My Tho, czyli wrota do Delty Mekongu. Wystarczylo ze wyszlam na sniadanie, a posypaly sie propozyje wyprawy lodzia. Naprawde przyzwyczjam sie do faktu, ze zupa o 7 rano to wcale nie jest taki glupi pomysl. Pozniej temperatura wzrasta do takiego stopnia, ze jedzenie jest zdecydowanie ostatnia rzecza o ktorej myslisz.
Jeszcze dobrze nie wyjadlam kluskow, a juz mialam trzech przewoznikow. W propozycjach wyprawy lodzia wymieniali sie: lokalny cwaniaczek, no ze tanio, ze cuda sie beda dzialy, ze cala lodz tylko dla mnie, na czym i tak mi nie zalezalo, no i ze dla mnie specjalna cene ma. Byl tez lokalny pijaczek, oraz weteran wojny, ktory wrocil do Wietnamu po tym jak osiedlil sie w Hong Kongu.
Ceny, chyba juz nie wiedzieli jakie wymyslac, bo krazyli wokol 20 dolarow za 3 godzinna wycieczke po okolicznych kanalach i wyspach delty. To co ja bylam w stanie dac to maks 10 i to tylko dlatego ze poranny spacer pokazal, ze My Tho co prawda jest fajne, ale na maks 3 godziny. Wystarczajaco, by zachaczyc o targ i przespacerowac sie wzdloz rzeki, gdzie mozna zobaczyc jak sie mieszka w tym miescie. A mieszka sie w domach na palach.
My Tho
Na spacerze spotkalam przesympatyczna wietnamke. Dalam sie namowic, choc dlugo wcale namawiac nie musiala, na ta, jakze popularna w tych okolicach wycieczke lodzia. Szczerze mowiac myslalam, ze zrobimy babski wypad, ale okazalo sie ze mym przewodnikiem bedzie mlodszy brat. Cena, ktora uzgodnilysmy droga targu to 10 baksow za 3 i pol godziny wyprawy. No okej. Przynajmniej nie upadla na glowe jak jej poprzednicy.
Mlodszy brat wskazal mi msc na lodzi obok siebie. Liczylam, ze pogadamy, ale raz ze silnik warczal tak, ze nic by i tak pewnie nie bylo slychac, a dwa okazalo sie ze mlodszy brat jest daleko w tyle za swoja starsza siostra jezeli chodzi o znajomosc angielskiego, wiec pozostalo nam tylko serdecznie sie do siebie usmiechac. Lodz przeznaczona byla na 10 osob. Bylam sama jedna. Takie wyroznienie mnie spotkalo.
Z bratem mimo, ze nie gadalismy - dogadywalismy sie i dobrze bylo nam w naszym towarzystwie. Jakies mial zapedy do fotografii bo co chwila chcial mi gdzies robic zdjecia. Wiec zaproponowalam zamiane. Ja steruje lodzia, a on cpyka foty. No i poszedl na to :) Zakasalam zatem rekawy i plyne. Pokrecilismy sie po okolicznych kanalach, mniejszych, wiekszych, zajrzelismy na wyspe jedna, druga, ale prawdziwa zabawa zaczela sie dopiero w fabryce cukierkow kokosowych i bananowego wina. Sama nie wiem co lepsze. Degustacji nie bylo konca, a jak w gre weszla jeszcze wodka z weza to juz sama nie wiedzialam czy lepiej bedzie jak ja bede prowadzic lodke, czy mlodszy brat.
Wodka z weza. Wrecz nie wypada wpasc z wizyta do Wietnamu i nie zakosztowac tego trunku. Jeden bol, ze nie mozna jej wywiezc do Europy. wieksze wrazenie niz smak stwarza wyglad beczki wypchanej wezami, skorpionami i Bog jeden wie czym jeszcze. W smaku dosc mocna. I grzeje.
Zawitalismy takze na Wyspe Con Phung, czyli Wyspe Kokosowego Mnicha, ktory stworzyl tu swoj ruch religijny, wybudowal dziwaczny kompleks swiatyn, a przydomek ma swoj dlategp, iz jadl tylko orzecchy kokosowe. Dodam tylko ze winda, ktora prowadzila na taras do medytacji imitowala kapsule kosmiczna...co chyba cos o kokosowym mnichu swiadczy.
Swiatynie Kokosowego Mnicha
Wycieczke uznaje oficjalnie za udana. Jednak towarzystwo wazna sprawa. Wrocilismy z bratem na przystan i tyle go widzialam. Po obiedniej dawce zupy ruszylam na dworzec autobusowy by przedostac sie do Can Tho. Po drodze napatoczyl sie lokalny cwaniaczek, ktorego to mialam okazje poznac rano. Nawet milo sie rozmawialo. Jak juz nie mial w glowie tylko dolarow i wyprawy lodzia. I pomocny, bo jak sie okazalo nie ma juz atobusow do Can Tho, chyba ze pojede na autostarde by tam zlapac jakies przelotowe. W dwie minuty zalawtil mi kolege z motocyklem, poinformowal go co i jak i po 15 minutach stalam juz z kolega (lat chyba z 55) na autostardzie i czekalam na autobus. Taki byl uczynny ze towarzyszyl mi ponad 20 minut nim nadjechal bus. Bus pelny po brzegi, no ale ja sie nie zmieszcze?:) bylo nas tam chyba ze 30 osob, msc maks dla 10. W formie ciekawostki dodam, ze w busie, jak i autobusach publicznych sie pali.
Wysadzili mnie gdzies. wiedzialam tyle, ze jest to po za miastem. I pojechali dalej. Ale, ze chyba w calym Wietnamie nie ma takiego miejsca gdzie nie spotkasz taksowki motocyklowej z dotarciem do centrum nie bylo zadnego problemu. Odwiedzialam dwa hotele, a trzeci byl strzalem w dziesiatke. Hotel 31. Wi fi, lazienka, nie dzialajacy telewizor, 120 tys. Wychodze na wieczorny spacer by cos zjesc, a tu dopada mnie koles i co? i proponuje wycieczke lodzia :). Taki juz to urok Delty Mekongu.
Okolica Can Tho slynie przedewszystkim z targow na wodzie. I jutro sie na takowy mialam zamiar wybrac. Utargowalam kilka dolarow i za 200 tys dongow plyne jutro z rana na najwiekszy wodny targ w Delcie Mekongu.
PS. Kupilam wielki budzik za dolara :)