Pociag do Lao Cai wyrusza z Ha Noi o 20.35 (275 000 dongali za loze w sleeperze 6 os). Mimo ze bylam juz na wspomnianej stacji wolalam dmuchac na zimne, no bo wiadomo jak to z moja orientacja jest :) zatem z lekkim zapasem czasu wyruszylam. Mimo ze po dzisiejszym dniu mapa jest juz troche jakby oswojona postanowilam ze dam sobie rade bez niej. Pytalam 3 osob :) z czego dwie nie kumaly angielskiego ale jakos poszlo - choc musialam zademonstrowac ruchy pociagu z charakterystycznym czu czu:). W przedziele bylam pierwsza. Mala klitka,tyle co 6 prycz wisi, ale byly i okna i ac, a do tego posciel w kwiaty (???)
Duzo sobie rzeczy o Wietnamnie wyobrazalam, ale na pewno nie to ze w pociagu zastane posciel w kwiaty. Wszystko wygladalo tak ogarniecie, ze az sie skrzywilam ;/
Pierwszym członkiem mojej pociągowej zalogi byl Thrin Lo cos tam. A wiec gadka. Pada standardowe pytanie skad jestem, a jak walnelam ze z Polski to myslalam ze jak nic tylko padnie na miejscu. No bo jak sie okazalo Thrin Lo cos tam jest muzykiem, muzykologiem i pianista w jednym. No a ze Chopen, a ze taki film ladny widzial (Pianista) i pyta sie mnie gdzie jest Zelazowa wola (???). No i opowiesci nie bylo konca. Na przemian opowiadal i jadl jakies słodkie wietnamskie bulki. Jego specjalnoscia jest fortepian, ale gra tez na gitarze, skrzypcach i calej masie jakis wietnamskich sprzetow. Oczywiscie opowiedzial mi po wszystkich. Ba! wiekszosc wypisal na kartce, kilka narysowal i poinformowal mnie rowniez ktore to jedno a ktore to dwustrunowce. Takze wiem jakby co. Na codzien, z tego co zrozumialam, przeklada muzyke z kompozycji zachodnich na wymogi wietnamskie. Bo to bardzo modne teraz. Do tego ma ok 40 dzieci ktore uczy grac. Jego miloscia jest Chopin i choc cyt. "wie ze nie ma palcy pianisty, bo wszyscy z Azji to mali ludzie to posiada ducha, ogromne serce do muzyki Chopina, a wszystko to plynie z jego serca". Pozniej zeszlo sie na tematy zup, zarobkow, Francji, rodziny, wojen, Wietnamu i tak harcowalismy do 1 w nocy az padlam w ta kwiatowa posciel.
Do Lao Cai dotarlismy ok 5 rano. O dziwo, ale naprawde dalo rade sie porzadnie wyspac w pociagu. Na dworu ruch i gwar. Busy, autobusy, sprzedawcy wszystkiego od lararki ktora wyswietla obrazek kobiety na golasa, po mapy, czapki, ziemnniaki. To co moge szczerze polecic to wielkie, goroace buly (10 000 dongow i ani grosza wiecej - tak powiedzial Trin Lo cos tam). Bulki wygladaja jak nasze bagietki, a smakuja jak chalki. Do tego mozna kupic serki topione.
Do teraz zastanawiam sie dlaczego, ale w ostatniej chwili zmienilam plan dalszej podrozy. Poczatkowo planowalam Bac Ha, ale ze Thrin jechal do Sapy w odwiedziny do kumpla i tak zachwalal...no to mowie sobie ok. Niech bedzie i Sa Pa. Busow spod dworaca do Sapy jest cala masa, za 40 000 dongali - odjazd jak tylko uzbiera sie odpowiednia liczba osob by zapelnic busa, co raczej nie nastarcza wielkich trudnosci bo i chetnych spora liczba. No to jedziemy z Thrinem i wcinamy wielkie maslane bagietki. Ten oczywisce dalej swoje, bo jak tylko otworzyl oczy to zamknal sie na 5 min jak myslismy zeby w pociagu. No i tak jedziemy, jedziemy. Droga lekko wyboista, ale kreta - serpentyny kreca a to w prawo a to w lewo, a to w dol a to w gore. Thrin troche przycichl i zbladl..no i po 10 minutacj nie wytrzymal. Oddał mi swoja bulke i puscil pawia. A ja siedze z dwoma bagietkami w rekach i nie wiem co powiedziec. Pan kierowca sie obsmial,pani od biletow tez,Thrin padl na tylnie siedzenie i juz tam zostal. Mnie nie pozosalo nic innego jak konteplowac w ciszy widoki za oknem, wcinajac co raz maslane bule.
Na 5 min przez Sa pa Thrin podniosl sie zielony, ale usmiechniety. Najwyrazniej to ze zwrocil bulke pomoglo mu stanac na nogi. Zawinelam sie do hotelu obiecujac ze na pewno sie odezwe jak wroce do Ha Noi przed odlotem do Polski.
