baner
Dzienniki / Wietnam 2010 / Dzien 8

19.11.2010 - Hue - Everywhere you go always take the weather with you, czyli dzien osmy

Pociag na stacje w Hue wjechal punktualnie punkt 10.15. Jak tylko wychylilam nos nastapil szturm bazy hotelowej miasta. Ofertom nie bylo konca a mnie pozostalo jedynie ladnie sie usmiechac i dziekowac wszystkim po 5 razy bardzo serdecznie. Zoreintowawszy sie uprzednio jak wyglada rozklad pociagow do kolejnego celu mojej podrozy, stwierdziwszy ze zostane w Hue jeden, maks dwa dni, a potem ruszam dalej na poludnie z nadzieja na choc troche slonca.

Postanowilam ze zostawiam bagaz na stacji. Pokrece sie po miescie i ewentulanie wieczorem poszukam hotelu. I tu z pomoca przyszedl Pan Pho. Pan Pho prowadzi jedna z licznych knajpek na stacji. Zaraz po wyjsciu z peronów wystarczy rzucic okiem na okoliczne szyldy i znajdzie sie Pana Pho bez problemu. Raz ze bardzo mily czlowiek, dwa zna chyba caly rozklad pociagow na pamiec, trzy pieknie mowi po angielsku. No nic tylko sie z nim zaprzyjaznic. u Pana Pho zostawialam zatem bagaz za 10 000 dongow. Na odchodne rzucil haslo ze jak tylko bede miala jakis problem albo pytanie zawsze chetnie mi pomoze. No dusza czlowiek z tego Pana Pho.

Hue jest baza wypadowa dalej na poludnie, zwlaszcza do Hoi An. Brak jest niestety bezposredniego polaczenia pociagowego i trzeba jechac albo do Danang, a potem autobusem/taksa do Hoi An, albo pokusic sie na autobus, z tym ze oferty prw przewoznikow jakie padly na licytacji opiewaly na bajonskie sumy 150 000 dongow.

Stacja znajduje sie na krancu ulicy Le Loi, ktora prowadzi wprost w paszcze bazy hotelowej miasta i trase ta spokojnie mozna pokonac z buta, a ze Hue to turystyczne zaglebie z znaleziem hotelu problemow nie ma praktycznie zadnych. Wybor moj padl na Binh Duo I + do tego wytargowalam rower. Hotel oferuje najtansze pokoje za 7 baksow lub 8 do 13 za dwojke, czy tez moje ulubione dormitorium za jedyne 3 dolary. Decyzja byla chyba oczywista, no bo zawsze to fajniej pogadac z kims niz siedziec samej w 4 scianach, choc z prywatna lazienka.

Wyposazona w rower i butle wody ruszylam przez most Trang Tien na polnocy brzeg rzeki Perfumowej do cesarskiego miasta. Biltet wstepu kosztuje 55 tys. dongow. I warto. Choc moze pierwsze wrazenie nie powala, zwlaszcza kiedy zwiedza sie w je listopadzie to jednak z czasem Zakazane Miasto okazuje sie naprawde godne uwagi.

. . . . . . . .

zniszczenia po wojnie i tajfunie

. . . .

Rower, moim zdaniem, jest idealny na poruszanie sie po Hue. Samo miasto mimo ze spore jest naprawde przyjemne.Dzis tonelo w kwiatach z okazji jutrzejeszego, tutejszego dnia nauczyciela. Obowiazkowym punktem wypadow do Hue jest tez pagoda Thien Mu - Niebianska Pani. Droga do pagody jest prosta, zaraz po wyjsciu z cesarskiego miasta brama Ngo Mon trzeba skrecic w prawo i po jakis 4 km nad brzegiem rzeki Perfumowej ukazuje sie pokazna pagoda. Mieszkaja tu tez mnisi buddyjscy. Doszly mnie sluchy ze w garazu trzymaja niebieskigo austina sedana, ktorym pojechal do Sajgonu tutejszy mnich, by tam dokonac samospalenia. Cala okolica jest warta uwagi. Jadac wzdloz rzeki Perfumowej wyjezdza sie po za Hue i kilmat staje sie bardziej swojski i wiejski. Jak skreci sie w porzeczne ulice z Le Duan trafia sie na pola bananowcow, swiatynie i mozna sie zalapac na herbate w lokalnym sklepie.

. . .

A z wieczora poszlam na swoja pierwsza wietnamska randke :) Than Ha Mau zostal moim kompanem, przewodnikiem i towarzyszem wspolnej, wieczornej kawy. Poczatkowo chcial chyba wczuc sie w klimat europejski i zabral mnie do jakiejs Bamboo cafe, ale moja mina mowila chyba sama za siebie...no to i poszlismy tam gdzie na prawdziwych wietnamczykow przystalo. Kawa czarna. W szklance. Szklanka w misce. W misce goraca woda, by utrzymac cieplo. Wyjatkowo smaczna.

.

Za dwie kawy zaplacilismy cale 6 tys dongow, herbata gratis. W planach mielismy jeszcze cos zjesc, ale ze Than dostal tel z hotelu ze musi wracac, umowilismy sie na wieczorne piwo. Than pracuje w hotelu w ktorym sie zatrzymalam i zarabia 40 dolarow miesiecznie, co jak twierdzi nie jest najlepiej, ale narzekac tez nie narzeka. Wszystko co zarabia przenacza na szkole, za ktora placi 150 dolarow za semestr.

Ja tymczasem nie omieszkalam zpalaszowac tego i owego. Wietnamska kuchnia - nic dodac nic ujac. Wprost idelanie trafia w moje kubki smakowe. Ceny roznia sie w zaleznosci od tego gdzie jesz. Zupa ceni sie na 20 000 dongow, wersja podstawowa. Do tego jest cala masa i ogrom wyboru roznych plackow, pierozkow. Rzecz jasna obowiazkowo ryz, noodle i sajgonki.

.

Z Thanem spotkalam sie w hotelu. Dolaczylo do nas kilku jego kumpli. Na przekaske do piwa mielismy gotowane ziemniaki, seler i wietnamskie slodycze, cos jak chalwa ale bardziej krucha i cos jak galaretka. Than potrafil mi tylko wytlumaczyc ze jest tam woda i cukier i cos jeszcze ale nie wiedzial co, a ja podejrzewam ze to po prostu zelatyna.

statystyka