No w koncu udalo mi sie rano wstac. O 7:40 juz sie zbieralem do wyjscia. Po wczorajszym incydencie lekko kustykam na prawa noge, bo mam rozdarta skore na duzym palcu i troche mnie to boli, choc da sie przezyc. Sniadanie zjadlem dzis krolewskie, czyli omlet z serem i szynka, tosty z dzemem, sok pomaranczowy i herbatka. Po sniadaniu cofnelem sie jeszcze na chwile do guesthousu, aby oplacic jutrzejsza wycieczke. Wybieram sie jutro obejrzec panie z dlugimi szyjami i calodzienna wyprawa bedzie mnie kosztowac 900 thb. O tym co jest dokladnie w planie wycieczki, dowiecie sie jutro :). Wrocmy czym predzej do dnia dzisiejszego, ktory byl jak najbardziej spedzony aktywnie. Mam juz dosc swiatyn i zabytkow, czas na troche natury. Dzisiaj ja i moj motorower odwiedzimy park narodowy Khun Chae i miejscowosc Samoeng. Poniewaz juz wczoraj wyjezdzalem z miasta w podobnym kierunku, na druga strone rzeki Ping przedostalem sie szybko, gorzej bylo z odnalezieniem trasy nr 118.
nad rzeka Ping
Do poszukiwanej przezemnie trasy dojezdza sie kilkoma innymi, kilkakrotnie zmieniajac kierunek jazdy. Najwiekszym problemem bylo to, ze za kazdym razem drogowskazy pokazywaly inna miejscowosc docelowa. A dokladniej najpierw kierowaly na Son Sai, potem na Doi Saket, a potem na Chiang Rai (oczywiscie wszystko przy tej samej drodze i w tym samym kierunku), przez to wszystko musialem sie co chwile zatrzymywac aby odnajdywac kolejna miejscowosc na mapie (a pamietajmy ze jade w skarpetkach na rekach). Uff, ostatecznie trafilem na wymarzona 118-tke i prulem w kierunku Kun Chae. Kreta droga byla bardzo przyjemna i prowadzila miedzy mniejszymi i wiekszymi gorami. Im dalej od Chiang Mai tym bujniejsza roslinnosc obrastala gory.
trasa do parku
roslinnosc chyba chce przejsc przez ulice
Wlasnie dla tej roslinnosci jechalem do Kun Chae, wedlug mojego przewodnika w parku tym jest najpiekniejsza i najgestsza dzungla w calej Tajlandii. No i fakt, bylo gesto i na maxa zielono, az strach pomyslec co dzieje sie dalej od drogi. Po 56 kilometrach od Chiang Mai dojechalem do kwatery glownej parku i tak zwanego information center. W srodku odnaleziono dla mnie pania, mowiaca po angielsku od ktorej dowiedzialem sie, ze tutaj sa dwie krotkie sciezki, dwa wodospady, ale tak naprawde to lepiej jechac gdzie indziej. Niestety pani nie wladala na tyle dobrze po angielsku aby wytlumaczyc mi jak dostac sie do wodospadu. Wzielem od niej ulotke, z ktorej tez niewiele wynikalo i postanowilem znalezc wodospad na wlasna reke. No i klops, jade i jade, po bokach same tajskie hieroglify. Nie widac zadnego oficjalnego wejscia, do mojej wymarzonej dzungli. Niby jestem tak blisko, mam swoj cel na wyciagniecie reki, ale nie wiem jak wejsc do srodka, gdzie wynajac przewodnika, lub podlaczyc sie do jakiejs wycieczki. Czytalem troche przed wyjazdem o dzungli i wszedzie powtarzano, zeby nie wchodzic do dzungli samemu bo to bardziej niebezpieczne niz nam sie wydaje (ja wierze). Przejechalem 20km, nic nie znalazlem i zawrocilem. Po drodze zatrzymalem sie na jedzenie w Hot Spring i zatankowalem pojazd. W knajpie "kelner" zapytal sie "pepsi?", kiwnelem glowa ze tak i przyniosl mi wode :). Jezeli chodzi o stacje benzynowa, to znowu okazala sie 3 beczkami z rurkami do nalewania benzyny. Uznalem ze skoro juz przejechalem te 60km, to nie moge tak po prostu wrocic z powrotem. Pojechalem wiec jeszcze raz do kwatery glownej, aby przejsc sie po sciezkach wyznaczonych przy wejsciu. Zostawilem motorower pod jedna ze sciezek i ruszylem w glab lasu. Tutejsza roslinnosc bardziej przypominala zwykly spalony sloncem las (tzn w tropikalnym wydaniu), niz bujna, wilgotna dzungle. Mimo wszystko nie bylo tak zle, byly zarosla bambusow, drzewa figowe, znane nam z filmow liany, a spod nog uciekaly mi jaszczurki i weze. Choc nie bylo to to czego pragnelem, to bylo calkiem niezle, a porzadnych rozmiarow kupa znaleziona przy wejsciu spowodowala, ze serce mialem w przelyku (w koncu jestem sam w tropikalnym lesie).
