Pociag do Danang (40 000 dongs) spoznil sie jakies 40 min ale bylo mi to o tyle na reke bo postanowilam ze zachacze o sok z rambutana z puszki i odwiedze Pana Pho, ktory dzis byl rownie sympatyczny jak i wczoraj. Zdecydowalam sie na wyprawe pociagiem, gdyz rzekomo trasa ta stanowi niezpomniane przezycie i gwarantuje niesamowite widoki. Oby! Mimo iz Hue przywitalo mnie dzis deszczem i zachmurzonym niebem zdecydowanie zdazylam polubic to miasto. Pan Pho zapewnil mnie ze jak tylko przekrocze magiczna granice polnoc - poludnie pogoda bedzie juz tylko co raz to lepsza. Oby to tez! bo planujac wyprawe na Wietnam zakladalam ze zobacze choc troche slonca. Dormitorium w hotelu nie okazalo sie tak do konca strzalem w dziesiatke, bo cale wypelnione bylo japonskimi turystami, a do tego spala tam obsluga hotelu. Przyznali sie wczoraj wieczorem ze raczej turysci Europy tu nie spia (szkoda ze dopiero teraz :), ale mnie sie podobalo. Siedzialam z kolegami z wietnamu do 1 w nocy na naszym dormitorskim tarasie, pijac piwo i sluchajac wietnamksich hitow z telefonu.
Trase pociagu spedzilam praktycznie w toalecie. Tylko tam bylo okno, ktore sie otwieralo :) no i coz. Jak sie okazalo nawet w toalecie mozna calkiem milo podrozowac, zwlaszcza ze trasa faktycznie magiczna. Pociag sunie przy samym brzegu morza, wijac sie miedzy skalami, plaza, gorami, palmami. Moglam w tej toalecie przesiedziec tak i z 10 godzin dla samych widokow, aletroche przed 12 wyladowalam w Danang, gdzie spotkalam Jamesa i Hanah z Nowej Zelandi. Razem wzielismy taksowke i jakies pol godziny pozniej, ubozsi o 10 dolarow wyladowalismy w Hoi An. To co warte zobaczenia w Danang to ewentualnie Chinska Plaza, ktora zaslynela z czasow wojny amerykansko-wietnamskiej, ale rownie dobrze mozna sie tam zatrzymac taksowka w drodze do Hoi An...choc sama nie do konca wiem po co.
Hoi An urzeklo mnie jednym. Dojezdzajac do miasta ujrzlam to co chcialam ujrzec. Niebieskie niebo, slonce, jakies 30 stopni zaru lejacego sie z nieba. z umiechem na twarzy wspomnialam slowa pana Pho o magicznej granicy Hue.
Nie pozostalo mi nic innego jak zasiasc w jednej z jakze licznych tu knajp na prawdziwa caffe latte i podelektowac sie kazdym promieniem slonca z osoba.
Hoi An - miasto tak turystyczne, ze az milo. Masa knajp, restauracji, a przede wszystkim i w przewadze sklepow z tekstyliami, ciuchami, butami oraz wszechobecne galerie: rzezb, obrazow, lampionow. Wszystko to poprzeplatane pagodami, swiatyniami i uwienczone Krytym Japonskim Mostem. A niczym ta wisienka na torcie, wzdluz brzegu rzeki rozposciera sie warzywny targ. I jak to na Azje przystalo mozna tu kupic wszystko. Hotele jak grzyby po deszczu, caly przekroj od minus pare gwiazdek po pieciogwaizdkowce. Mnie sie trafil Green House hostel. Rozleniwiona kawa i sloneczna pogoda swierdzilam ze podzwonie wpierw po okolicznych hotelach i dowiem sie co i jak, zamiast bujac sie z plecakiem. Zwlaszcza ze taki skwar :) Traf chcial ze pierwszy hotel, czyli Green House mial nie dosc ze wolne pokoje, to jeszcze dormitorium za 5 dolarow. Oddalony jest od centrum miasta jakis kilometr, za to posiada basen, co gdzies tam mozemy potraktowac jako karte przetargowa. W dormitorium nie mieszkal nikt, wiec pomyslalam ze albo przyjda goscie pozniej albo bede miala przyslowiowa wolna chate. Nie wiem czy przyszli bo ja wyszlam. Pokoj, na pierwszy rzut oka calkiem przystepny okazal sie tak zagrzybiona posesja ze nia dalo rady wytrzymac tam pol godziny. chyba bym sie w nocy udusila. Chcac pozbyc sie plecaka i balastu jakim moze byc szukanie hotelu nie pozostalo mi nic innego jak wziasc pokoj (cale 10 baksow!). Dosc szybko okazalo sie jednak ze czy w dormitorium czy nie grzyb nadal stanowi problem w tym miesjcu i zdecydowanie go nie polecam.
Rower w Hoi An to jakby obowiazek. Mozna nim przemieszczac sie wszedzie i o ile ktos nie wybiera sie do ruin My Son oddalonych jakies 60 km stad jest wprost idelany. Wszystkie atrakcje miasta skupione sa w centrum. Miejsc gdzie mozna cos zjesc cala masa no i przesympatyczne lokalne piwo za jedyne 4000 dongow , czyli jakies 70 gr kufel. Hoi An jest tutejsza stolica mody. Polki sklepowe uginaja sie pod ciezarem towarow, rownie chodliwych jak lokalne piwo.
Czesc rozrywkowa Hoi An to glownie siec gastronomiczna. Ceny sa dos wygorowane jak na Wietnam, choc nadal na ulicy mozna zjesc cos rownie smacznego jak taniego, a nalokalnego targu banany w ciescie przechodza najsmielsze oczekiwania. Czesc zabytkowa Hoi An to zaglebie siwatyn i pagod na czele z Katonska Sala Zgromadzen czy siwatynia Fujian. Bilet wstpeu na piec lokalnych atrakcji kosztuje 90 000 dongow (m.in Japonski kryty mosta, Katonska Sala Zgromadzen itd.). To co mnie urzeklo to ogrom tej swietosci przy zachodzie slonca. Kolo 17 zaczyna zapadac zmrok. Ulice ozdobione sa kolorowymi lampionami, na chodniki wzdloz rzeki wypelzaja male stoliki i jeszcze mniejsze krzeslka, gdzie mozna zjesc czy napic sie herbaty.
Hoi An