No nie powiem zebym sie wyspala ;) ale ze za oknem wschod slonca, morze i palmy wiec jakos mnie to zupelnie nie przeszkadzalo. Razem z Jeanem Sebastianem ruszylam do bazy hotelowej miasta. Udalo nam sie szybko znalezc ladna dwojke, za przystepna cene 150 tys dongow w hotelu Thien Huong na Nguen Thien Thuat. Dochodzila raptem siodma, wiec raz - oddalismy wszystkie nasze rzeczy do prania (20 000 za kg), dwa - udalismy sie na sniadanie. Ja na dzis planowalam wypad lodzia na okoliczne wyspy, a ze moj nowy wspollokator nie lubi slonca mial zamiar sprawdzic miasto.
Poziom orietnacji w terenie naprawde znacznie sie podniosl. Moze nie osiagnelam jeszcze mistrzowskiego poziomu, ale mysle ze spokojnie zaoszczedzam jakies pol godziny dziennie nie chodzac tam gdzie chce dojsc droga na okolo. Jak sam Thanh Ha Mau stierdzil jeszcze w Hue - jestem bardzo inteligenta, bo wystarczy mi jeden rzut oka na mape i wiem gdzie jestem...taaa....:) zeby on tylko znal prawde :) Ale to czego mozna byc pewnym to faktu, ze w kazdym miescie znajdzie sie ulice Huong Vong, cala sterte odmian Nguen cos tam, a w wiekszosci jest jeszcze Le Loi.
Na Bien Thu znajduje sie biuro Mama Linh's Boat Tours, polecane chyba zreszta przez Lonley Planet. Do wyboru mialam dwie opcje. Jedna za 250 000 nastawiona glownie na snorkling, druga za 120 tys dongali z programem rozrywkowym wlacznie. Wzielam z programem :)
Zapotrzebowanie na wycieczke trzeba zglosci najpoznjej kolo 8 rano, plus minus spokojnie 20 min, bo jak wiadomo Wietnam nie slynie z punktualnosci. Tak kolo 8. 30, 40 i to tez zalezy od opcji jaka sie bierze, nastepuje zbiorka. Bus,by przetransportowac sie na lodke przyjezdza pod twoj hotel czy inne, wedle zyczenia wybrane miejsce.
Plan rejsu zakladal ze pierwszym naszym przystankiem bedzie wyspa Hon Mieu, ktorej to duma i chluba jest akwarium. Wjazd kosztuje 35 000. Akwarium w stylu wietnamskiego kiczu imituje wielki statek, w srodku sa dosc male akwaria jak na dosc duze ryby...zolwie, piranie i wychudzone rekiny.
Po jakis 20 minutach znow sunelismy statkiem na spotkanie z kolejna przygoda. Tym razem snoorkling. Na kawalku jakiegos tekturowego pudelka potwierdzilam odbior sprzetu do nurkowania, czyli maski i fajki. Chwile mi zajelo podjecie decyzji czy wezme do ust rurke :) ktora nowa to nie byla a i uzywana wielokrotnie, ale wyjscia za specjalnie to nie bylo. Nurkowanie kojarzy mi sie z kolorowymi rafami kolarowymi, blekitem wody i lawicami ryb. W wersji wietnamksiej wyglada to skromniej, ale smieszniej. Ok - ryby byly, blekit wody juz nie bardzo, ale za to znalazlam na dnie: skarpetke, puszki po coli i piwie i kuchenna scierke :)
Plan byl napiety i nasz pan przewodnik zarzadzil koniec eksploracji dna i zbiorke. No i wtedy przyszla pora na czesc rozrywkowa. Podano nam na dachu lodki lunch: sajgonki, ryz, krewetki, kurczaki, jajka, warzywa, noodle, zupe. A gdy zakotwiczylismy sie w jakiejs przyjemnej zacisznej zatoce zaczelo sie na calego. Najpierw open bar w wodzie z lokalnym winem i owocami. Z glosnika na statku rozbrzmiewa 2unlimited, George Michael, Coco Jumbo. Rewelacja! :) mielismy godzine dla siebie. Plywanie, slonce, fikolki do wody z dachu lodzi, owocowe wino i 2 unlimited z glosnika...myslalam ze lepiej juz byc nie moze. Ale moze :) Patrze, a na lodzi z niewiadomo skad wylania sie perkusja i koles z gitara, a pan przewodnik porywa mnie to tanca. Cala lodka klaszcze, spiewa, chlopaki daja czadu na perksji, a ja wywijam z panem przewodnikiem. W nagorde dostalam bukiet sztucznych kwiatkow, ktory zreszta musialam zwrocic na koniec rejsu :) he he...tance poszly na calego. Tanczyli Chinczycy, Japonczycy, tanczyla Kanada, Anglia i Indoznezja. A potem kolejno byly spiewy i karaoke. Kazdy spiewal jak umial i w jakim jezyku potrafil, a zespol przygrywal po swojemu, czy to pod "gdzie strumyk plynie z wolna", czy to pod I will survive.
kolejka linowa na jedna z wysp
Lodka leniwie oplynelismy jeszcze spory obszar akwenu, zagladajac na poszczegolne wyspy. Relaks, woda, slonce i mile towarzystwo. Troche po 16 dobilismy do brzegu, a bus zawinal nas lekko zawianych po owocowym winie :) do hotelowej dzielnicy.
Wieczorem w hotelu spotkalam sie z Jeanem i postanowilismy ze wieczor spedzamy na delektowaniu sie jedzeniem i tutejszym swiezym piwem, zwlaszcza ze Jean dostal jakiegosc zapalenia spojowek. Oko mial jak sliwka i nie widzial za wiele, oprocz kufla z piwem :) ale twierdzil ze w koncu jest denstysta, a to prawie jak lekarz i sam sobie poradzi. Jego apteczka faktycznie byla imponujaca i byl przygotowany chyba nawet na operacje, a co najmmniej na lecznie kanalowe.
Rewelacyjny bar na wieczor to Nghia Bia Hoi, ktore miesci sie na Hung Vuong 7G3. W wiekszosci przesiadywali tam wietnamczycy, co jest chyba najlepszym swiadectwem tego miejca. Piwo za 4 tys kufel i jedne z najlepszych sajgonek jakie w zyciu jadalam.
Wasze zdrowie!