Sa pa
Zostalam sama na rynku. Mgla jak mleko. Jakies 10 stopni ciepla. Narzucilam na siebie wszystko co mialam i poszlam na zielona herbate. Tu ru ru ru i zakrecil sie jakis mlody kolo co mnie proponuje hotel. A to ze ma pokoje za 8 dolarow, a to zaraz ze za 7..ze niedaleko to dopilam herbate i poszlismy. Ostatecznie pokoj w Hanoi - Grenn - Tree hotel dostalam za 100 000 dongow czyli 5 baksow. Dwa lozka, tv, reczniki, posciel a nawet mydelka, szampony i takie tam, choc bardzo, ale to bardzo powatpiewam ze sa one jednorazowego uzycia. Najwazniejsze jednak ze jest goraca woda, a na moje pytanie o wi fi kolo polecial po kabel i zaraz mnie z I piera przerzucil na taras :) wiec mialam i net.
Sa pa slynie, a przynajmniej slynela kiedys z lokalnych gorskich plemion oraz targu. Moj hotel znajduje sie w srodku targu warzywno - jedzeniowego co powoduje ze unosi sie po okolicy zapach przypalanego pierza kury. Tak - dodaje to smaczku i klimatu :)
Tu mieszkam
Pierwszy spacer po okolicy...hmmm...kroluja tu potrawy w stylu Sapa Star Chicken Sandwich (nazwa ktora chyba najbardziej mnie rozbawila) a po za tym cala masa Club Sandwich, Hawai Pizza, Spaghetti Bolonaise, Tomato Soup. I jak sie szybko okazalo jedyne msc gdzie mozna cos zjesc do moj podhotelowy bazar (banany w ciescie, zupy, ryze i inne bajery). A do tego w dupach im sie poprzewracalo z cenami. Wi fi w Sapie to jakby obowiazek i moj holel bardzo mnie przepraszal, ze taki jakby zacofany i ze ja z kabla i obiecali solidnie ze jak nastepnym razem do nich przyjade to juz na pewno, ale to na pewno beda mieli wi fi. No wyrazam taka gleboka nadzieje.
Jednym slowem mowiac jest zle. Bardzo zle. Czuje sie jak w Zakopanym. Z grymasem na twarzy ide przed siebie. Jedna z dwoch atrackji samej Sapy jest kosciol oraz wieza radiowa. Kosciol faktycznie jest, a co to za atrakcja to ja nie wiem, a wieza? Mgła jak cholera to i pomyslalam tez ze i po jaka cholere bede wlazic na wieze radiowa.
Atrakcje Sa Py
Sa Pa
Ide za miasto. Za miastem troche jakby lepiej zwlaszcza ze poznalam Su i Kju. No to gadamy. Su nauczona w celach biznesowych podstawowych zwrotow angielskiego pyta jak mam na imie, ile mam lat i skad jestem, ja odwdzieczam sie Su podobnym zestawem pytan, wlaczajac w to jej pocieche. No i juz wiem ze Su ma 33 lata, Kju gdzies, jakies 5 m- cy.
Su i Kju
Taa..szlam tak z Su ze dwa kilometry. Plotkowac duzo nie plotkowalysmy, ale jakos milo mi sie z nimi wedrowalo.
Okolica nabierala jakby ksztaltu. Mgla opadla, zarysowaly sie gory. W przerwie na papierosa stracilam z oczu Su i mala Kju. Podjelam dezycje ze bez motocykla nie dam rady. Wiec w te pedy zawijka do miasta w poszukiwaniu moich dwoch kolek.
Oczywiscie w miescie targu warzywnego i biznesu nie bylo zadnego problemu z znaleziem motora. Na zegarze wybila dwunasta takze potargowalam sie o cene wypozyczenia skutera na caly dzien i za 100 000 dongow mialam rozowa Honde z pelnym bakiem i w komplecie z kaskiem - w Wietnamie praktycznie wszysyc jezdza w kaskach. Jak widac przepis przepisowi nie rowny bo oczywiscie nikt mnie nie spytal czy mam prawko, a ja oczyscie nie powiedzialam ze go nie mam.
Z poczatkiem cos mi szarpalo jak wrzucalam trojke :) ale i to dalo rade opanowac. Ruszylam w pogon za Su i Kju - w zasadzie nie mialam zadnego planu oprocz tego zeby jechac przed siebie. Wyjechalam z miasta jadac w dol ulica Cau May. Kilka km za Sa pa jest bramka, gdzie trzeba uiscic oplate za wjazd - 15 000 dongow. Po jakis 15 km minelam znak ze jak skrece w lewo to po 15 km powinnam trafic do Ban Co. Zatem mialam cel podrozy.
Drga z poczatku - rowny asfalt z czasem zaczela nastraczac troche trudnosci i trzeba bylo powalczyc :) Oczywiste to juz chyba ze nalezy sie trzymac zasad ruchu drogowego i trabic kiedy trzeba, zwlaszcza jak sie kogos wyprzedza.
Po drodze zatrzymalam sie a to tu a to tam, napilam herbaty w lokalnym barze...zrobilo sie nawet milo i swojsko.
Ryzowe pola
Ban Co to wies zamieszkala przez trzy grypy etniczne Dao, Tay i Mon. Oczywiscie i niestety biznes tam kwtinie, a slady cywilizacji mozna napotkac wszedzie.
Do miasta wrocilam po 18. Bylo juz ciemno i zimno. Nie pozostalo mi nic innego jak ruszyc na kolacje. No i siedze teraz jak ten dzieciol w Zakopanym. W formie buntu zajadam frytki i popijam Hanoi Beer i to jest chyba jedyny wietnamski akcent, bo do talerza przygrywaja mi Beatlesi. Jutro jest plan się stad wydostac.