Pobudka wczesnym rankiem miala na celu zlapanie autobusu do Da Lat. Wlascicielka hotelu, zreszta bardzo mila, zabukowala nam bilety u jednego z przewoznikow i po raz kolejny przekonalam sie ze nie jest to wcale glupi pomysl. Poczatkwo negatywnie bylam nastawaiona na wszelkie agencje posredniczace i wolalam transport publiczny, co jednak zawsze wiazalo sie z tym ze trzeba bylo poswiecic troche czasu na organizacje. A tak zaoszdza sie naprawde duzo czasu, przy czym ceny nie sa wcale wygurowane, a czesto bardzo zblizone do cen autobusow publicznych. Oczywiscie trzeba tylko troche sie rozejrzec i zachaczyc o dwie, trzy agencje, troche potargowac i sprawa zalatwiona. Plusem jest to ze zazwyczaj autobusy te trzymaja sie rozkladow, z tym ze kwardans akedemicki liczy sie tu jako pol godziny :) A! i co wazne, autobus przyjedza po Ciebie pod Twoj hotel, co ma minus taki ze zajedza tez po wszystkich innych pasazerow, ale i tak jest to calkiem niezle rozwiazanie.
z Nanh Trang autobusy do Da Lat byly trzy - osma, dziesiata i pierwsza po poludniu, za okolo 100 tys dongow. Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami bierzemy ten o osmej. No ale! Jean obudzil sie dzis z okiem tak wielkim i napuchnietym, ze nie widzial juz toatlnie nic i zapadla decyzja ze idzie do lekarza, prawdziwego lekarza a nie dentysty i ze jedziemy tym o 10. Twierdzil ze poradzi sobie sam wiec ja mialam czas na wycieczke do Long Son Pagoda i wielkiego posagu Buddy. Taksowka motorowa za 15 000 podjechalam na miejsce. Pogoda dzis zupelnie odmienna od wczorajszej, mimo ze nadal bardzo cieplo to jednak z rana padal deszcz wiec przemoczona dotaralam na miesjce. Budda ma 27 metrow wysokosci. Siedzi na cokole gdzie znajduja sie odlewy mnichow, ktorzy w latach 60 dokonali samospalenia w formie buntu przeciw przesladowaniom.
Troche nizej jest drugi Budda. Spiacy, a spi na prawym boku bo podobno ma sie wtedy lepsze sny. Pokrecilam sie po okolicy, pogoda zdecydowanie sie poprawila i ruszlam w dorge powrotna bo o 10 mialam sie spotkac z Jeanem w hotelu i lapac autobus na Da Lat. Jean juz czekal, oko jakby faktycznie lepiej co swiadczylo o tym ze mozemy ruszac...ale nie :) Tym razem moj kolega zgubil portfel :) wiec z autobusu o 10 nici, i zostala nam 13. Jasne, moglam jechac sama, ale raz ze 3 godziny mnie nie zbawia, dwa zawsze moge isc na pyszne sajgonki :) i jak pomyslalam tak zrobilam. Po drodze spotkalam Franciske z Belgii z wczorajszej lodki wiec do tego bylo jeszcze towarzystwo, a jak sie okazalo piwo o 10 rano smakuje rownie dobrze co wieczorem :)
sniadanie
Buddha
cmentarz
Nha Trang
Long Song Pagoda
Plaza Nha Trang
Jean byl w szpitalu, w barze w ktorym jadl sniadanie, pytal na ulicy, zaszedl na posterunek policji, ale porfela nigdzie nie znalazl. Zajelo mu to dobre 2 i pol godziny. A dlaczego nie znalazl? a dlatego, ze jak sie okazalo caly czas mial go w pokoju. Reszte pozostawie bez zbednego chyba w tym przypadku komentarza :)
Bus przyjechal po nas z pol godzionnym opoznienieniem, co zaowocowalao degustacja bananow w ciescie, ktore zwalaja mnie z nog. Smazy sie je na glebokim oleju, ale w zestawie dostajesz gazete albo strony ksiazki zeby go odsaczyc wiec nie ma tego zlego. Busem podjechalismy do biura Malinh Express gdzie za 100 tys dongow kuplismy bilety do Da Lat. Autobus klimatyzowany, wygodne rozkladane fotele, poduszka, kocyk. Standard zawsze mie zaskakuje. Gadamy z Anglikami ktorzy tez jada z nami. Zamawiali bilet przez swoj hotel, gdzie im powiedziano ze droga do Da Lat jest nowa takze szybko i bez problemu bedziemy mogli dojechac. Fajnie.
Nowa droga do Da Lat byla faktycznie nowa. Tak nowa, ze jeszcze nie ukonczona. A nowa bedzie ja mozna nazwac chyba w przyszlym roku. I jadac ta droga po raz pierwszy w zyciu naprawde uwierzylam ze autobus moze spac z urwiska. Rozkopy, wykopy a do tego spore opady deszczu spowodowaly ze nie wiem jak, ale jakims cudem kierowca przedzieral sie przez to bloto choc na moje oko bez jeepa to tu ani rusz. Czasem trzeba go bylo wypychac, czasem podkladac deski pod kola, wsiadac, wysiadac. Zaliczylismy kilka efektownych poslizgow. Ale sie udalo :) Meczylismy sie tak moze jakies 20 km, a pozniej droga faktycznie prowadzila po rownym asfalcie i chyba to wlasnie mial na mysli Pan z hotelu.
Da Lat to miejscowosc polozna ponad 1500 metrow n.p.m wiec droga jest dluga i kreta, ale widoki za oknem rewelacyjne. Kaskady wodospadow, wijaca sie rzeka, urwiska, gory i polacie pol herbaty. Slonce przy zachodzie przebilo sie nawet niesmialo przez chmury i ostwietlilo wszystko cieplym pomaranczowym swiatlem...
droga na Da Lat
Na miejsce dotarlismy w granicach 18. Dworzec autobusowy w Da Lat tez nowy. A nawet powiedzialabym nowoczesny. Do Centrum bylo jeszcze jakies 5 km. Z autobusu mial nas nas podwiezc podstawiony bus firmy przewozowej, ale sie nie zmiescilimy wszyscy, wiec mial wrocic. Nie wrocil :) W czwroke, razezm z Anglikami wzielismy takse i powytargowaniu ceny za 40 000 dojechalismy na miejsce. Z hotelem nie bylo zadnego problemu. Zajrzelismy do Viet Thanh, ale ze wlasciciel uparl sie na 10 dolarow za pokoj, zajerzelismy do sasiada i u sasiada tez sie rozgoscilismy. Hotel Hoan Vy (18D Bui Thi Xuan) - 7 dolarow za dwojke. Wzielismy dwa i pewnie zostaniemy tu na dwie noce.
Klimat zrobil sie chlodny. Jest jakies 17 stopni. Wieczorny spacer po miescie, uwienczony kolacja w postaci wietnamskich nalesnikow z warzywami zakoczyl sie dosc wczesnie. Z okiem Jeana nie bylo najlepiej, a ja przez klimatyzacje w hotelu sie przeziebilam, dostalam kataru i lekkiej goraczki. No ale Jean uparcie twierdzi ze mnie wyleczy. W koncu jest denstysta :)