Bawilem sie w najlepsze, gdy nagle zorientowalem sie, ze zostawilem kluczyki w motorowerze ... ups. Ta sama sciezka ktora przed chwila przedzieralem sie powoli, wracalem biegiem (nawet mimo obolalej nogi :). Na moje szczescie motorower zastalem, tak jak go zostawilem i z kluczykami w stacyjce. Na moje szczescie jestem na takim zadupiu, ze nikogo oprocz mnie tu przez te 30 min nie bylo. Poniewaz nie bylo juz sensu wracac znowu spowrotem do lasu, postanowilem wracac. I znowu kreta droga, piekne widoki i ta dzungla po bokach, tak blisko ... a jednak. Obiecalem sobie ze sobie to jeszcze odbije. Na przedmiesciach Chiang Mai bylem przed 15, wiec mialem czas aby smignac jescze do Samoeng, ktore lezy jakies 50km w przeciwnym kierunku.
tak wyglada wjazd do kazdej wiekszej miejscowosci
Do Samoeng jedzie sie przez Mae Rim, a nastepnie skreca w lewo, w pobliskie gory. Otoz okazalo sie ze tutaj krajobraz jeszcze piekniejszy :). Droga prowadzila zygzakiem raz w gore, raz w dol, wspinala sie, skrecala, zawracala. Czulem sie troche jak Gino Rossi, no gdyby tylko nie ten motorower z koszykiem. Cudowna droga pod motocykl, co zreszta stwierdzilem nie tylko ja bo motocyklistow bylo tu wielu. Do tej pory w Tajlandii 2 razy widzialem motocykl o pojemnosci powyzej 200cc, a dzis na drodze do Samoeng widzialem ich z 20. Byly scigacze, choppery i turystyki, byl nawet tajlandzki gang na harleyach hehe.
droga do Samoeng
Jezeli chodzi o widoki, to na prawde pierwsza klasa. Nie bede sie nad nimi rozpisywal bo i tak nie opisze, a zdjecia nie oddaja tego wszystkiego. Jezeli jestes w Chiang Mai to wsiadaj na dwa kolka i jazda do Samoeng. Na poboczach tropikalna roslinnosc i co chwile gorskie widoki, po prostu pieknie. Tak sie rozgladalem na boki ze w pewnym momencie prawie uderzylem w ... slonia :), ktory szedl sobie jakgdyby nigdy nic droga. Samo Samoeng, to zwykla wiocha w ktorej nic nie ma. Wjechalem i wyjechalem, dalej cieszac sie jazda po gorskich serpentynach.
malo brakowalo :)
ulica Samoeng
W Chiang Mai bylem okolo 18, a w brzuchu kiszki marsza graly. Glod zaspokoilem w bardzo fajnej "restauracji" na rogu Mani Noppharat Road i Chaiyaphum Road. W tym przybytku rozwiazano dylemat czy ugotowac cos samemu, czy wyjsc do knajpy. Na srodku kazdego stolu jest dziura, w ktora obslugujacy wklada wiadro z rozrzazonymi weglami. Na to kladzie talerzo-ruszt i na jego obrzeza wlewa jakis plyn. Klient wybiera sobie co chce smazyc i gotowac, a do wyboru ma kilkanascie rodzajow miesa, warzywa, salatki, ryze, makarony i slodkosci. Zjadlem talerz miesa (gotowane i smazone), wlasnorecznie ugotowane warzywa i salatke + pepsi. Koszt calego posilku to 150 thb. Na szczescie kelner pomogl mi skumac o co chodzi, bo na poczatku nie wiedzialem co i jak i bez niego chyba bym sie nie ogarnal. Najedzony do syta pomknelem do "domu", podzielic sie wrazeniami z dzisiejszego dnia z wami. Po ogarnieciu strony wyskoczylem do center, gdzie odbywa sie targ. Jest tu wszystko: krawaty i krewety, obuwie i masaze, dziwki i amulety, stoly cale zastawione sushi :P, nie sposob tego zliczyc. Ja zaspokoilem glod paczka sushi za 40 thb. Pobuszowalem troche miedzy straganami i zawinelem sie na kwatere. Dzis musze isc wczesnie spac, bo jutro pobudka o 7.
przed posilkiem
smazenio-gotowanie