wlasnej osobie
zasluzony odpoczynek
Poniewaz nie bylo zbyt wczesnie postanowilem najpierw zaliczyc klu programu czyli szczyt, a potem zjezdzajac obskoczyc to na co starczy czasu. Bylo to calkiem dobre rozwiazanie bo droga ku gorze ma 48 km i jest momentami stroma, takze momentami ze moj motorower poruszal sie bardzo mozolnie (momentami jechalem na jedynce). Im wyzej wjezdzalem tym roslinnosc robila sie bardziej bujna i zielona, az w koncu zorientowalem sie ze jade przez dzungle. W pewnym momencie zdalem sobie sprawe ze jeszcze chwila i skonczy mi sie benzyna. Przed oczami pojawila mi sie wizja niezlego zamieszania z ogarnieciem paliwa. To wszystko spowodowalo ze musialem zjechac troche w dol. Zagadalem (na migi) napotkanego po drodze mezczyzne na skuterze i ten postanowil mnie poprowadzic do stacji. Stacja okazala sie byc zwykla chalupa w ktorej staly 3 beczki z rurkami, a paliwo nalewala pani z dzieckiem na reku :). Napełniłem jeszcze brzuch w jednej z przydroznych knajp. Najedzony i z pojazdem zalanym pod korek ruszylem ku gorze.
na stacji benzynowej
droga pod gore
W zwiazku z wysokoscia spadla nieco temperatura i nie powiem, zrobilo mi sie chlodno. Sam szczyt nie prezentowal sie zbyt specjalnie, ale z drugiej strony czego tu oczekiwac po gorze na ktora mozna wjechac samochodem. Natomiast okolica bardzo fajna. Zaliczylem dwie sciezki dla turystow, czyli pomosty po ktorych idzie sie metr nad ziemia i mozna sobie bezpiecznie i nie brudzac sie obserwowac otaczajaca roslinnosc. Sa tu rododendrony, orchidee i mnostwo innych chwastow ktorych nazw nie pamietam. Zjezdzajac w dol wstapilem jeszcze do Npamaytanidol Royal Chedis (kolejne 40thb), czyli dwoch swiatyn (stup). Swiatynie sa otoczone zadbanymi ogrodami i jest to rowniez calkiem niezly punkt widokowy, choc ja nie mialem szczescia do widocznosci. Zaskoczylo mnie to, ze obok zwyklych schodow, sa tez zadaszone schody ruchome dla bardziej leniwych.
na gorze
welcome to the jungle
Npamaytanidol Royal Chedis
widok z gory
Kolejnym punktem wycieczki byl wodospad Wachiratan, ktory szybko obfotografowalem i rzucilem sie w szalenczy zjazd serpentynami, co chwile zatrzymujac sie na fote. I tak po trochu, po trochu i o 18:30 wjechalem dostojnie do Chiang Mai. Ze wzgledu na uczucie plonacych przedramion (na nic sie zdaly przykre doswiadczenia z Pushkaru) od razu skierowalem sie do apteki, po jakis krem na poparzenia sloneczne. Dzisiejszy wieczor spedzam, tak jak wczoraj i pewnie tak jak jutro, czyli pisanie strony w zaciszu pokoju, jakas pyszna tajska potrawa na miescie, wizyta w internet cafe i wczesnie spac. Jutro trasa z naciskiem na swiatynie albo na kolejny park, ale nad tym jeszcze pomysle.
Wachiratan waterfall
droga w dol